[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marthe przyniesie pani posiłek do pokoju. Pewnie
chce się pani wykąpać i położyć. Była pani bardzo
dzielna, proszę się już niczym nie martwić. Dopil-
nuję, żeby nikt pani nie niepokoił.
I chwała Bogu, pomyślała Lucy z ulgą. Zjadła coś,
wykąpała się i padła na łóżko. Zasnęła, nim jej głowa
dotknęła poduszki.
Gdy się obudziła, zbliżała się pora lunchu. Pierw-
sze myśli Lucy dotyczyły wydarzeń minionej nocy,
lecz czuła się dziwnie obojętna i zdystansowana,
zupełnie jak gdyby to wszystko spotkało kogoś in-
nego. Ubrała się i zeszła na dół, gdzie zastała Simone
i Clotilde, która trzymała na rękach małą Lucille
i była bardziej ożywiona niż kiedykolwiek.
Lucy, jak się czujesz? spytała Simone.
Wszystko przespałam, ale rano znalazłam kartkę od
Marca i umierałam ze zmartwienia.
Już dobrze, Simone, nie ekscytuj się tak upo-
mniała ją Clotilde. Lucy odpoczęła i z pewnością
czuje się o niebo lepiej. Siadaj, Lucy, napijemy się
herbaty. Uprzedzę twoje pytanie: Marc jest już po
operacji. Obrażenia ręki okazały się dość poważne,
ale lekarze są dobrej myśli. Mówią, że z czasem od-
zyska w niej pełną władzę.
To wspaniale, bardzo się tym martwiłam.
Jak my wszyscy odrzekła Clotilde, choć nie
wyglądało na to, by się zadręczała ręką syna. Droga
jest już przejezdna, za godzinę wybieram się do niego
do szpitala.
Mogłaby mnie pani podwiezć? spytała Lucy,
gdy podano herbatę. Wsiadłabym w pociąg do
Lyonu, zdaje mi się, że jest dobre połączenie.
Proszę jeszcze zostać! Choć trochę, dopóki nie
dojdzie pani do siebie po tym koszmarze. Marc na
pewno chciałby się z panią zobaczyć.
Doszłam już do siebie zapewniła Lucy nie-
szczerze. Naprawdę czas na mnie najwyższy. Nie
jestem już potrzebna Simone i Lucille. Ani Mar-
cowi.
Ale my chcemy, żebyś została! poparła ciotkę
Simone.
Może chociaż odwiedzi pani Marca? prosiła
Clotilde.
Nie widzę takiej potrzeby. Powinien być z rodzi-
ną. Zobaczę się z nim po powrocie do Anglii.
Jak pani uważa. Chciałabym ruszyć za godzinę.
Pójdę się spakować.
Pożegnała się z Simone i jej córeczką, po czym
wsiadły z Clotilde do limuzyny prowadzonej przez
szofera. Madame Duvallier wysiadła przed szpitalem,
mówiąc:
Powtarzam: wolałabym dłużej panią gościć i je-
stem pewna, że Marc życzyłby sobie tego samego.
Następnie poleciła kierowcy, by zawiózł Lucy na
lotnisko w Lyonie, gdzie czekał na nią zarezerwowa-
ny bilet na samolot.
Z lotniska w Manchesterze pojechała pociągiem,
godzinę pózniej przesiadła się do autobusu. Pomyśla-
ła, że mogłaby odwiedzić rodziców, lecz wolała być
sama. O dziewiątej wieczorem zamknęła za sobą
drzwi swojego mieszkania. Wzięła prysznic, wypiła
gorące kakao, usiadłanałóżku i wybuchnęłapłaczem.
Rano poszła prosto do gabinetu Jenny.
Wróciłam. Wybyczyłam się za wszystkie czasy
i chciałabym od razu przystąpić do pracy oznajmiła
od progu.
Jenny podniosła wzrok znad sterty papierów.
Odezwali się do mnie ludzie z tego szpitala we
Francji. Co to za historia z praktykowaniem za gra-
nicą? Nie mają własnych położnych?
Akurat żadna się nie trafiła mruknęła Lucy.
Czy... Co z jego ręką, coś słyszałaś?
Podobno niezle się poharatał odrzekła Jenny,
ściągając brwi. Szybko go raczej nie wypuszczą,
ale dopóki rękę ma niesprawną, i tak nie mielibyś-
my z niego dużego pożytku. W każdym razie obie-
cali nas informować. Odchyliła się na krześle,
patrząc na Lucy z namysłem. Pózniej mi wszystko
opowiesz, ale muszę spytać: jak ci się układało
z Markiem?
Zwietnie. Robiłam, co do mnie należy. Więc jak,
zostaję na porodówce?
Dobrze jest wrócić w kierat, pomyślała. Natłok
pracy pozwalał jej nie myśleć o przykrych sprawach.
Przyjmowała kolejne zdrowe, krzyczące dzieci
w komfortowych, higienicznych warunkach, wspo-
minając rozkołysany drewniany dom na zboczu góry,
gdy miałaświadomość, że grozi jej śmierć, lecz mimo
to dobitniej niż kiedykolwiek czuła, że naprawdę
żyje, bowiem był przy niej Marc.
Od jej powrotu z Francji minęły trzy dni. Leżałana
łóżku i zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, od-
rzucając kolejne zaproszenie do Czerwonego Lwa.
Wiedziała, że to do niej niepodobne, jednak życie
towarzyskie po prostu przestało ją interesować. Cały
czas myślała o Marcu, rozpamiętywała chwilę, gdy
powiedziała mu, że go kocha. Kiedy przekazał jej swą
decyzję o rozstaniu, tłumaczył, że jest przywiązany
do rodzinnej ziemi. Teraz rozumiała go znacznie
lepiej: był tam potrzebny, on albo inny lekarz.
W dniu jej wyjazdu po raz pierwszy pokazało się
słońce i Lucy ujrzała dolinę wcałej jej krasie. Była
nią oczarowana, co jednak nie zmieniało faktu, że
nigdy nie byłaby w Montreval szczęśliwa, nie po-
trafiłaby żyć na takim odludziu. Mimo to wyjazd do
Montreval sprawił, że pokochała Marca jeszcze gorę-
cej niż kiedykolwiek.
Przymknęła powieki i przywołała jego obraz. Pa-
miętała wszystko, jego oczy, włosy, ciało. Pamiętała,
jak bujał się na krześle, gdy siedzieli na tarasie pod
wielkim parasolem, jego oczy w lusterku wstecznym,
wyraz jego twarzy, gdy zrozumiał, że chce z nim
spędzić noc. Dość, pomyślała, po co tak się dręczyć?
Ktoś zapukał do drzwi. Lucy pomyślała, że to pew-
nie sąsiadka.
Wejdz, June! zawołała.
Usłyszała, jak drzwi się otwierają, lecz głos, który
jej odpowiedział, nie należał do June.
A mnie wpuścisz?
Obejrzała się wstrząśnięta: to był Marc, zupełnie
jak w jej marzeniach! Może trochę szczuplejszy,
z ręką na temblaku, lecz z całą pewnością Marc.
Co tu robisz? spytała niezbyt inteligentnie.
Przyszedłem do ciebie. Szybciej się nie dało.
Myślałam, że chcą cię zatrzymać w szpitalu.
Jestem lekarzem, umiem przekabacić kolegów
po fachu. Przenieśli mnie na tutejszy oddział neuro-
logiczny. Usiadł na łóżku, objął Lucy zdrowym
ramieniem i mocno przytulił. Wytłumaczyłem im,
że to dla mnie najlepsze lekarstwo. Pamiętasz, jak
stan Simone poprawiał się w oczach, odkąd przyje-
chała do zamku? Ze mną jest podobnie, tyle że nie
mówię o miejscu, a o osobie.
Ku jej wielkiej radości pocałował ją, ale wyrwała
się po chwili, protestując:
Marc, nie możemy! Sam podjąłeś taką decyzję.
Zmieniłaś zasady gry pewnej deszczowej nocy
na zboczu góry. Pocałowałaś mnie i powiedziałaś, że
mnie kochasz!
Nie łap mnie za słówka! Bałam się, że zaraz
zginiemy!
Czyż w obliczu śmierci człowiek nie jest szcze-
ry? Mówiłaś z serca? Kochasz mnie jeszcze?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]