[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czaszki wojownika .
Zrobiło się pochmurno, ostry wiatr spiętrzył na jeziorze krótką, stromą falę o burej barwie. Kto
teraz patrzyłby pierwszy raz na jezioro pod zamkiem nie domyślałby się, że ma przed sobą czaszkę
wojownika czy też kapłana w egzotycznym nakryciu głowy, hełmie czy też tiarze.
Ale nas w tej chwili interesowało, ba, martwiło co innego. Na szosie parkował kempingowy
samochód z warszawską rejestracją.
- Terroryści już są! - szepnęła Zośka.
- Niewykluczone - mruknąłem - ale co na to poradzimy?
- Trzeba wezwać policję - szarpnął się Janusz.
Pokręciłem głową.
- I o co oskarżysz turystów z Peru?
- Choćby o porwanie Zośki!
Zapaliłem fajkę.
- A będziesz umiał to udowodnić? Może widziałeś, jak porywali Zośkę. Bo ja nie.
- A Batura.
- Jerzy słowa nie powie. Raz, że nie będzie współpracował z policją. Dwa, że na pewno
będzie się obawiał zemsty Tupac Amaru.
- Ale...
- Lepiej zaczekajcie chwilę w samochodzie.
Wyszedłem i podszedłem do kempingowego, nieco podniszczonego mercedesa.
Nikogo w szoferce. Wszystkie drzwi pozamykane. Nikt nie odpowiadał na pukanie.
Rozległo się meczenie i otoczyło mnie stadko kóz, przeganianych przez ich starą pasterkę na łąkę.
- Pochwalony, babciu. Nie widzieliście może, kto przyjechał tym autem?
- Pochwalony, kochanieńki... a to, ty. Stare oczy słabo widzo. Kto autem przyjechał? Pon i
poni. Chłopcyka tyz mieli. Na zamek hań pośli...
- Dziękuję babciu!
- A ni ma za co.
Uspokojony wróciłem do swoich.
- Wysiadajcie. To merc jakichś turystów.
Wypakowaliśmy torbę, saperkę, do której po namyśle dodałem latarkę i linkę. No i przede
wszystkim wykrywacz metali.
- Nie boi się pan tak pozostawić Rosynanta? - zapytał Janusz. - Jeszcze ci Tupacy go
ukradną.
Zaśmiałem się.
- Myślisz, że przywędrowali tu z Peru, by kraść samochody? Dosyć ich mają u siebie. A co
do kradzieży Rosynanta, to nie mam nic przeciwko temu, żeby spróbowali. Wpadliby nam w
ręce. Rosynant jest wyposażony w kilka niespodzianek dla amatorów spragnionych
przejażdżki nim bez wiedzy właściciela.
Chłopak zaciekawił się:
- Jakich niespodzianek?
- Przy okazji ci wyjaśnię. Teraz ruszamy nad jezioro. Czaszka wojownika czeka!
Zeszliśmy stokiem łąki odprowadzani przez kozy.
- Skąd pan zacznie? - zapytała Zośka.
Zastanowiłem się.
- Chyba dzisiaj jeszcze raz spenetruję dokładniej najpierw oczodół. Pamiętacie czaszkę
podarowaną przez pana Watanabe i osadzony w jej lewym oczodole rubin? Niech on będzie
dla nas dzisiaj wskazówką, skąd zacząć!
Zośka i Janusz rozłożyli się wraz z bagażami na łące, a ja wszedłem z wykrywaczem między skały.
Rambo milczał.
Przeszedłem kilka kroków i wsunąłem czujnik wykrywacza pod samą ścianę w głębi. W
słuchawkach odezwał się sygnał.
Poczułem, że robi mi się gorąco. Machinalnie otarłem czoło. Na dłoni pozostały krople potu.
- Zośka, Janusz! - zawołałem. - Chodzcie tutaj. Wezcie saperkę.
Powoli przesuwałem sondą Rambo nad ziemią. Sygnał odzywał się na przestrzeni jakiegoś metra
na dwa, pod samą ścianą.
- I co? Znalazł pan? - dwójka tłoczyła się za mną.
- Chyba tak - odpowiedziałem nie wiadomo dlaczego szeptem. - Tylko nie rozczarujcie się,
jeśli to będą jakieś stare blachy...
- Blachy? W czaszce?! - oburzyła się Zośka.
Odłożyłem wykrywacz.
- Daj, Janusz, łopatkę...
Wybrałem miejsce, gdzie, jak mi się poprzednio wydawało, sygnał był najmocniejszy i wbiłem
ostrze w ziemię. Saperka nie weszła do samego końca, gdy zgrzytnęła o kamień. To samo
powtórzyło się w kilku innych miejscach.
Gorączkowo zacząłem odgarniać ziemię. Odsłoniła się nieco nierówna, ale płaska płyta. Długa na
metr siedemdziesiąt, szeroka na osiemdziesiąt centymetrów.
Zastanowiłem się, jak dobrać się do niej, gdy w jednym miejscu zobaczyłem jakby początek
prostej, wąziutkiej szczeliny. Nie namyślając się długo wbiłem w nią ostrze saperki...
Weszło!
Nacisnąłem rękojeść. Aopatka ugięła się, ale jednocześnie szczelina wydłużyła się i poszerzyła!
Kamienna płyta była gruba na dwa, trzy centymetry.
Tu z pomocą przyszedł mi Janusz, wtykając koniec szwedki pod płytę w prawo. Odsunęła się łatwo
odsłaniając podłużny otwór, w którym czerniała niewiele od niego mniejsza skrzynka.
Podniosłem łopatkę i delikatnie uderzyłem nią w czarny przedmiot. Zadzwięczał metal, a pod
ostrzem saperki błysnęła srebrna rysa...
- Srebrna trumna Uminy! - szepnęła Zośka.
Janusz cicho gwizdnął z zachwytu.
- Znalezliśmy legendę! - powiedziałem wzruszony.
Pochyliłem się nad otworem i wtedy usłyszałem krzyk Janusza:
- Uwaga!
Trumna Uminy zabłysła tysiącem iskier i razem ze mną zapadła w ciemność...
Budziłem się powoli przez ból w karku i z tyłu głowy. I nagle poderwałem się.
- Zośka i Janusz!
Leżeli bezwładnie opodal mnie. Nachyliłem się nad nimi. Oddychali miarowo. Spali. Widocznie
potraktowano ich gazem. Spojrzałem na zegarek. Minęło południe. Przeleżeliśmy tak dwie
godziny. Niechętnie zerknąłem do odkrytego schowka. To jasne, że był pusty! Ogarnęła mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]