[ Pobierz całość w formacie PDF ]

interesowaniem lustrował ulicę.
Taka sama jak w setkach innych miasteczek. Szero-
ka, trochę dziurawa, z parkingiem obsadzonym drze-
wami jacarandy dla osłony przed żarem i dla oszała-
miających fioletowych kwiatów w porze letniej.
Na czterech rogach krzyżujących się ulic obowiąz-
kowe cztery puby z werandami z kutego żelaza i da-
chami z blachy; przechodnie odpoczywający od upału
pod markizami sklepów; piekarnia, rzeznik, kiosk z ga-
zetami oraz bar z koktajlami mlecznymi. Rozmaitość
koniecznych do życia usług typowa dla prowincjonal-
nych miasteczek.
Spędził dziesięć minut na rozmowie z Alfem. Przy
S
R
okazji obejrzał swój poobijany motocykl. Szacując
rozmiary uszkodzeń, dziwił się, że wyszedł z wypadku
jedynie ze złamaną nogą. Podał Alfowi numer telefonu
specjalisty od starych harleyów w Melbourne i, ocią-
gając się, opuścił warsztat.
Harley był dla niego czymś więcej niż spadkiem po
ojcu, więcej niż pamiątką po człowieku, który przez
całe życie traktował go jak kulę u nogi. To na tym
harleyu ojciec odjechał w świat po latach w nieuda-
nym związku. W ten sposób motocykl stał się dla
Jamesa symbolem wolności.
Wolności do szczęścia, do planowania własnego
życia, ale też wolności od poczucia winy. Wyraz
szczęścia na twarzy ojca w dniu, w którym na harleyu
odjeżdżał w siną dal, na zawsze pozostał Jamesowi
w pamięci.
Zaburczało mu w brzuchu, więc postanowił przejść
do piekarni po drugiej stronie ulicy, by kupić sobie
pizzę. Ta, którą Helen przyniosła mu do szpitala, sma-
kowała mu jak mało co. Stojąc w ogonku, zauważył
Helen, więc pod wpływem impulsu kupił dwie pizze.
Wyszedłszy z piekarni, rozejrzał się, po czym rzucił
się w pogoń za Helen, chociaż kule ograniczały mu
ruchy. Zatrzymała się, otworzyła jakąś bramkę i znik-
nęła mu z oczu. Gdy w końcu dotarł do tego miejsca,
stanął przed starym drewnianym domem, dawniej za-
pewne miejscem zebrań, z tabliczką gminnego klubu
kobiet. Helen należy do klubu kobiet wiejskich? To
chyba organizacja dla staruszek?
Wzruszył ramionami i pchnął furtkę. Po chwili, po-
konawszy rozchwiane schodki, znalazł się w obszer-
nej sali z podłogą z surowych desek i dwuspadowym
S
R
stropem. Na ścianie nad podwyższeniem wisiał port-
ret królowej brytyjskiej. Niżej, tworząc krąg, siedzia-
ło ze dwadzieścia kobiet w starszym wieku. Za nimi
prowizoryczny stół uginał się od jedzenia.
Na widok Jamesa kobiety umilkły, ucichł też klekot
drutów do robótek. Utkwiły w nim wzrok. Helen rów-
nież podniosła spojrzenie znad swojej robótki. Serce
w niej zamarło. Co on tu robi?! Nie wystarczy mu, że
są zmuszeni razem pracować?
- Przyniosłem ci pizzę. - Uniósł wyżej pudełko,
nieco speszony takim audytorium.
- Szpiegujesz mnie? - syknęła, piorunując go
wzrokiem.
- Rewanżuję się - odparł z szerokim uśmiechem.
Elsie dostrzegła rumieniec na policzkach Helen, po
czym popatrzyła na Jamesa. To chyba ten lekarz, o któ-
rym jej wczoraj opowiadała. Wspaniały okaz.
- Synu, umiesz robić na drutach?
- Nie, psze pani. - Pokręcił głową. - Babcia chcia-
ła mnie nauczyć, ale szybko uznała, że mam dwie lewe
ręce. - Uśmiechnął się na to wspomnienie. Przy matce
matki zawsze czuł się chciany.
Kobiety zachichotały.
- Nie szkodzi. Dawaj to pudełko i sobie klapnij.
Helen nie zaszkodzi nabrać więcej ciała.
Niepewnie zerknął na Helen. Bardzo mu odpowia-
dał taki duch wspólnoty panujący w prowincjonalnych
miasteczkach. Spędził tam wystarczająco dużo czasu,
by wiedzieć, że w takich zżytych społecznościach
prym wiodą starsze panie. W Skye był jednak zdecy-
dowanie za krótko, więc na razie wolał im nie podpaść.
- Nie chciałbym przeszkadzać...
S
R
- Nonsens - odparła Elsie. - Bardzo sobie cenimy
towarzystwo przystojnych młodych mężczyzn, praw-
da, dziewczyny?
Rozległ się szmer aprobaty, druty poszły w ruch.
Helen przysunęła mu krzesło obok Elsie.
- Szybki jesteś - mruknęła.
- Szybko wracam do zdrowia. - Gdy się sadowił,
wzięła od niego pudełko.
- Masz szczęście, że przepadam za pizzą.
Za dużo informacji, pomyślała. Im mniej będzie wie-
dział o jej upodobaniach, tym łatwiej będzie jej prze-
żyć najbliższe miesiące.
- To na ciebie nasze krowy zastawiły w buszu
pułapkę - stwierdziła Elsie z wesołym błyskiem
w oku.
- Tak jest.
Helen obeszła cały krąg, żeby go przedstawić każ-
dej z pań. Obserwowała, jak jedna przez drugą, wszyst-
kie powyżej siedemdziesiątki, krygują się i mizdrzą.
Ten facet jest zabójczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •