[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ruchu na biodrze, zamiast pochwycić miecz i
ukarać go za mowę zuchwałą. Ludzie jego czasu
kładli rzadko hamulec rozwagi na szybki gniew.
Ale Bertold, wychowany na dworze Henryka IV,
biorący czynny udział w zawikłanych sprawach
państwa, w których przebiegłość znaczyła nieraz
więcej od siły, umiał panować, nad swoimi
namiętnościami.
 A wy, co o tym sądzicie?  zapytał obojęt-
nie.
 Ja, panie  odpowiedział burgrabia, który
trzymał się ciągle w pewnym oddaleniu od Ber-
tolda, gdyż nie ufał jego spokojowi  nie myślę
wcale o tak mądrych rzeczach. Co mnie po takim
kłopocie. We łbie by się uczciwemu rycerzowi
przewróciło, gdyby miał słuchać wszystkiego, co
mnichy gadają. Obowiązkiem moim pilnować
zamku meersburskiego, by go jaki rabuś nie na-
80/170
padł znienacka, i obowiązek ten spełniam sumien-
nie. Wiem także, iż rycerz, który by nie dotrzymał
lennemu panu przysięgi wierności, jest podlejszy
od grajka wędrownego, niegodzien, by go święta
ziemia przyjęła po śmierci. Tak uczył mnie rodz-
ic i tak uczę ja własne dzieci. A to, co mnichy
rozpowiadają, obchodzi mnie tyle, ile dobry guz
otrzymany w zwadzie rycerskiej.
 Dobrze czynicie  rzekł Bertold  iż nie za-
przątacie sobie głowy niepotrzebnymi rzeczami. A
cóż mówią nasi ludzie na gadaniny mnichów re-
ichenauskich?
 Cóż naszym ludziom do tego, jak ich pan
postępuje? Pan  to pan; z panem to nawet słodki
Jezus rozmawia inaczej niż ze sługą. Alboż im to
zle w Meersburgu? Jadła u nas w bród, wina nie
brak, kapota zawsze cała na grzbiecie, mieczów i
wszelakich statków rycerskich pełno w zbrojowni,
i ludzie nas szanują, że to służymy u takiego pana,
co z samym miłościwym królem przestaje niby
człowiek z człowiekiem. Dałbym ja im, gdyby
który z nich wypuścił parę z gęby! A nie łaska
poleżeć sobie w dybikach, łajdaku? Czy to u nas
nie ma wieży i haków na bramie zamkowej? Na-
jmądrzejszy zapomni języka w gębie i wywali na
świat Boży głupie gały, gdy mu się sznureczkiem
szyjkę okręci. Tego łotra z Grimmingen
81/170
powiesiłbym sam bez wstrętu. Dosyć nam
nadokuczał.
 I ja wolałbym pozbyć się niewygodnego
sąsiada od razu  mówił Bertold  ale nasz pan,
król Henryk, zabronił surowo pozbawiać rycerza
życia bez sądu. Stawimy Rudolfa przed try-
bunałem hrabiego okręgu; za to jednak, iż ośmielił
się podnieść oczy na moją narzeczoną, posiedzi
sobie o chlebie i wodzie kilka tygodni w ciemnym
lochu naszej wieży, by ogień w jego lędzwiach
nieco przygasł.
Wieża zamku meersburskiego witała już z
daleka wracającą do domu drużynę. Stawiał ją
jeszcze król Dagobert z domu Merowingów.
Ośmioboczna, przysadzista z płaskim dachem,
porosła mchem i zielskiem, spoglądała w dolinę
jak grozba wcielona.
Niewesołe były dni jeńców, przed którymi
otwierały się jej stare drzwi dębowe, okute że-
lazem. Do jej lochów nie dochodziło słońce, a
świeże powietrze wpuszczano tylko raz na dzień
przez mały otwór.
Jak wszystkie zamki dziesiątego i jedenastego
stulecia, był Meersburg przede wszystkim
warownią. Nie o wygodny dom mieszkalny szło
budowniczemu, lecz jedynie o ułatwienie i
82/170
przedłużenie obrony. Podwójny gruby mur,
przedzielony rowem, zaopatrzony licznymi strzel-
nicami i zasłonami, opasywał szczyt wzgórza, do
którego prowadziła wąska, krzywa ścieżka,
pozwalająca piąć się po gęsto rozrzuconych
kamieniach tylko jednemu jezdzcowi. Drogi takie
utrudniały napad gromadny.
Gdy się hufiec zbliżał do zamku, odezwał się
ze strażnicy, umieszczonej nad główną bramą, róg
odzwiernego, na dowód, że. straż czuwa.
Z brzękiem opadły łańcuchy, na których wisiał
most zwodzony, z głuchym łoskotem rozwarła się
brama. Po jednemu wjeżdżali wojownicy na obsz-
erny dziedziniec.
Było tu mnóstwo różnych budynków, a wszys-
tkie nosiły na sobie ślady długiej służby. Dokoła
murów ciągnęły się niskie domki  mieszkania za-
łogi i koni  do nich przylegały obory i kurniki.
W jednym rogu stała wieża, ostatnia ucieczka
oblężonych w razie zdobycia murów, w drugim
urządzono ogródek warzywny. W samym środku
wznosiła się podłużna kamienica, do której
prowadziły szerokie schody, przyczepione z boku,
zewnątrz ściany. Spód tego gmachu, zwanego
pałacem, zajmowały kuchnie i piekarnie, na
piętrze znajdowało się mieszkanie pana zamku.
83/170
Kiedy się Bertold zatrzymał przed pałacem,
powitał go ze schodów Ulryk z Godesheimu.
Palatyn miał na sobie długą, aż do kostek sięga-
jącą suknię, ze wschodniej, purpurowej materii,
naszywanej złotem.
 Dzień dobry  mówił Ulryk  widzę, że
zdążyłeś sobie już zarobić na śniadanie.
Zszedłszy ze schodów, przypatrywał się
ciekawie Rudolfowi z Grimmingen.
 Tęgi chłop. Byłby z niego doskonały trabant
królewski. Któż to taki? Gdzieś tego draba złowił?
 To mój uprzejmy sąsiad, pan Rudolf z Grim-
mingen  odpowiedział Bertold ze złośliwym
uśmiechem.  Przybył do mnie nieproszony w
odwiedziny.
 Napadł cię na drodze?
 Nie mnie, lecz moich poddanych egol-
sheimskich. Odgrażał się podobno, że mi plony
spali.
 Taki to z niego zuch? Hej, chłopcy, nie ma-
cie tam stryczka?  zawołał Ulryk do pachołków.
Ale Bertold, który zsiadł tymczasem z konia,
rzekł do niego półgłosem:
 Daj pokój, Ulri. Jeśli my, przedstawiciele
rządu, nie będziemy szanowali prawa, to któż je
84/170
uszanuje? Wiesz przecie, że sobie Henryk nie ży-
czy kary bez sądu.
 Jak chcesz  odparł Ulryk  ale ja bym się
z takim gałganem nie wodził po sądach. Trzeba go
było pchnąć od razu dobrze pod żebra i byłoby po
kłopocie.
 Odprowadzić pana Rudolfa do ciemnego
lochu!  rozkazał Bertold.
Rycerz, którzy dotąd milczał, podniósł głowę i
odezwał się:
 Gwałcicie prawo, wolny panie na Meersbur-
gu. Jako jeńcowi, pokonanemu w uczciwej zwadzie
rycerskiej, należy mi się zwykłe więzienie aż do
chwili wykupu.
Ulryk roześmiał się szydersko.
 On to nazywa uczciwą zwadą rycerską 
rzekł.  Czy to nie wiesz, kpie, że panem na
Meersburgu jest wielki łowczy Bertold? Jeśli chci-
ałeś mu wypowiedzieć wojnę, należało przysłać
rękawicę na dwór królewski. Prostym rabusiem
jesteś, złodziejem, a nie rycerzem. Burgrabio, da-
jcie no temu zuchwalcowi po pysku, żeby go
odeszła ochota do szczekania.
Szybko, jakby się lękał, by Bertold nie odwołał
rozkazu palatyna, przyskoczył burgrabia do ryc-
85/170
erza i uderzył go w twarz pięścią, ubraną w że-
lazną rękawicę.
Krew zalała oczy Rudolfa z Grimmingen. Ol-
brzym wyprężył spętane członki, usiłując rozer-
wać więzy, ale szybko objęło go dwoje silnych
ramion.
 Nie próbuj rozerwać sideł, ptaszku  szydz-
ił burgrabia  bo zamaluję cię jeszcze raz, ale tak,
że pojedziesz z krzywą gębą na sąd Boski.
 Wtrącić go do lochu i pilnować dobrze! 
rzekł Bertold  wchodząc z przyjacielem do
pałacu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •