[ Pobierz całość w formacie PDF ]
macywał podłog, wyczuwajc pod palcami piasek i kurz, ale nie
klucze. No ju. Gdzie jesteScie?
Gdyby przysiadł do pracy wczeSniej w tym tygodniu, do tej pory
skoczyłby ju sprawdzanie referatów swoich studentów. Udało mu
si jednak przeczyta mniej ni połow z nich, a musiał je odda
nastpnego dnia na kocowy egzamin.
W panujcym w hallu mrocznym Swietle rozejrzał si wokół ster-
ty papierów i spostrzegł klucze lece pod jego własnym obcasem.
Przycisnł papiery podbródkiem i signł pomidzy nogi. Chwycił
klucze opuszkami palców, papiery jednak przesunły si, groc roz-
sypaniem po całym korytarzu. Ułoył stert najlepiej jak umiał, po
czym wstał. Biedził si przez chwil z kluczami, zanim znalazł ten
właSciwy. W chwili gdy sigał do zamka, gałka przekrciła si od
wewntrz i drzwi uchyliły si ze skrzypieniem.
Jack, wex ode mnie troch tych papierów, dobra?
Indy rzadko widywał Shannona, od kiedy ten zaczł pracowa
w klubie. Shannon spał, gdy Indy wychodził rano, a kiedy wracał,
Shannona ju nie było, poniewa wychodził na cały wieczór. Jednak
tego ranka Shannon nie spał i wieczorem miał by w domu.
Jack?
Indy skierował si do pokoju. Dokładnie w chwili, gdy si od-
wracał, ktoS nagle podcił mu nogi. Indy upadł na podłog. Papiery
wymsknły mu si z dłoni.
A niech ci diabli, Shannon! krzyknł, gramolc si z podło-
gi. Co ty, do cholery, wypra&
CoS cikiego uderzyło go w kark. Ból był gwałtowny, krótki.
Indy osunł si na podłog.
Poruszył nosem. CoS go łaskotało. Gdy si obudził, natychmiast
pomySlał, e spóxni si na zajcia. Po chwili uSwiadomił sobie, e
ley na podłodze, na stercie porozrzucanych papierów. Tu przy
swojej twarzy dostrzegł jakS par getrów.
Nie ruszaj si powiedział głos. Głos Shannona.
Indy poczuł łaskotanie na policzku. Skierował zdrowe oko na
bok, ale nie był w stanie dostrzec, co go drani. Lekko uniósł głow
i spojrzał w gór dokładnie w chwili, gdy Shannon przykucnł.
Nie ruszaj si! syknł znowu.
Shannon uniósł rami i wygldało to tak, jak gdyby zamierzał
wymierzy Indy emu policzek wierzchem dłoni. Nagle błyskawicz-
nym ruchem nadgarstka strzepnł coS z ramienia Indy ego. Dwa szyb-
kie kroki. Stopa uderzyła o podłog i Indy usłyszał chrzst, jak gdy-
by odgłos łamanych suchych gałzi.
Co to było? podniósł głow.
Skorpion.
Co?!
To, co słyszałeS. Jego ogon wyginał si na twoim policzku, jak
gdyby ju zamierzał ukłu.
Indy podniósł si i spojrzał na dziesiciocentymetrowe Scierwo
lece tu przy stopie Shannona. Zostało rozgniecione na stronie ty-
tułowej jednej z prac semestralnych. Indy zrobił kilka kroków po
zawalonej papierami podłodze i szturchnł skorpiona palcem u no-
gi. Poczuł dreszcz na plecach, jakby ktoS przejechał mu po krgosłu-
pie lodowatym palcem.
Boe! Jedynie to był w stanie powiedzie.
Wszystko dobrze z tob? spytał Shannon.
Indy dotknł szyi.
Taak. MySl, e tak.
Co si stało? Shannon przyjrzał mu si uwanie, jak gdyby
szukał na przyjacielu wicej skorpionów.
Nie wiem. Indy popatrzył na porozrzucane po podłodze pa-
piery, potrzsnł głow, po czym nagle skrzywił si, gdy gwałtow-
ny ból przebiegł mu od szyi do prawego ramienia. Spójrz na ten
bałagan.
Shannon zaczł chodzi po pokoju, zagldajc za meble, mi-
dzy sterty z ksikami, sprawdzajc kty.
Odtwórzmy wic. PrzyszedłeS do domu i jeszcze zanim za-
mknłeS drzwi, potknłeS si, rozrzuciłeS swoje papiery i rbnłeS
si a do utraty przytomnoSci. Póxniej w jakiS dziwny sposób po
twoim ramieniu zaczł spacerowa skorpion.
Niezupełnie.
Ja te mySl, e nie.
KtoS tu był. Trzasnł mnie w kark, zanim zdołałem na niego
spojrze. Indy wycignł z kieszeni zegarek. Zauwaył, e od jego
przyjScia do domu minło około dwudziestu minut.
Nie sdz, eby coS tu zginło. Wszystko wydaje si w po-
rzdku. adnych oznak pldrowania.
Nie ma tu wiele do zabrania. Indy przeszedł po papierach.
Znalazłszy si w łazience, zmoczył rcznik i połoył go sobie na
karku. Nagle dostrzegł to. Hej, Jack! Chodx tutaj.
Kolejny skorpion usadowił si na krawdzi sedesu. Indy chwy-
cił rcznik i ostronie wysuwał go naprzód, dopóki pajczak nie wpadł
do muszli. Pocignł za sznurek, spuszczajc skorpiona wraz z wo-
d do Scieków.
Popatrzył na Shannona.
Co o tym mySlisz?
Nie mam pojcia. Ale jeSli musiałbym zgadywa, stwierdził-
bym, e istnieje jakiS zwizek midzy czarnymi wdowami a tymi
skorpionami. Naprawd mógłbym si o to załoy.
Nic z tego nie rozumiem.
Dlaczego si nie połoysz? Ja si tu rozejrz. Jeeli były dwa,
moe by ich jeszcze wicej.
Indy wszedł do sypialni i ostronie rozwinł poSciel. Stwierdziw-
szy, e nie ma skorpionów, połoył si i zamknł oczy.
Prawie zapadał ju w sen, gdy poczuł, e coS si rusza pod jego
uchem. Powoli przekrcił si i podniósł poduszk.
Aj!& krzyknł. Zosta tam wymruczał, po czym wolno
zsunł si z łóka.
Do pokoju wszedł Shannon.
MówiłeS coS?
Cztery, pod poduszk. Lepiej sprawdx swoje łóko.
Najpierw sprztnijmy tych goSci.
Shannon na moment zniknł, a po kilku sekundach pojawił si
z pudełkiem i miotełk. Szybko zmiótł skorpiony do pudełka, które
trzymał Indy, po czym zamknł gwałtownie wieko.
Hej, dobrze nam to idzie. Moe powinniSmy załoy jakiS in-
teres zajmujcy si eksterminacj skorpionów. Shannon rozeSmiał
si. Wyglda na to, e mamy całkiem powany problem.
Bardzo Smieszne, Jack. Przeszukajmy całe mieszkanie, zanim
zajmiemy si czymS innym.
Nastpne pół godziny spdzili na przetrzsaniu całego pomieszcze-
nia, poczwszy od górnych półek z ksikami i wystajcych krawdzi
nad ramami okiennymi, a koczc na przejrzeniu któw i podłogi pod
meblami. Shannon odkrył kolejne dwa skorpiony w jednym z butów
Indy ego. Natychmiast umieScili je w pudełku, wraz z innymi.
Wydaje mi si, e zajrzeliSmy ju wszdzie powiedział Indy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]