[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kawy.
105
ROZDZIAA CZTERNASTY
POMOC TOMKA * ALICJA WSZY NA ZAMKU * WYCIECZKA PO
KAMIENIECKICH DOBRACH * DO CZEGO PASUJE SZKIC? * PODRÓ%7Å‚ Z
M%7Å‚CZYZN W SIWYM KUCYKU * PRZECZULENIE ZOZKI * GRUPOWA
WSPÓAPRACA BYSTRYCH PRZYJACIÓA * POZNAJEMY PRZESAANIE
TRZECIEGO MEDALU * PODZIAA RÓL
Poranny wietrzyk pomógł nam dojść do siebie po nocnej eskapadzie. Gospodyni
podała śniadanie - jajecznicę z natką pietruszki, chleb i kawę.
Zjadłyśmy na podwórku, siedząc przy ławie zbitej z desek. Towarzyszył nam czarny
kot gospodarzy wylegujący się na nasłonecznionym piasku.
Obok taczki pozostawionej przy stajni stado kur-liliputek grzebało w trawie.
- Witam szanowne panie! - usłyszałyśmy znajomy głos.
- Już się wyspałeś? - zapytała Monika.
- A czymże jest sen wobec rozmowy z takimi kobietami?! - zażartował Tomek. -
Zabieram was na wycieczkÄ™.
Wystawił twarz do słońca. Promienie miękko rozkładały się na opalonej skórze
chłopaka. Miał na sobie te same brązowe rybaczki i te same trampki, które nosił
wcześniej, ale zamiast kurtki zarzucił na plecy kamizelkę z niezliczoną ilością kieszeni
i kieszonek.
- Jesteśmy wdzięczne za propozycję, ale musimy zrezygnować - odparła Monika.
Tomek posmutniał.
- Nie miej do nas żalu - położyłam mu rękę na ramieniu. - Przyjechałyśmy tutaj, żeby
rozwikłać wiadomą ci sprawę. Bardzo podobała nam się wczorajsza impreza, ale teraz
powinnyśmy zająć się naszym zadaniem.
- Mogę wiedzieć, dokąd jedziecie?
- Najpierw sprawdzimy, co porabia Alicja - powiedziałam po chwili namysłu.
Moja koleżanka dodała:
- Potem zajmiemy siÄ™ szkicami sporzÄ…dzonymi z kserokopii.
Przeczesała włosy palcami, Tomek przypatrywał się jej łapczywie. Sama musiałam
przyznać, że była ładną dziewczyną, proporcjonalnie zbudowaną i obdarzoną
naturalnie ładnym rysem brwi podkreślającym sarnie oczy. Kokietowała Tomka,
utrzymując jednak pewien dystans. Byłam pewna, że dystansu tego nie byłoby, gdyby
siedział przed nią mój brat.
Chłopak wprawnym ruchem wziął na ręce kota. Głaskał czarne futro, unikając
wzroku Moniki. W końcu stwierdził:
- Zdaje się, że mogę wam ułatwić życie.
- Co masz na myśli? - zainteresowałam się.
- Pomogę wam zlokalizować miejsce pobytu Alicji.
- To znaczy... - Monika błyskawicznie straciła zainteresowanie flirtem.
- Jedziemy do zamku - powiedział. - Alicja od świtu przeczesuje tamtejszy park.
- Skąd to wiesz? - zapytała.
- W nocy Piotrek zgubił w pobliżu ogniska paczkę nowych strun do gitary. Pudełko z
nimi zapakował do bocznej kieszeni futerału, a rano zobaczył, że struny zginęły.
106
Pojechaliśmy więc na miejsce imprezy i rzeczywiście w trawie odnalezliśmy pudełko.
Wracaliśmy na przystanek autobusowy, kiedy na parking pod zamkiem zajechał
samochód i wysiadła z niego Alicja. W jednym momencie postanowiłem, że Piotrek nie
spuści z niej oka. a sam przyjechałem po was.
- Pojawiła na zamku, pilnuje jej Piotrek, a ty mówisz o tym tak spokojnie?! Jedziemy
do nich, szybko! - krzyknęła Monika.
Piotrek czekał na nas obok parkingu, na którym rzezbiarka zostawiła samochód.
Było to dokładnie to samo miejsce, gdzie poprzedniej nocy stało moje ferrari. Dzisiaj
zostawiłam samochód poniżej parkingu, na jednej z miejskich uliczek.
Chłopak ukrył się kilkanaście metrów dalej, za bryłą niewielkiego kościoła z
czerwonej cegły. Zauważywszy nas, podbiegł.
- Przysięgnijcie mi tylko, że nie robicie niczego złego - powiedział.
- Tak nam się przynajmniej wydaje - przyznałam zgodnie z prawdą.
- Uwierz nam na słowo - prosiła Monika. - Obiecujemy, że jeżeli uda nam się tę
sprawę rozwikłać na tyle, że same dokładnie zrozumiemy o co chodzi, wyjaśnimy wam
wszystko.
- Gadaj! - przycisnął go Tomek. Darzył nas większym zaufaniem, bo i o sprawie
wiedział nieco więcej.
- Ruda najpierw przeczesała park przed zamkiem, a niedawno dołączyła do grupy
zwiedzających - zdawał relację. - Jeżeli pilnuje się przewodnika, powinna wyjść z
pałacu za około pół godziny.
Postanowiliśmy wdrapać się na górę, żeby sprawdzić, co porabia nasza artystka. Na
dworze zaczynała doskwierać spiekota, ale otoczenie drzew przynosiło znaczną ulgę i
w gruncie rzeczy panowała przyjemna aura. Dopiero bliżej szczytu, gdzie drogę
wypiekało słońce, zrobiło się upalnie.
W połowie długości ścieżki, dokładnie w miejscu, gdzie poprzedniej nocy poczułam
intensywną woń perfum, chłopcy przystanęli, a my wraz z nimi.
- Schowajmy się za drzewami - powiedział któryś. - Zaczekamy tu na nią.
Z chęcią zaszyłam się w trawie w cieniu przerośniętego krzaka czarnego bzu. Ziemia
była ciepła, roztaczała woń zbliżającego się lata. Tu i ówdzie na zielonych zdzbłach
odznaczały się pancerzyki biedronek, gdzieniegdzie na tle liści trzepotały cytrynowe
skrzydła motyli. Monika położyła się w naturalnym kobiercu i usnęła. Chłopcy czujnie
śledzili turystów pojawiających się w najbliższej okolicy zamku, więc mogłam
pozwolić sobie na odrobinę lenistwa. Dopiero w świetle dnia miałam szansę przyjrzeć
się zamkowemu otoczeniu. Bryła budynku została umiejscowiona na szczycie
wzniesienia. Obecnie prowadziła do niego biegnąca spiralnie po zboczu dróżka, która
przecinała wszerz jeden z tarasów. Tarasy za czasów świetności zaniku były połączone
ponad setką schodów, teraz znajdowały się w ruinie.
Częściowo zagrodzone metalowymi barierkami, częściowo zupełnie zdewastowane,
nie spełniały pierwotnej funkcji, a na pewno nie można było się nimi dostać na zamek.
- Wychodzą na taras - Piotrek wskazał przed siebie.
Turyści podziwiali panoramę okolicy. Z głównego balkonu jak na dłoni widać było
również system pałacowych ogrodów i niższych tarasów.
107
- Pani Zimoch podeszła na skraj balkonu i przygląda się jakiejś kartce - stwierdził
Piotr. - Rozgląda się, coś porównuje.
Monika jednak nie spała, a jedynie leżała z zamkniętymi oczami.
- Porównuje, powiadasz - odezwała się. - Zośka, masz w torebce te szkice?
- Mam.
- Wejdziemy do zamku z następną grupą zwiedzających. Musimy dostać się na taras.
Nie minął kwadrans, a Alicja nie wyróżniając się spośród tłumu turystów, zeszła z
góry i odjechała z parkingu.
Chłopcy postanowili wrócić do domów na obiad, potem mieli z powrotem
przyjechać na zamek, żeby prowadzić obserwacje. Monika i ja odczekałyśmy prawie
godzinę, zanim zebrała się na tyle duża grupa zwiedzających, ażeby oprowadzenie jej
po zamku było opłacalne dla przewodnika.
Kupiłyśmy bilety i wlokłyśmy się za turystami, początkowo nie zwracając uwagi na
paplaninę przewodnika. Przeszliśmy przez pomieszczenie, które przed wojną służyło
za kuchnię, by wyjść na dziedziniec. Nad głównym portalem prowadzącym do serca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]