[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tkliwą opiekę troskliwego ojca w najmniej-szej drobnostce łatwo było poznać, to też dziat-ki, a osobliwie
starsza i rozsądniejsza Sara, dziękowały mu ze wzruszeniem, że tak o wszyst- kiem pamiętał, że starał się
wszelkiemi siłami zatrzeć w ich umyśle wrażenia nudnej i jedno-stajnej podróży i trudów z nią połączonych.
Nelly tymczasem, z wyższą nad swój wiek uwagą, rozpatrywała wszystko, ażeby zapamię-tać, gdzie się co
znajduje, i na każde skinienie ojca usłużyć; mały zaś Jerzy, jak iskra biegał po wszystkich kątach, zaczepiał
ptaszki, darł się z małpkami i nie posiadał się z radości, że płynie na okręcie.
Najdrobniejszy szczegół na statku zajmował go niezmiernie, męczył kapitana wciąż zapyta-niami: na co są
działa? jak się nabijają? do czego służą kotwice? naco reje? poco majtko-wie drapią się na maszty? jak się
wyciąga flaga na szczyt masztu? co na niej namalowano? na-co jest na statku kompas i igła magnesowa? jakim
sposobem kieruje się okręt? jak można z wiatru bocznego korzystać, ażeby płynąć pro-sto przed siebie? i tysiące
podobnych zadawał mu kwestyj. Kapitan, człowiek dobry i lubiący "
dzieci, o ile mu tylko dozwalał czas, chętnie we wszystkiem Jerzego objaśniał i zachwycała go nawet żywość i
ciekawość dziecka, tern więcej, że ani jedno z tych pytań niedorzecznem nie było.
Zwykle wieczorem zgromadzała się cała ro-dzina w bibljotece, gdzie obsiadłszy stół dokoła, słuchano z
uwagą Sary, czytającej ciekawe rze-czy. Nelly zatrudniała się jakąś robótką. Jerzy zwykle rysował różne
przedmioty, należące do okrętu, tak długo, dopóki znużenie nie wytrąciło mu z rąk ołówka. Wtedy udawali się
na spo-czynek do swych wiszących łóżek.
Pierwsze trzy dni żeglugi były dla nich nie-znośne. Jakkolwiek dzieci wychowane w nad- morskiem
mieście, niejednokrotnie robiły z ro-dzicami wycieczki na morze, jednakże nie mo-gły one oswoić ich o tyle z
kołysaniem okrętu, ażeby małych podróżników zabezpieczyć od cho-roby morskiej.
Lubo morze było spokojne i okręt lekko fale przerzynał, jednakże biedne dzieci ucierpiały dosyć. Wkrótce
atoli z ustaniem słabości wró-ciła rzezwość i wesołość umysłu, a w tydzień potem zupełnie przyzwyczaiły się
do nowego trybu życia.
Dziewiątego dnia podróży, gdy właśnie Orzeł znajdował się na wysokości wysp Małdywskich, około
północy zerwał się silny wicher zachodni.
Rodzina cała przebudzona trzaskiem belkowania okrętu i uderzeniem drzwiczek pokładowych, z przerażeniem
porwała się na równe nogi.
Sir John pragnąc się dowiedzieć, czy jakie niebezpieczeństwo zagraża okrętowi, wybiegł na pokład.
Młodsze dzieci z trwogą tuliły się w obję-cia Sary, Nelly głośno płakała. Jerzy zaś, cho-ciaż chciał udawać
mężczyznę, pobladł i trząsł się z trwogi. Co chwila uderzał grom straszliwy, szalony wicher dął z
niepohamowaną gwałtowno-ścią, a w przerwach burzy słychać było świst piszczałki kapitana, zapomocą której
wydawał rozkazy, oraz krzyki majtków, walczących z ura- ganem.
Ojciec wkrótce powrócił, uspokajając dzieci, iż to przemijająca burza; na jego twarzy jednak malowała się
niespokojność. Poszedł do biurka, wyjął papiery i kosztowności, a umieściwszy je w wodotrwałym pugilaresie,
zawiesił na pier-siach ; żadne z dzieci tego nie uważało, wyjąwszy Sary, której bacznemu oku nie uszedł żaden
ruch ojca. Poznała, iż prawdziwe groziło niebezpie-czeństwo, zadrżała, nie o siebie, lecz o ojca i rodzeństwo.
Tymczasem burza wrzała wciąż z równą mocą. Okręt, miotany siłą fali, raz wybiegał na szczyt ogromnych
bałwanów, to znów pogrążał się w przepaści, kołysanie było tak gwałtownem, iż podróżnicy nasi, aby nie
upaść, musieli zająć
swe łóżka. Choroba morska znów dzieci trapić poczęła, a biedny Sir John gorące myślą zasyłał modły do nieba i
oczekiwał z utęsknieniem po-ranku, mając nadzieję, że wraz z nim potęga burzy zwolnieje. Zaświtał wreszcie
dzień pożą-dany, lecz mimo to nie uspokoiła się nawałnica. Okręt pędził na wschód z niewypowiedzianą
szybkością, pomimo, że wszystkie żagle zwinięto; deszcz lał jak z cebra, wicher ani na chwilę dąć nie
przestawał. Sir John udał się powtórnie na pokład dla wybadania kapitana. Odważna Sara wysunęła się za nim i
stanęła na stopniach, wio-dących na górę z kajuty, pragnąc dowiedzieć się raczej najprzykrzejszej prawdy,
rriżeli w nie-pewności zostawać.
Panie Favart zagadnął Sir John kapi-tana powiedz mi szcierze: czy jest jaka na-dzieja
ocalenia?
Hm odrzekł kapitan byłem nieraz w gorszem położeniu, a udało się wyjść cało.
Tak... lecz pan nie możesz za nic zarę-czyć?
Okręt mój jest silnie zbudowanym, osada zręczna i odważna, reszta należy do Boga.
W której stronie jesteśmy?
Wiatr pędzi nas na wschód, przeszło 150 mil odbiegliśmy z naszego kierunku, jeżeli bu-rza uspokoi
się wkrótce, z łatwością odzyskamy
straconą przestrzeń, jeżeli zaś przeciągnie się długo... naówczas...
Okręt nie zdoła się oprzeć wichrowi? zapytał niespokojnie John.
Ba, gdyby nas burza zaskoczyła na Atlan-tyku, okręt mój nie lękałby się stawić czoła
najgwałtowniejszemu uraganowi, lecz tu w po-bliżu Nowej Gwinei, wśród tego morza zarosłego ławicami
koralowemi, trzebaby mieć statek ze stali, aby...
Wtem trzask przerazliwy zagłuszył słowa kapitana, który z największą szybkością puścił się ku przodowi
okrętu.
Co to jest? zapytał z przerażeniem John przebiegającego majtka.
Maszt przodowy strzaskany! odrzekł.
Usuń się pan! Usuń! jeżeli nie chcesz skąpać się w morzu krzyknął ktoś z boku. Sir John cofnął
się na schody kajuty, zatrza-snąwszy drzwiczki, a wtem ogromny bałwan przeleciał przez pokład pochylonego
okrętu, zmiatając wszystko.
Dzieci! zawołał ojciec, wpadając do kajuty odwagi! odwagi! może wkrótce okręt ulegnie
rozbiciu, nie trwóżcie się, Bóg nas ocali, tysiące ludzi wyszło cało ze straszniejszych wypadków!
Ojcze rzekła spokojnie Nelly na-dzieja w Bogu, a jeżeli spodoba się Opatrzności,
abyśmy umarli, czyż nie zobaczymy tem prędzej kochanej niamy?
O, jabym się bardzo z tego ucieszył dodał Jerzy mama była taka dobra, taka śliczna.
Dwie łzy spłynęły po twarzy ojca, wyciśnięte słowami dzieci. Widząc to, Jerzy rzekł wesoło:
Nie płacz, kochany ojcze, my nie umrzemy, alboż to nie umiem pływać wybornie; ty uratu-jesz
Sarę, a ja wezmę na siebie Nelly, bo ko-biety nigdy sobie radzić nie potrafią, co innego my mężczyzni.
Osobliwie też tacy, jak ty, mój wielki mężczyzno zawołała, śmiejąc się, Sara niech ojciec
ratuje Nelly, ja wolę twoje silne ramiona, mój Herkulesie.
Słysząc żarciki dzieci, Sir John uspokoił się nieco. Zdawało się, jakby i morze je usłyszało, gdyż
zmniejszyła się nieco gwałtowność burzy, okręt jednakże pędził z niepohamowaną gwał-townością.
Tak przeszedł dzień cały, a po nim znowu nastąpiła noc długa. Słychać było tylko świst wiatru i skrzyp
masztowania; od czasu do czasu drzwiczki i okiennice trzaskały, przerywając i tak już niespokojny sen naszych
podróżnych. Nad ranem jeszcze zmniejszyła się nieco siła wichru. Sir John przebudzony, z utęsknieniem
wyglądał pierwszych promieni słońca, pełen na-dziei, ze się zbliża godzina ocalenia.
Nareszcie zabłysnął upragniony dzień, niebo zaczęło się wypogadzać, a ojciec nie budząc dzieci, właśnie
wybierał się wyjść na pokład, aby dowiedzieć się o położeniu okrętu, kiedy nagle rozległ się straszliwy łoskot,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]