[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dosięgnąć.
Znajdował się tam pierścień, przyklejony do ściany, jakby go przyspawano. Jednak
to nie spaw tak go trzymał. Próbowałem klejnot oderwać i udało mi się dopiero, gdy
użyłem całej siły. Kamień świecił wyjątkowo jasnym światłem.
126
 Platforma...  powiedziałem.
 Słusznie  Eet wspiął się na mnie.  Trzeba sprawdzić, co go przyciąga.
Zatrzymałem się przy półce z bronią. Ledwo mogłem utrzymać wyrywający się
klejnot. Z laserem w dłoni z pewnością będę czuł się o wiele pewniej.
Rampa opadła i wyszliśmy na zewnątrz. Zwieciło słońce. Pierścień ciągnął mnie
naprzód. Przeskoczyłem miejsce spalone podczas lądowania. Miałem zbyt cienkie
podeszwy i rozgrzana ziemia parzyła mi stopy. U podnóża urwiska obróciłem się
w stronę zatoczki i pozwoliłem pierścieniowi, żeby mnie poprowadził.
 Nie chodzi mu o klif  powiedziałem.
 Ten kamień nie pochodzi z tego świata  potwierdził Eet.  Ale tam  wskazał
na platformę  znajduje się coś, co przyciąga go bardziej niż w ruinach. Spójrz na
klejnot!
Nawet w słońcu jego blask był oślepiający. Nagrzewał się niemiłosiernie i zaczynał
mnie parzyć, bałem się jednak, że gdy zwolnię uścisk, odleci i już nigdy go nie znajdę.
Brnąłem przez piach, sięgający mi aż do kostek. Rozstępował się pod stopami
w sposób, który wcale mi się nie podobał. Dotarłem wreszcie do wody. Mimo jasnego
koloru nie była przezroczysta, tylko mętna, i nie wiedziałem, jak głęboko jest w tym
miejscu. Pierścień ciągnął mnie do przodu, ale bałem się zanurzyć. Nie wiedziałem
też, jak dostać się na platformę, która wznosiła się wysoko ponad wodą. Nigdzie nie
dostrzegłem wejścia.
Gdybym zdecydował się wejść do wody, zamiast sterczeć bezradnie na brzegu,
mógłbym wpaść prosto w jedną z pułapek, w które z pewnością obfitował ten świat.
Pułapka jednak zniecierpliwiła się i sama się o mnie upomniała. Szmaragdowa
powierzchnia wody nagle rozstąpiła się z pluskiem i wystrzeliła z niej ogromna głowa
z rozdziawioną paszczą, uzbrojoną w ostre, sterczące kły.
Odskoczyłem i wyszarpnąłem z kieszeni laser. Promień przeciął powietrze i potwór,
trafiony w głowę, zwinął się i skręcił, nie wydając przy tym żadnego dzwięku. Całe ciało
okrywał mu twardy pancerz. Zupełnie przypadkiem trafiłem, jak mi się wydawało,
w jego najczulszy punkt. Konwulsyjne ruchy spieniły wodę i jej powierzchnia buzowała
jeszcze długo po tym, jak potwór zniknął w głębi. Po jakimś czasie cielsko wypłynęło
i unosiło się zesztywniałe pomiędzy brzegiem a platformą.
Nie minęła chwila, gdy woda wokół ciała zagotowała się. Dostrzegłem kształty
rozmaitych stworzeń, które błyskawicznie pożerały niedawnego drapieżcę. Takie
ostrzeżenie było aż nadto wystarczające. Za nic nie wszedłbym teraz do tej wody.
Tubylcy, przypomniałem sobie słowa Eeta. Jeśli mają tu swoją świątynię, to jak się do
niej dostają? Oczywiście mogli być odporni na wszelkiego rodzaju wodne paskudztwa,
ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.
 Nie widzieliśmy jeszcze, co jest po drugiej stronie  powiedział Eet.  Trzeba by
to sprawdzić.
127
Cały czas musiałem walczyć z ciągnącym mnie pierścieniem. Teraz, kiedy trochę
oddaliliśmy się od platformy, stało się to jeszcze bardziej uciążliwe. Gdy obeszliśmy
kawałek jeziora i można było zobaczyć drugą stronę, okazało się, że i teraz Eet miał
rację, tak jak wiele razy wcześniej.
Na piasku leżały, powiązane splecionymi sznurami, mocne, drewniane drągi. Ta
prowizoryczna kładka była wystarczająco długa, żeby można po niej dojść do platformy.
Należało ją tylko ustawić pod dość ostrym kątem.
Pierścień ciągnął mnie coraz mocniej, zupełnie jakby się niecierpliwił. Prawie
biegłem w kierunku kładki, a raczej próbowałem biec, bo nogi grzęzły w miękkim
piasku. W wyprostowanej ręce trzymałem pierścień. Czułem, jak powoli drętwieją mi
zaciśnięte palce. Gdy dotarłem nad wodę, pojawił się kolejny problem. Nie wiedziałem,
czy mam puścić pierścień, czy schować laser. Jakoś przecież musiałem przenieść kładkę.
Wątpiłem, czy uda mi się to zrobić tylko jedną ręką. Kładka była wprawdzie wykonana
z jasnego drewna, które mogło być lżejsze, niż wyglądało to na pierwszy rzut oka, ale...
Powoli, z trudem i pocąc się, zupełnie jakbym znów walczył z Horym, wepchnąłem
pierścień do kieszeni i zapiąłem ją. Choć się wyrywał, wiedziałem, że mocny materiał
to wytrzyma.
Schowałem też laser i zabrałem się do ustawiania kładki. Nie była zbyt poręczna, ale
tak, jak się spodziewałem, dosyć lekka. Podniosłem ją i przerzuciłem nad wodą, tak że
jej drugi koniec oparł się o mur przy platformie. Ledwo zdążyłem to zrobić, a zapięcie
w kieszeni, gdzie znajdował się pierścień, puściło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •