[ Pobierz całość w formacie PDF ]
też jednego oka; ale za to drugie mogło starczyć za dwoje: żywe, połyskliwe, drwiące.
Młodzi ludzie wyjaśnili mi, że to jest prawdziwie nieszczęśliwy tJ człowiek, o wiele
nieszczęśliwszy ode mnie: nie dość, że upośledzony, samotny, bezdomny, bez- ręki,
ślepy na jedno oko, ale w dodatku kulawy; dorzucili poza tym, że od dzisiaj będzie on
ze JP mną współzawodniczył, bo znalazł na tej samej ulicy kąt pod schodami i chce tak
jak ja chodzić na posługi, jednym słowem znalazł się tu po to, "żeby wysadzić mnie z
siodła. Tobie brak tylko brody, no i piątej klepki rzekł jeden ze sportowców" a
jemu brak ręki I oka, i jeszcze do tego kuleje... Nasz Pechowiec został pobity.
P,owiedziałem, że nie mam czasu, i skierowałem vsię ku drzwiom. On! jednakże
zatrzymali mme --mówiąc, że my dwaj musimy uścisnąć sobie ręce, jako najbardziej
upośledzeni ze wszystkich miesz- J kańców tej ulicy. Tak więc uścisnęliśmy sobie/
dłonie, po czym bezręki, który był kuty na cztery t nogi, 2aczął się zgrywać wyrywając
sobie włosy, bijąc się pięścią w głowę i zawodząc: Zostawcie mnie w spokoju,
odechciało mi się żyć, chcę ze sobą skończyć, pójdę I rzucę się do Tybru! Tak, m tak,
pójdę i skoczę do Tybru. Cała ta scena, na którą musiałem patrzeć, była szyta tak
grubymi nićmi, że zbierało mi się na wymioty. Powiedziałem też w końcu: Nie rzucisz
siÄ™ do Tybru, nie ma obawy. On zerknÄ…Å‚ na mnie tym jednym okiem i ryknÄ…Å‚: Ach,
tak?l Nie rzucę się " do Tybru?! Zobaczymy, pójdę tam zaraz, natych-
miast! I udał, że chce wstać, aby biec do Tybru, który istotnie znajdował się
niedaleko. A morał: zatrzymali go, wetknęli mu parę groszy, a kiedy ja podszedłem do
lady i powiedziałem: Dawajcie te puszki usłyszałem taką odpowiedz: Musisz
uzbroić się w cierpliwość. Te puszki damy dzisiaj do odniesienia jemu, który jest o
wiele nieszczęśliwszy od ciebie. Raz ty, raz on, nie będziesz miał krzywdy. Tak
więc. on otarł po chwili łzy, podniósł jedną ręką skrzy-, nię z puszkami, błyskawicznie
zarzucił ją sobie na ramię i choć utykał, szybkim krokiem wyszedł ze sklepu. Ja
zostałem z pustymi rękami, a młodzi! ludzie pokpiwali ze mnie ile wlezie mówiąc, że-:
zjawił się konkurent i że muszę mieć się na bacz-| ności, aby nie pozbawił mnie
mojego stanó-j wiska".
Oni stroili sobie żarty, a tymczasem tak się^ naprawdę stało. Ta kanalia Knajpiarz
(przezwano
knajpie), Å›lepy, bezrÄ™ki, ku-« lawy, zapÅ‚akany, jÄ™czÄ…cy, bijÄ…cy siÄ™ pięściÄ… w g2ó-| wÄ™,
szybko zdmuchnął mi sprzed nosa kilka sta-j łych posyłek. Zachodziłem do tego czy
innego sklepu, gotów do załatwienia tych samych co za- . zwyczaj zleceń czy też
odniesienia paczek, i wszę-> dzie /słyszałem tę samą śpiewkę: Daliśmy to do
załatwienia Knajpiarzowi... miejże trochę cierpliwości... on jest w większej potrzebie
niż ; ty... na przyszły raz przyjdzie kolej na ciebie. Minął przeszło miesiąc i ciągle
słyszałem to samo:
Knajpiarz jest w większej potrzebie... uzbrój się w cierpliwość. Nie brakło mi
cierpliwości, "ale rozumiałem, że dale] tak być nie może! Knajpiarz zalewając sią
łzami, bijąc w głowę i grożąc, że *rzuci się do Tybru, płynął na rozwiniętych żaglach, a
mnie znowu jak dawniej, bardziej jeszcze niż dawniej, prześladował pech. Na koniec
kroplą, która przepełniła kielich, była odpowiedz, jaką usłyszałem cd piekarza, kiedy
zwróciłem się do mego po posyłkę: Posłuchaj no, wydaje mi się, że przesadzasz,
jesteś młody, silny, zręczny, dlaczego me znajdziesz sobie jakiejś stałej pracy?
Knajpiarz to co innego, brak mu ręki, jednego oka. jest kulawy. Ale tobie niczego nie
brak, czemu me wezmiesz się do pracy? Cóż mogłem odpowiedzieć? %7łe brak mi
brody? Brodą się przecież nie pracuje. Nic nie odpowiedziałem, ale od Sęg.0 dnia
stało się dla mnie jasne, że na tej ulicy me ma miejsca dla nas obu: albo ja, albo on.
Kilka - dni pózniej, rano, przypomniałem sobie, .że mam odnieść skrzynię butelek
wody mineralnej do pewnego klienta i że Knajpiarz na skutek Swoich krętactw załatwił
tę posyłkę wczoraj; dzisiaj więc była moja kolej. Pobiegłem do wytwórni ciastek !
powiedziałem do właściciela siedzącego w kasie: Przyszedłem po te butelki.
Cukiernik robił rachunki i nie od razu mi odpowiedział; po chwili, nie podnosząc głowy^
zawołał: Dajcie mu te butelki! Ale chłopiec w barze odpowiedział: Daliśmy je* już
Knajpiarzowi... spózniłeś się... daliśmy je tamtemu, myśleliśmy.
że już nie przyjdziesz. - Przecież jest jeszcze wcześnie odpowiedziałem
opanowany, ale już wściekły Cóż z tego... on przyszedł pierwszy/ nic już teraz na to
nie poradzę. Zapytałem; Czy dawno wyszedł? Nie, przed chwilą. Po-:
wiedziałem: Sam sobie poradzę. Musiałem, mieć zmieniony wyraz twarzy, bo
sportowcy"/ którzy byli świadkami tej sceny, wyszli za mną* na ulicę. Jakieś
pięćdziesiąt metrów dalej Knaj-| piarz kuśtykał po chodniku ze skrzynią butelek! na
ramieniu. Dopędziłem go, chwyciłem za ramię,! na którym niósł skrzynię, i
powiedziałęm, łapiąc oddech: Postaw te butelki, dzisiaj moja kolej g On odwrócił
sdę i rzekł zaczepnie: Zgłupiałeś czy oo? Mówię ci, że masz postawić na ziemi te
butelki! Ty mi będziesz rozkazywał! Tak, ja! A jak nie posłuchasz, to ci dam taką
nauczkę, że popamiętasz mnie na całe życie. Tak? Proszę, i kto to mówi?? Ja ca
to mówię. Mocowaliśmy się przez chwilę, potem pchnąłem go: skrzynka upadła na
ziemię, butelki potłukły się- zalewając chodnik wodą mineralną. Wówczas on,' ten
komediant, od razu zaczął zawodzić, zwraca-? jąc się do grupki młodych ludzi, którzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]