[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednopiętrowa, czasem parterowa. Gdzieś tam - wskazał część placu nieobjętą naszymi
badaniami - była synagoga. Mamy jej zdjęcie, niestety jeśli chodzi o ten kawałek,
dysponujemy tylko relacjami świadków. W ka\dym razie mieszkali tu śydzi i, jak
wiadomo, w czasie wojny - przesunął kantem dłoni po gardle. - A po wojnie wypalone
ruiny rozebrano, teren splantowano i zrobiono plac.
- Skąd wzięła się jego nazwa: 13 Straconych? - zapytałem.
- Tam na końcu jest pomnik. Po prostu hitlerowcy, zaraz po wkroczeniu do Płocka, dla
postrachu rozstrzelali tu 13 mieszkańców miasta.
- Wypalone ruiny - mruknąłem. - Zabudowania zostały pewnie ostrzelane lub
zbombardowane...
- Owszem. W ziemi mogą czekać na nas niespodzianki - podał mi torbę z
wykrywaczem metali. - Trzeba będzie uwa\ać, bo gdzieś tu mo\e le\eć, na przykład,
półtonowa bomba lotnicza.
Przypomniałem sobie, jak z Michaiłem wykopaliśmy takie draństwo na skwerku przy
wodociągach w Warszawie.
- Rozumiem, będę ostro\ny.
38
- No, to do roboty.
Dostałem tę samą ekipę co w zeszłym roku. Pracowali ze mną Piotrek, Sebastian i
Artur. Zabrakło tylko Marka, ale wiedziałem ju\, \e pojechał kopać gdzie indziej.
Szybko rozciągnęliśmy sznurek, wyznaczając krawędz przyszłego wykopu.
Przeleciałem po powierzchni wykrywaczem. Znalazłem same drobiazgi: kawałki drutu,
gwozdzie i temu podobne.
- Pierwsza warstwa jest niwelacyjna - podjąłem decyzję. - Schodzimy na sztych na
całej powierzchni. Hałda będzie tam - wskazałem były kwietnik - potem przerzucimy ją
dalej.
Pierwsze sztychy łopatą. Jeszcze nie wiadomo, co zaraz uka\e się naszym oczom.
Warstwy spalonych desek? Kawałki cegieł, a mo\e dobrze zachowane resztki murów?
Usunęliśmy piach, w miejscach gdzie stykały się płyty chodnikowe, przecięty czarnymi
liniami. Teraz warstwa zasypiskowa: glina upstrzona drobinkami węgla i okruchami
cegieł. Wykop przecinały dwa murki, oddalone od siebie o około półtora metra. Były
szerokie na jedną cegłę.
Przyszedł doktor Hreczkowski. Przez chwilę kontemplował nasze dokonania.
- Dobra - mruknął - południową część na razie zostawcie, pokopcie tu, bli\ej siatki. Do
calca.
Doczyściliśmy, zrobiliśmy fotografie, rysunki i zabraliśmy się do roboty. Kopaliśmy,
kopaliśmy, ale ciągle nie znajdowaliśmy niczego ciekawego. W południe zadzwonił Pan
Samochodzik.
- Witaj, mój drogi - powiedział. - Litwin jest ju\ w naszym kraju.
- O? - zaniepokoiłem się. - Zaznaczył jakoś swoją obecność?
- Owszem. Przegapiliśmy jeden egzemplarz zielnika Syreniusa. Był w prywatnej
kolekcji w Gdańsku. Znowu to samo, czysta robota: sforsował zamki, rozpruł okładkę w
sposób niezwykle fachowy, a przy tym delikatny, kolekcjonerowi zostawił uprzejmy list
z przeprosinami.
- Ale\ kulturalny - wycedziłem.
- Ale czyni zło. I dlatego musimy go złapać. Miej oczy szeroko otwarte. A co tam u
ciebie na wykopaliskach? - zmienił temat.
- Na razie nic ciekawego - odparłem - ale dopiero zaczęliśmy. W tym miejscu mo\e
być nawet pięć metrów warstw kulturowych.
- Rozumiem. śyczę powodzenia. Odezwę się za kilka dni, będziesz musiał radzić sobie
sam. Wyje\d\am. Minister wyznaczył mi pilne zadanie. Bądz czujny!
- Tak jest.
Wyłączyłem telefon i wróciłem do wykopu. Od strony siatki zaczęło się pojawiać
coraz więcej okruchów cegły. Przypatrzyłem się odsłanianej warstwie.
- Zejdzcie znowu na sztych - poleciłem.
Zaledwie metr poni\ej obecnego poziomu ziemi odsłoniliśmy wierzch muru z
czerwonej, dobrze wypalonej cegły. Po kilkuset latach trochę się osypywała po
wierzchu, ale i tak zniosła próbę czasu zdumiewająco dobrze.
Przyszedł nasz kierownik. Obejrzał mur i uśmiechnął się lekko.
- Gotycki - stwierdził. - Dwie wozówki i główka.
Po czym poszedł. Musiałem mieć nieco zbaraniałą minę, bowiem podszedł do mnie
Piotrek.
- To znaczy po ludzku, \e dwie cegły le\ą dłu\szym bokiem w naszą stronę, a trzecia
39
krótszym - wyjaśnił. - To częsty styl w tym okresie. Krzy\acy dla odmiany budowali tak
- narysował na kawałku papieru, wozówka, główka, wozówka, główka.
- Dzięki.
Zgodnie z poleceniem kierownika na razie zostawiliśmy w spokoju południową część
wykopu i zaczęliśmy pogłębiać go wzdłu\ muru kościoła. Zeszliśmy mo\e o pół metra,
gdy wybiła godzina piętnasta. Koniec pracy. Pojechałem do akademika i wziąłem
prysznic. Po całym dniu kopania w szarej, pylistej ziemi, było mi to bardzo potrzebne.
Przekąsiłem niewielki obiadek i skoczyłem do miasta. Koło Małachowianki, w
wykopie pod rury, wrzała robota. Stanąłem przy płocie i popatrzyłem przez chwilę. Trzej
budowlańcy spoczywali malowniczo na hałdzie ziemi. Podło\yli sobie jakieś dechy.
Czwarty pracowicie pogłębiał wykop. Zręcznie machając łopatą wywalał ziemię na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]