[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klucz. Potem jak oszalała przebiegła przez zajazd, dopadła tylnego wyjścia
i pognała na łódz. Szybko wrzuciła kilka najpotrzebniejszych drobiazgów
do torby, zadzwoniła do Pete'a, kierownika zajazdu, i oznajmiła mu, że
opuściła stanowisko pracy. Odwiesiła słuchawkę, nie chcąc słuchać jego
oskarżeń i grózb, a po chwili siedziała już za kierownicą i jechała w stronę
przystani. Wiedziała, że będzie musiała trochę poczekać na pierwszy prom,
ale było jej to zupełnie obojętne.
Jak mogła pozwolić, by coś takiego się zdarzyło? Najchętniej
zniknęłaby z Madrona Cove na zawsze. Może Rosa zachowa w tajemnicy
to, co zobaczyła, i nikt się o niczym nie dowie. Chociaż to raczej wątpliwe,
bo Rosa nie umie trzymać języka za zębami. Wkrótce całe Madrona Cove
dowie się, że Lissę Wilkins przyłapano na gorącym uczynku w
kompromitującej sytuacji. Z gościem zajazdu!
Z gościem, który powinien być wtedy w swoim pokoju, niepokojony
przez straszliwe dzwięki, dziwne zdarzenia i duchy.
Gdyby Rosa im nie przeszkodziła, Lissa pewnie nadal bujałaby w
obłokach, udając przed samą sobą, że Steve Jackson to właśnie ten
odpowiedni mężczyzna. Wmawiając sobie, że go lubi, pożąda, mogłaby się
w nim zakochać.
A może to się już stało? Może już się w nim zakochała? Co
oznaczałoby, że nie zmieniła się ani trochę. Nadal jest idiotką, która
zadurza się w każdym przystojniaczku.
Wjechała na prom, nie odwracając wzroku od wstecznego lusterka,
jakby w obawie, że Steve może ją gonić i domagać się wyjaśnienia słów
98
R S
Rosy. Uciekała. Zresztą nie pierwszy raz. Tylko że tym razem uciekała
przed sobą, przed swoimi uczuciami. Na Boga, poznała tego faceta
zaledwie tydzień temu! Jak można tak od razu się zakochiwać?
Myślała o tym podczas całej przeprawy przez rzekę Campbell.
Powtarzała sobie, że nie jest zakochana. Pożądanie? - tak, ale na pewno,
zdecydowanie, kategorycznie nie miłość.
Szeptała te słowa jak mantrę, jadąc autostradą na południe wyspy.
Powtarzała, kiedy skręciła na zachód w Parksville. Zwykle zatrzymywała
się na zakupy w Coombs, ale dzisiaj przejechała miasteczko, nie zdejmując
nogi z pedału gazu.
Wysiadła z samochodu pod domem matki głęboko przeświadczona,
że przekonała samą siebie. Nie kocha Steve'a Jacksona i już.
Ale kiedy tylko zobaczyła matkę, wybuchnęła płaczem.
- Nie kocham go, mamo! Naprawdę! Matka przytuliła ją do siebie.
- Pewnie, że nie, aniołku. Co za niedorzeczne przypuszczenie. A o
kim mowa, tak na marginesie? Chodz. Wejdz do środka i opowiedz mi o
wszystkim.
Steve leżał na łóżku z rękami pod głową, gapiąc się na ciemny sufit, i
myślał o Lissie. Nagle dotarły do niego coraz głośniejsze dzwięki.
Szlochy, jęki, zawodzenie. Włosy stanęły mu dęba
Coś białego i przejrzystego mignęło mu z lewej strony.
Zapalił światło i zobaczył, że to koronkowa firanka trzepocze,
poruszana lekkim podmuchem. Otworzył szeroko okno, odsunął ją na bok i
zaciągnął się głęboko świeżym powietrzem, słuchając rytmicznego
uderzania fal o brzeg i patrząc w gwiazdziste niebo.
99
R S
I wtedy usłyszał to znowu. Akanie, a potem głośny krzyk. Instynkt
podpowiadał mu, że nie powinien się odwracać od okna, że jeśli nie
popatrzy w tamtą stronę, szuflady nie będą się same otwierać i zamykać.
Obejrzał się przez ramię w chwili, gdy jedna z nich właśnie się zamykała.
Cisza, jaka zapadła po jękach, wcale nie była od nich lepsza.
Trwała kilka sekund. Przerwał ją wybuch histerycznego, ostrego i
piskliwego śmiechu, dobiegającego z góry. Kiedy ucichł upiorny chichot,
zabrzmiały po raz kolejny jękliwe zawodzenia, po czym znowu zapadła
cisza. Steve słyszał tylko kojące dzwięki fal rozbijających się o brzeg.
Ale on był bardzo daleki od stanu ukojenia. Może i duchy jęczą,
może otwierają i zamykają szuflady, może umieją przesuwać wieszaki w
szafie z ubraniami, może śmieją się głośno i demonicznie, po czym znowu
jęczą cicho. Może nawet potrafią powodować głuche odgłosy nad głową.
Wszystko to możliwe, ale mało prawdopodobne.
A już na pewno nie spadały przez sufit.
Steve postanowił, że w ten lub inny sposób dowie się, co się dzieje w
zajezdzie Madrona" i kto próbuje go przestraszyć.
Wyjrzał na korytarz, ale nie znalazł przejścia na strych. Chyba że
byłyby to zamknięte drzwi u szczytu schodów. Jedyne inne zamknięte
drzwi prowadziły do jego dawnego pokoju.
Chwileczkę... Jego dawny pokój. To jest jakiś punkt zaczepienia.
Steve wszedł do łazienki, otworzył drzwi z drugiej strony i wszedł do
środka.
Włączył światło. Nic ciekawego. Z łóżka zdjęto pościel, kufer stał w
kącie, ale poza tym bałagan nie został uprzątnięty. Steve stanął dokładnie
pod dziurą w suficie i nasłuchiwał, wstrzymując oddech. Na strychu
100
R S
panowała cisza. A przecież właśnie stamtąd dobiegały go wszystkie te
dziwaczne odgłosy.
Niezadowolony z odkryć, wrócił do swojej sypialni, wygrzebał z
torby latarkę i wrócił do zniszczonego pokoju.
Wydawałoby się, że nie powinien mieć problemów z przysunięciem
komody do łóżka. Ale mebel nie chciał się poddać jego wysiłkom. Siłował
się z nim przez chwilę, po czym oderwał go od ściany z trzaskiem
łamiących się drutów i sprężyn.
No, no, no!
Przynajmniej dowiedział się, jakim sposobem szuflady w jego
pokoju samoczynnie się poruszały. W ścianie był rząd porządnie
wywierconych dziurek, z których sterczały druty.
A co stało za ścianą jego pokoju na wysokości szafki z szufladami?
Odtworzył w myślach rozkład sąsiedniego pomieszczenia. Zgadza się.
Kredens w korytarzu. Postanowił sprawdzić go pózniej. Najpierw jednak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]