[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego ramionach.
- Wolałbym, żebyś została. Nie możemy pocałować się i pogodzić?
- Nie musimy się godzić. O nic się nie pokłóciliśmy. Ja po prostu... chcę
być przez chwilę sama.
- %7łeby rozpamiętywać moje niezręczne słowa i swoją nieszczęsną
przeszłość? Zrozum wreszcie... Ich śmierci nie mają nic wspólnego z tobą.
- Nic o tym nie wiesz. Ani ja. I nigdy się nie dowiem. Nigdy do końca nie
dowiem się, czego jestem winna.
- Nie jesteś niczego winna. To nie grzech, że jesteś piękna i że budzisz
pożądanie. To dar, kochanie...
- Nie - krzyknęła - to przekleństwo, które będę nosić przez całe życie.
Mike, proszę, daj mi odejść.
- Kirsty...
- Proszę!
Zdumiony jej krzykiem, opuścił ręce i szybko się cofnął.
- Przepraszam.
- Ja też przepraszam. Chyba samym swoim istnieniem wyrządzam innym
krzywdę. Mike, dlaczego nie uciekniesz ode mnie, póki jesteś jeszcze
bezpieczny? - Nie czekając na odpowiedz, odwróciła się i pobiegła na górę.
- Dobry Boże -jęknął Mike i opuścił bezradnie ręce.
8
Eksplozja barw zwiastowała nadejście lata. Kirsty zlecała większość prac
na roli Fredowi i Frankowi, a sama zajmowała się podawaniem herbaty
turystom. Ciąża nie odebrała jej ruchliwości. Wiedziała, że dopóki z dzieckiem
wszystko jest w porządku, nie ma się na co skarżyć.
Po spotkaniu z Abem i Davidem Mike nalegał, by Frank albo Fred spali w
domu, gdyby on musiał wyjechać. Jego wyprawy do Londynu stały się jednak
rzadsze. Tłumaczył sobie, że dzieje się tak dlatego, bo Kirsty go potrzebuje, ale
w głębi duszy wiedział, że zaczyna go coraz bardziej przygnębiać zgiełk
wielkiego miasta. Dni schodziły mu na targowaniu się z ludzmi, którzy nigdy
nie mówili wprost tego, co myśleli, i wtedy z utęsknieniem wspominał
bezpośredniość i prostolinijność Kirsty. Nawet garnitury systematycznie
niszczone przez Tarna stanowiły cenę, jaką warto było zapłacić za radosne
powitanie. Mike wyciągnął jednak wnioski i zaczął przebierać się w dżinsy
przed ostatnim etapem podróży.
Pewnego popołudnia zastał Kirsty ze świniami. Nie karmiła ich, tylko z radością
drapała za uszami Corę którą niedawno zaszczycił wizytą knur.
- Obie jesteśmy matkami - wyjaśniła Kirsty. - Mamy urodzić mniej więcej
w tym samym czasie.
- Chyba nie będziesz miała siedmiorga? - zapytał niespokojnie, co zostało
przyjęte wesołym chichotem.
- Dawniej nigdy byś tak nie zażartował - zauważyła.
- Dawniej nie miałem wielu tematów do żartów. Teraz mam wszystko i
zawdzięczam to wyłącznie tobie. - Przyciągał ku sobie stojącą tyłem Kirsty,
muskając ustami jej szyję. - Dwa miesiące - mruknął. - To cały wiek. Czy nie
możesz urodzić jutro?
- Kto wie? - odparła pogodnie. - Ja byłam właśnie siedmiomiesięcznym
dzieckiem.
- W takim razie musimy omówić pewną sprawę - powiedział stanowczo.
- Rozumiem. Ty i twoje wielkie plany umieszczeniem nie w komfortowej,
prywatnej klinice! - Zrobiła kwaśną minę. - No dobrze, mów, jeśli ci to
potrzebne do szczęścia.
- Mówisz serio? Chcesz mnie wysłuchać? To słuchaj, mogę cię zapisać do
Kliniki Położniczej Bellingham...
- I tak wiem, przebrzydły oszuście, że już mnie tam zapisałeś. Napisali do
mnie, nie mając pojęcia, że jeszcze o niczym nie wiem - roześmiała się. - O co
chodzi, Mike? Wyglądasz, jakbyś czuł się winny.
- Nie jesteś na mnie wściekła?
- Wybaczam ci. - Pocałowała go.
- Właściwie jest jeszcze coś, o czym powinniśmy porozmawiać - podjął
Mike.
Tak, trzeba wykorzystać chwilę, gdy jest łagodnie usposobiona, myślał, i
ponownie poprosić ją o rękę. Właśnie
starannie dobierał słowa, gdy usłyszeli czyjeś wołanie z zewnątrz. Mike
westchnął i odłożył sprawę na pózniej.
- Oho, znam ten głos - powiedziała i wyszła na podwórko. Po chwili Mike
usłyszał jej okrzyk: - Ach, więc to znowu ty! - w głosie Kirsty pobrzmiewało
zarówno rozbawienie, jak i gniew.
Męski głos odpowiedział:
- No cóż, zawsze pojawiam się wtedy, gdy nikt się mnie nie spodziewa. A
ty, czyż nie wybaczasz mi moich przewinień?
W tym głosie było coś, co napełniło Mike'a przerażeniem. Nie wiedział
dokładnie, skąd zna ten głos, ale z lękiem go rozpoznawał. Wyjrzał i
zesztywniał na widok Caleba, obejmującego ramieniem Kirsty.
- Nie powinnam wybaczyć ci tego, że zostawiłeś mnie w opałach -
powiedziała do niego z uśmiechem.
- Kochanie, byłem naprawdę niepocieszony, ale gdybym został,
wpadłbym w poważne kłopoty i na nic bym ci się nie przydał.
- Nie mów może nic więcej. Im mniej wiem o twoich wyczynach, tym
lepiej. - Kirsty roześmiała się. Podnosząc wzrok, ujrzała Mike'a stojącego w
progu i przyglądającego się im z grozną miną. Caleb na jego widok od razu
cofnął się z przestrachem.
- Nie mam złych zamiarów, przysięgam - powiedział do Mike'a
pojednawczo. - Boże, ależ ty masz straszny cios. Bolało mnie przez cały
tydzień.
- Szkoda, że jedna nauczka ci nie wystarczyła - odparł sucho Mike. -
Jakim prawem, u licha, śmiesz się tu znów pokazywać?
- Mike - wtrąciła pośpiesznie Kirsty - wszystko w porządku. Caleb
przeprosił mnie za...
- To by się w ogóle nie zdarzyło, gdybym nie był pijany
- potwierdził Caleb z miną niewiniątka.
- Przysiągł, że to się więcej nie powtórzy i dotrzymał słowa - ciągnęła
Kirsty. - Nie poradziłabym sobie bez niego po twoim odejściu... Bez niego i
Jenny, oni są parą
- dodała, próbując rozchmurzyć Mike'a. - Razem dla mnie pracowali.
- Nigdy ich tu nie widziałem.
- No cóż, musiałem... hm... szybko pakować manatki
- wytłumaczył Caleb. - Ale teraz wszystko jest już wyjaśnione. Wróciłem,
by zobaczyć, czy Kirsty nie potrzebuje mojej pomocy...
- Nie potrzebuje - uciął Mike.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]