[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ponieważ tkwił w Nowym Jorku.
Leif wrzasnął do komputera: - James Winters! Alarm Zwiadowcy! Natychmiastowe połączenie!
Odpowiedział mu nieco zaspany głos: - Winters.
Leif nabrał w płuca powietrza i krzyknął: - Pomocy!
Wysłała e-mail i czekała... żadnej odpowiedzi. Każda rozsądna osoba o siódmej rano wciąż śpi,
pomyślała. No pewnie.
Wreszcie Megan zrezygnowała z czekania. Robiło się pózno. Poszła na piętro, wzięła prysznic i
ubrała się, starając się nie hałasować, ponieważ jej tata najwyrazniej siedział do pózna w nocy w
jakimś innym pokoju niż gabinet. A mama, co się często zdarzało, pewnie już wyszła. Bracia nie
zostali wczoraj na noc -jeden miał obchód w szpitalu wcześnie rano, a drugi narzekał na zbliżający
się egzamin z budownictwa. Obydwaj wyszli od razu po kolacji.
Zeszła na dół, pomyślała o kolejnej filiżance herbaty, ale zrezygnowała. Tego dnia w szkole nie
ma nic ważnego... ale to nie powód, żeby nie iść. Prace domowe ma odrobione. Przenośny komputer
jest naładowany, dyskietki z podręcznikami w torbie. A przed domem trąbił autobus, który dowoził ją
do szkoły.
Megan złapała torbę, przenośny komputer, wrzuciła do kieszeni kartę magnetyczną do zamka,
zatrzasnęła za sobą drzwi wyjściowe, sprawdziła, czy mechanizm zadziałał, odwróciła się.
I zobaczyła go przed sobą, z jakimś czarnym przedmiotem w wyciągniętej ręce.
Uratował ją tylko refleks. Kiedy chciał się na nią rzucić, zdołała odskoczyć w bok i rzucić w
niego torbą, przez co zrobił mały krok do tyłu. Megan po stłumionym syku i skwierczeniu poznała
paralizator bioelektryczny. Wystarczy jedno dotknięcie, a jej bioelektryczność na chwilę zwariuje, co
może spowodować krótkie omdlenie. Przedmiot miał zasięg rzędu stu dwudziestu centymetrów.
Megan rzuciła się na ziemię i turlając się zerwała się na nogi i uciekła od napastnika na drugi koniec
trawnika przed domem, zdecydowana trzymać go na jak największy dystans. Znów się na nią rzucił i
znów Megan musiała się cofać, chociaż bardzo jej to działało na nerwy.
Była przerażona, ale jednocześnie koncentrowała się na utrzymaniu napastnika na dystans. Nie
pozwól mu podejść, trzymaj się poza zasięgiem. A na to wszystko nakładał się jeszcze wręcz
flegmatyczny komentarz w jego głosie. Słyszałam klakson, gdzie jest mój transport, to nie ten
samochód, ta sama marka, może nawet ten sam rok produkcji, jak mu się udało...?
Od kiedy podejrzewał, że są z Leifem na jego tropie? Jak dokładnie ich obserwował? Leif,
pomyślała, dlaczego ja nie...!
Mężczyzna ponownie ją zaatakował, nie mówiąc przy tym ani słowa. Prawie chciała, żeby
krzyknął lub coś powiedział. Około metr siedemdziesiąt wzrostu, oceniła wprawnym okiem. Zredniej
budowy ciała, szara bluza, dżinsy, czarne pantofle, białe skarpetki - białe skarpetki?? Rany, ale
nochal. Wąsy. Oczy - z tej odległości nie potrafiła określić ich koloru, a nie miała zamiaru podejść
na tyle blisko, żeby to sprawdzić. Duże dłonie, bardzo duże: twarz zaskakująco apatyczna i
nieruchoma, biorąc pod uwagę dynamizm sytuacji, cały ten taniec po trawniku o siódmej czterdzieści
pięć rano. A poza tym, czy nikt tego nie widzi, nie ma tu sąsiadów, czy co?! Megan otworzyła usta,
żeby krzyknąć, tak głośno jak tylko potrafiła...
I wtedy zobaczyła, że napastnik upuścił paralizator i celował do niej z innego przedmiotu.
Nie poczuła nawet uderzenia akustyki. Kiedy się ocknęła, leżała na ziemi i nie mogła się ruszyć.
To wszystko ośmieszało do pewnego stopnia całe jej szkolenie, dobre rady instruktora samoobrony.
Drzwi do domu zamknięte na klucz, nie ma dokąd uciekać, nie ma się gdzie schować, już za pózno.
Mężczyzna pochylił się nad nią, z miną, która zdradzała jednak lekkie zirytowanie, że dziewczyna
narobiła mu tylu kłopotów i zaczął ją podnosić, sadzać, z zamiarem wzięcia jej na ręce i zaniesienia
do samochodu, żeby ją gdzieś zabrać. Nigdy nie pozwól napastnikowi zabrać cię dokądkolwiek,
powiedział jeden z instruktorów samoobrony, tonem bardziej alarmującym od każdego z pozostałych
szkoleniowców, z którymi zetknęła się Megan. Jedyny powód, dla którego ktoś chce cię gdzieś
zabrać, to po to, żeby cię uczynić zakładnikiem albo zgwałcić i zabić w ukryciu. Jeśli nie ma innego
wyjścia, zmuś go, żeby to zrobił w miejscu publicznym. To może być okropne, ale lepsze niż śmierć.
Zrób coś, przemawiała w myślach do swojego gardła i płuc. Krzycz! Wez głęboki oddech i
krzycz! Ale głęboki oddech nie chciał dać się wciągnąć do płuc, a krzyk zabrzmiał jak cichy kaszel.
Istniał tylko w jej głowie, a Megan poczuła atak wściekłości i przerażenia, ale tylko na moment,
ponieważ - ku jej zdziwieniu - krzyk rozlegał się teraz w powietrzu.
Zaalarmowany mężczyzna podniósł głowę w stronę ciemnego kształtu spadającego na niego
niczym kamień z nieba. Jeszcze raz spojrzał na Megan z obsesją w oczach i poruszył ręką.
A wtedy ciężko upadł na bok, częściowo zakrywając ją swoim ciałem. Usłyszała okropne
stłumione uderzenie, kiedy jego głowa zetknęła się z podłożem. Ziemia była dość sucha, trawnik
nieco podeschnięty, a gleba stwardniała.
Megan upadła na plecy i w jej polu widzenia znalazło się niebo. Nie mogła przekręcić głowy,
słyszała tylko ryk silnika, dzwięczący jej w uszach. I wtedy poczuła, że zaraz wybuchnie płaczem, nie
ze strachu, ale ze szczęścia, ponieważ usłyszała wokół siebie kroki i kątem oka dostrzegła przepiękny
mundur Zwiadowcy - czarny ze złotym paskiem po jednej stronie oraz lądujący helikopter policyjny.
I twarz kapitana Wintersa, zasłaniającego jej niebo i mówiącego do sanitariuszy: - Nic jej nie
jest, dzięki Bogu, dostała trochę akustyką. Pomóżcie jej. A co do niego...
Spojrzał w kierunku zwężającego się obszaru pola widzenia Megan. - Oto nasz wykopywacz -
powiedział Winters surowym i jednocześnie pełnym satysfakcji głosem.
- Zakujcie go w kajdanki.
Emocje opadły dopiero po kilku dniach. Megan spędziła dwa z nich w szpitalu - nie można ujść
bezkarnie akustyce technicznej - a trzeci na rozmowach z pracownikami Zwiadowcy, którzy wraz z
Wintersem i przybyłym z Nowego Jorku Leifem przyszli, żeby się z nią zobaczyć.
Wszyscy obchodzili się z nią jak z jajkiem, co pierwszego dnia nie przeszkadzało jej za bardzo,
drugiego zaczęło powoli działać jej na nerwy, a trzeciego zirytowało ją do tego stopnia, że dobitnie
dała to do zrozumienia kilku osobom, nie wyłączając Wintersa.
- Nic jej nie będzie - powiedział na odchodnym Winters do pielęgniarki. Odwrócił się jeszcze do
Megan i grożąc jej palcem powiedział: - Ale w dniu, kiedy cię stąd wypiszą, chcę was oboje
widzieć o dziesiątej rano w moim gabinecie.
- Ja będę w Nowym Jorku - powiedział z nadzieją w głosie Leif.
- A co, masz zepsuty komputer? Dziesiąta rano. I poszedł sobie.
Megan, usadowiona w wygodnym fotelu w kącie pokoju - nareszcie pozwolono jej wstać z łóżka
- powiedziała do Leifa: - Widziałeś się dziś rano z ludzmi z Zwiadowcy.
- Aha.
- Podali ci jakieś szczegóły, na temat sposobu w jaki ich zdaniem pan Simpson, Wallace, czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]