[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwierzęcia, zaopatrzone w trzcinowe strzały, przynoszone w dowolnej ilości z dziewiczego lasu przez kobiety i
dzieci  to była broń techniczna niezawodna, a jej uzupełnienie nie przedstawiało trudności. Gdy Wikingowie
grenlandzcy zakładali swe osady w Massachusetts, akcja ich utknęła na martwym punkcie głównie z powodu
trudności w dowozie broni. Ostrych mieczy, które nie nadawały się już do użytku lub zaginęły, nie można było
zastąpić innymi. Każda siekiera, każdy metalowy grot, jaki wpadł w ręce Indian, był bezpowrotnie stracony. A
ponieważ w rozwoju technicznym z reguły nie ma odwrotu, ponieważ ludy należące do kultury metalowej nie
cofają się do epoki kamiennej, Wikingowie musieli opuścić swe osady amerykańskie. Motilonowie dowiedli, że
posiadają zdrowy instynkt! Nowoczesną broń  granaty ręczne, karabiny maszynowe, karabinki, rewolwery,
które nieraz zdobywali  pozostawiali spokojnie na miejscu. Nigdy żaden z nich nie
próbował posługiwać się ową technicznie o tyle skuteczniejszą bronią. Zadowolili się strzałami, łukami i
katapultami.
Było to niezmiernie osobliwe i stało w jaskrawej sprzeczności z zachowaniem się wszystkich innych ludów
indiańskich. Toteż nikt nie dziwił się w Maracaibo, gdy jakiś misjonarz chrześcijański po powrocie z puszczy
opowiadał, że Motilonowie są białymi Indianami. Nikt zresztą nie widział żadnego członka tego szczepu.
Misjonarz powtarzał tylko to, co mu opowiadali brązowi wychowankowie z puszczy. A w dziewiczych lasach
wszystko było możliwe, nawet to, co opowiadali sobie szeptem ludzie z Maracaibo, że w dżungli żyją
potomkowie dawnych landsknechtów monieckich, owych zbrojnych jezdzców, którzy niegdyś pod dowództwem
Filipa Huttena, Mikołaja Federmanna i Hansa Hohermutha zaginęli w dziewiczych lasach. Zabili oni podobno
mężczyzn wrogich szczepów indiańskich, pożenili się z ich kobietami i w ten sposób stali się praojcami białych
Indian,
0 których ciągle przebąkiwano.
Wielkie spółki naftowe nie zwracały uwagi na tę gadaninę. Gdy  Standard-Oil" stwierdziła, że robotnicy i
inżynierowie padają jeden po drugim ofiarą ostrych strzałów Motilonów, trafiających z odległości ponad 300
metrów  porzuciła zrazu eksploatację pola naftowego Santa Ana. Ale powróciła w porze deszczowej, w czasie
której Motilonowie wędrują z lasów nizinnych w okolice górskie, położone na granicy między Wenezuelą a
Kolumbią. Powróciła z długimi kolumnami drwali, buldożerów i traktorów, z drutem kolczastym
1 wielkimi reflektorami. Robotnicy, pracując dniem i nocą, wykarczo- wali olbrzymie, wielokilometrowe
przestrzenie lasu, obwiedli je drutami naładowanymi prądem elektrycznym, ustawili szkielety wież
wiertniczych. Gdy po ustaniu deszczów Motilonowie wrócili, rozpościerała się przed nimi szeroka, otwarta
równina, oblana w dzień i w nocy jasnym światłem i strzeżona przez strzelców zaopatrzonych w lunety.
Brzmi to tak nieprawdopodobnie, że pragniemy przytoczyć zródło, z którego wiadomość tę zaczerpnęliśmy.
Jest nim wychodzący w Hamburgu dziennik  Die Welt", który otrzymał ją od swego korespondenta z Machiąues
w Wenezueli w jesieni 1953 r.
3
W tym samym czasie, gdy akcja Welserów zaczęła chylić się ku upadkowi, znajdował się dalej na południu
w tejże części świata Niemiec, który nie miał wprawdzie tak głośnego nazwiska jak syn Bartłomieja Welsera, ale
za to szczęśliwie uniknął losu potomka tego zacnego rodu, po powrocie zaś do ojczyzny opisał swe przeżycia w
niezwykle interesującej książce. Był to Ulryk Schmiedel, syn burmistrza miasta Straubing w Bawarii.
Ulryk Schmiedel był w najdziwniejszy sposób spokrewniony z owym Hannsem Schiltbergerem z Freysing
koło Monachium, który w 1394 roku, a więc około sto pięćdziesiąt lat przed synem burmistrza ze Straubing,
wyruszył jako giermek rycerza Lienhardta Reichartingera w pole przeciw poganom i w trzydzieści dwa lata
pózniej, w 1427 roku, jako człowiek prawie pięćdziesięcioletni, powrócił do domu z niewoli wojennej w
dalekich krajach Wschodu. Nie łączy tych Judzi pokrewieństwo rodowe ani nawet wspólność losu. Jeden z nich
był jeńcem najpierw u Turków, a potem u Mongołów i Rosjan, drugi zachował wolność i podlegał tylko swemu
własnemu prawu. Co tych ludzi czyni tak do siebie podobnymi, to zgodność ich typów. Obydwaj przedstawiają
specyficzną formę odkrywcy wolontariusza, który wyrusza w daleki, obcy świat, nie wspomagany przez
państwo i nie jako rzecznik korony, lecz samotny, zdany całkowicie na siebie i nie obowiązany do zdawania
komukolwiek sprawy ze swoich czynów.
Wolontariuszem był Schiltberger i Ulryk Schmiedel. Byli nimi także Engelbert Kampfer, który w XVII
wieku zgłębił tajemnice Japonii, Hornemann, który z końcem XVIII wieku. zbadał Saharę, Ludwig Leichhardt,
który w XIX wieku przeszedł wszerz Australię. Daje to ich przeżyciom niesłychaną barwność, ale nierzadko
znikali oni, ginęli i marli pewnego dnia bez śladu wraz ze swymi zapiskami i spostrzeżeniami. Toteż często nic o
nich nie wiemy. Tylko tu i ówdzie zachowało się samo nazwisko, jak na przykład magistra Johannesa, który pod
admirałem portugalskim Cabralem pełnił w roku 1500 służbę jako pilot i oficer nawigacyjny podczas odkrycia
Brazylii, Hansa Mayra i Baltazara Sprengera, którzy w latach 1505 1506 popłynęli z Franciszkiem Almeidą do
Indii. Do nich na
leżą marynarze Hans Barge i Hans Aleman, którzy wzięli udział w podróży Magellana dookoła świata, i
wreszcie kapitanowie Welserów, o których wspominaliśmy. Z początkiem XVII wieku spotykamy nazwisko
syna patrycjuszowskiego z Augsburga Ferdynanda Crona. Jako ekspert do spraw wschodnioazjatyckich i
generalny dyrektor Filipa II hiszpańskiego zorganizował on dla korony Ara- gonii i Kastylii handel między
Indiami Przedgangesowymi a Chinami i zapewnił w nim Hiszpanom przodującą rolę. Sto kilkadziesiąt lat
pózniej uczynił to samo dla Portugalii Feliks von Oldenburg, który od 1753 roku prowadził z polecenia króla
Portugalii handel portugalski z Indiami i Chinami i był przez dziesięć lat niekorono- wanym królem Sumatry,
Makao i Moluków.
Mimo to nie wiemy prawie nic o tych ludziach. Albowiem na wyprawy wyruszały zawsze tylko jednostki. Z
zachowanej przypadkowo statystyki dowiadujemy się, że z 94 okrętów, które w pazdzierniku i listopadzie 1597
wpłynęły na Gwadałkwiwir, prawie połowa pochodziła z portów niemieckich, a spośród pasażerów jedna trzecia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •