[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kach pojawiły się rumieńce.
- Bardzo się mylisz - oznajmił zimno. - Nigdy nie przywiózłbym kobiety do Nur,
nie pokazałbym jej swoim rodakom, gdybym nie planował jej zatrzymać. Na szczęście to
już nie jest twój problem. Nie musisz już zaprzątać sobie tym głowy.
Jessa wpatrywała się w niego, a na jej twarzy malował się szok. Tarik poczuł ukłu-
cie w sercu, ale bezlitośnie je zdusił. Jej ból już się nie liczył. Pokręcił głową i znów od-
wrócił się ku drzwiom.
- Proszę... - zaszlochała. - Dokąd idziesz?
Spojrzenie, które jej rzucił, było zimne i bezwzględne.
- Zobaczyć się z synem - odparł i wyszedł z pomieszczenia.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Tarik poinformował Jessę, że jej obecność jest potrzebna do tego, aby mógł uzy-
skać dostęp do dziecka, poza tym jednak całkowicie się od niej odciął. W samolocie nie
odezwał się ani słowem. Siedział w ponurym milczeniu, nieświadomie zadając Jessie ból
tak głęboki, że najchętniej wybuchnęłaby płaczem. Udało jej się jednak zapanować nad
sobą i dotrwać do końca lotu. Tarik milczał także w samochodzie, który zabrał ich z Le-
eds do Yorku, a potem do North Yorkshire Mors i małej wioski, dokąd Sharon przepro-
wadziła się prawie cztery lata temu. Jessa nie mogła nawet patrzeć na pola uprawne roz-
ciągające się po obu stronach drogi, a co dopiero zachwycać się pięknem angielskiej zie-
leni, barwą kontrastującej z szarym niebem. Myślała tylko o nieuchronnie zbliżającym
się dramacie, o końcu wszystkiego, co wywalczyła dla ukochanego syna. Było jasne, że z
tej tragedii nikt nie wyjdzie bez szwanku: ani jej siostra, ani Barry, ani Tarik, ani ona
sama.
Co najgorsze, najbardziej mógł ucierpieć Jeremy.
- Nie wiem, jakie masz plany - odezwała się cicho, kiedy samochód skręcił do wsi.
Nie była to jej pierwsza próba nawiązania rozmowy, lecz tym razem w jej głosie po-
brzmiewała rozpacz, którą wcześniej Jessa za wszelką cenę próbowała maskować. - Nie
możesz tak po prostu zjawić się w domu mojej siostry i zażądać, żeby zrobiła, co każesz!
- Tak uważasz? - wycedził Tarik z furią, która nie opuszczała go od wyjazdu z Pa-
ryża.
Nawet nie spojrzał na Jessę. Posępnym wzrokiem wpatrywał się w zabudowania,
które mijali, i nerwowo stukał palcami w podłokietnik.
- Tarik, to szaleństwo! - krzyknęła Jessa. - Moja siostra adoptowała chłopca! Pro-
ces został zamknięty i nie ma już od niego odwołania!
- Nie będziesz mi mówiła, co mam robić - warknął i odwrócił głowę, przeszywając
ją ostrym spojrzeniem. Nigdy dotąd nie widziała, żeby tak kipiał wściekłością, a jedno-
cześnie był tak brutalnie oschły. - Nie będę wysłuchiwał rad kogoś, kto okłamał mnie w
tak ważnej sprawie. Jak mogłaś ukrywać dziecko przed jego rodzonym ojcem? Nie inte-
resuje mnie to, co twoim zdaniem powinienem robić!
- Rozumiem twoją złość. - Jessa usiłowała mówić spokojnie. Kiedy roześmiał się
cicho, z niedowierzaniem, zacisnęła zęby i postanowiła brnąć dalej. - Rozumiem też, że
poczułeś się zdradzony.
- Poczułem się? - powtórzył złowrogo. Siedział tak daleko od niej, jak to było
możliwe w zamkniętej przestrzeni samochodu, a mimo to czuła, jak narusza jej prze-
strzeń osobistą. - Nie chciałbym się przekonać na własnej skórze, co uważasz za praw-
dziwą zdradę.
- Nie chodzi o ciebie - podkreśliła stanowczo, choć cała się trzęsła. - Nie rozu-
miesz? W tej sprawie nie chodzi ani o mnie, ani o ciebie. Liczy się tylko...
- Jesteśmy na miejscu - przerwał jej w pół słowa, bo właśnie zaparkował samochód
przed bramą wjazdową domu Sharon.
Tarik nie czekał, aż kierowca otworzy mu drzwi, po prostu wyskoczył z auta. Jessa
rzuciła się za nim, dysząc tak gwałtownie, jakby właśnie ukończyła bieg maratoński. Ta-
rik zatrzymał się na moment przed furtką, a wtedy Jessa zrozumiała, że musi działać.
Teraz albo nigdy, przeszło jej przez myśl. Po tym wszystkim, co poświęciła, nie mogła
pozwolić, żeby Tarik pokrzyżował jej plany. Musiała podjąć ostatnią próbę.
Rzuciła się ku niemu i złapała go za rękę w chwili, gdy zamierzał wkroczyć na te-
ren posiadłości.
- Puść mnie - zażądał niemal wypranym z emocji głosem, ale wyczuła groźbę w
jego tonie.
Był spięty, jakby się szykował do walki.
- Musisz mnie wysłuchać! - wydyszała. - Musisz...
- Wysłuchałem cię wcześniej i doskonale wiem, co masz mi do powiedzenia. -
Oczy Tarika były niemal czarne. - Widziałem twoje łzy i słyszałem, jak żałujesz tego, co
musiałaś przeze mnie zrobić. Wreszcie stało się jasne, że ciągle mnie karzesz!
- Nie chodzi o ciebie! - krzyknęła Jessa z rozpaczą. - Chodzi o mnie... - Odetchnęła
głęboko, a długo powstrzymywane łzy same popłynęły jej po policzkach. - To ja byłam
tak beznadziejna, tak nic niewarta, że mnie opuściłeś. To ja nie sprawdziłam się jako
matka i porzuciłam własne dziecko! To ja...
Tarik przysłuchiwał się z uwagą, nie odrywając od niej wzroku.
- Zadbałam tylko o jedno - ciągnęła Jessa, usiłując powstrzymać płacz. - Dopilno-
wałam, żeby trafił do ludzi, którzy go kochają i zapewnią mu dobre życie. Tarik, Jeremy
jest z nimi szczęśliwy. Na pewno nie mogłabym ofiarować mu tego, co daje mu Sharon.
- Dziecko jest najszczęśliwsze z własnymi rodzicami - zaprotestował Tarik. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •