[ Pobierz całość w formacie PDF ]
fechtunku? A może dlatego że pokonał w pojedynkach więcej ludzi niż ktokolwiek inny
kogo znałam? Wybierz, którą chcesz z tych odpowiedzi. A teraz szczerze: każesz
smokowi go zabić?
-Nie, do cholery! - krzyknąłem. - Zamierzam stanąć do uczciwego pojedynku. On
i ja. Bez zbroi, bez tarczy, każdy z nagim mieczem!
-Aha. - Spoglądała na mnie niczym entomolog na okaz wyjątkowo rzadkiego
owada. - Aha powtórzyła i wróciła do czesania włosów.
-To wszystko, co masz do powiedzenia?
-Na razie tak. Może przyjdzie mi jeszcze coś do głowy, kiedy będę układała
epitafium na twoim grobowcu.
-Potrafisz dodać otuchy, Kordelio - warknąłem. Byłem już naprawdę wściekły. -
To ładne podziękowanie za ostrzeżenie i walkę.
Odłożyła szczotkę z takim impetem, że wykładana perłową macicą rączka pękła
na dwoje.
-Czego ode mnie chcesz, Lanne?! - krzyknęła, wstając. - Przyjeżdżasz tu i
przypominasz mi o dawnych dniach, tylko po to, by zaraz dać się zabić? Czy myślisz, że
nie mam żadnych uczuć? Myślisz, że z radością usłyszę, że zginąłeś z jego ręki? Tak,
kiedyś sama chciałam cię zabić. Kiedyś. Może czasem czuję to i teraz. Ale nie on,
Lanne! Nie on!
Próbowałem ją objąć, zdumiony zarówno tym wybuchem, jak i tak nagłym
wyznaniem uczuć. Ale wymknęła się z moich ramion, zwinnie jak kot.
-Nie bądz głupi, Lanne. Zciągnij go do doliny i zabij. Po tym, co ci zrobił, nikt nie
uzna tego za zdradę.
-Ja uznam. - Odwróciłem się w stronę drzwi.
-Zmieniłeś się - usłyszałem na pożegnanie - bardzo się zmieniłeś, Lanne Lloch
l Annah. Szkoda, że nie będę mogła bliżej poznać tego nowego wcielenia.
A to jeszcze zobaczymy, pomyślałem, lecz teraz wiedziałem już równie dobrze
jak ona, że zielona, soczysta trawa doliny, która poiła się winem wylewanym z naszych
kielichów, pojutrze napoi się moją krwią.
Nie było jednak we mnie strachu ani żalu, tylko zimna wściekłość. Srebrny wąż
poruszył się niespokojnie na nadgarstku i kiedy wychodziłem z komnaty Kordelii,
znowu poczułem w przegubie dłoni lodowate ukłucie, które niczym sopel popłynęło
żyłami do serca. Jak wtedy, gdy go dostałem.
ednopiętrowe budynki hotelu tworzyły podkowę, pośrodku której znajdował
się duży basen. W wodzie taplało się leniwie parę osób. Dziewczyna o
J
oliwkowej cerze i jasnych włosach, leżąca na leżaku, łapała jeszcze ostatnie
promienie słońca, a kiedy weszliśmy, zsunęła przeciwsłoneczne okulary i przyjrzała się
nam uważnie. Wszędzie rosły bujne, zielone krzaki, obsypane pąkami czerwonych
kwiatów. Dostaliśmy dwupokojowy apartament na piętrze; wchodziło się do niego po
schodkach biegnących na zewnątrz budynku.
-Zlicznie tu - stwierdziła Anna.
-Jeśli macie cenne przedmioty, radzę skorzystać z sejfu - powiedziała
przysadzista kobieta w średnim wieku, która skierowała nas do apartamentu. - Ręczniki
i pościel zmieniamy co drugi dzień.
-A gdzie jest plaża? - zapytałem.
Uśmiechnęła się i machnęła dłonią.
-Za oknem. Do miasta jeżdżą autobusy z tego przystanku - machnęła dłonią w
drugą stronę - a zaraz obok możecie wypożyczyć skuter albo samochód.
-Dziękuję - powiedziałem i wnieśliśmy do pokoju torby. - Najpierw się
rozpakujemy czy mały spacer? - zapytałem Annę.
-Może spacer - odparła po chwili namysłu. - Skoro słońce już zachodzi, to chyba
dobra pora, żeby się przejść po mieście.
-O, tak. I znalezć miłą, grecką tawernę, w której będę mógł przez dłuższy czas
poświęcać się jedzeniu!
-Taki jesteś głodny?
-Jak wilk. Na samą myśl o tsatsiki ze świeżym pieczywem robi mi się po prostu
błogo. A potem ogromna porcja suvlaki i na deser baklava z lodami. Ach - westchnąłem
teatralnie.
-Chyba będę musiała się nauczyć greckich nazw, bo na razie nic a nic mi nie
mówią. - Uśmiechnęła się.
-Dobrze. Ale wykład już na miejscu.
Do centrum miasteczka dojeżdżał prawie pusty autobus. Angielscy turyści z
puszkami piwa w dłoniach pokrzykiwali coś do siebie tak koszmarną angielszczyzną, że
nie rozumiałem niemal niczego z ich rozmów, poza często powtarzanym słowem fuck.
Dziewczyny były grubokościste, blade, z ogromnymi tatuażami na przedramionach, a
chłopcy nosili czapeczki odwrócone daszkiem do tyłu. Jednak jak na Anglików
zachowywali się nawet w miarę przyzwoicie, to znaczy nie interesował ich nikt spoza
własnego towarzystwa.
Jak w większości greckich miasteczek, zabytkowe centrum było plątaniną
wąskich uliczek, zabudowanych niewysokimi domami, między którymi z trudem
przeciskały się tłumy przechodniów. Na zewnątrz wystawiano mnóstwo towarów. Od
pamiątkowych T-shirtów, poprzez naturalne gąbki w kształtach sugerujących, że
tworzący je Pan Bóg musiał akurat mieć figlarny humor, aż po owoce morza. Przy
jednym ze sklepów stały akwaria z żywymi krabami i homarami, które leniwie ruszały
szczypcami ku uciesze zgromadzonych przed nimi dzieci. My też przystanęliśmy,
podziwiając ogromne skorupiaki, chociaż jak zwykle zrobiło mi się trochę żal, że
zamiast pływać sobie spokojnie w morzu, muszą czekać, aż wybierze je klient, po to by
zaraz potem sprawiono im bardzo gorącą i bardzo ostatnią kąpiel.
Zboczyliśmy w jedną z uliczek odchodzących od głównych handlowych szlaków.
Było tu nieco luzniej i tylko niemiecka para sprzeczała się w swym jakże uroczym i
śpiewnym języku, czy kupić różową koszulkę z jaskrawozielonym napisem Marina".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]