[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzucił wyzwiskami. Rozmowa na ten temat z Nikosem byłaby złym pomysłem. Nie, po-
wtórzyła sobie stanowczo. Nie z nim.
Nikos zatrzymał się, więc i ona stanęła, niepewnie spoglądając mu w oczy.
- Jak to świadczy o twoim bracie, że tak cię krzywdzi? - zapytał ostro. - Twój oj-
ciec, niezależnie od swoich licznych wad, nie tolerowałby takiego zachowania, gdyby
żył.
Niezłomna pewność w jego głosie sprawiła, że Tristanne poczerwieniała ze złości i
wstydu. Choć wiedziała, że to niesprawiedliwe, zapragnęła zwalić winę na Nikosa. Uwa-
żała, że jest fascynujący, choć powinna czuć do niego odrazę, a poza tym zirytowało ją,
że odkrył te ślady agresji Petera. Teraz Nikos się dowiedział, jak ją traktuje starszy brat,
za jak bezwartościową osobę ją uważa.
- Jak to świadczy o Peterze? - powtórzyła, z trudem panując nad narastającą zło-
ścią. - Nie mam pojęcia. Może jest po prostu typowym przedstawicielem płci męskiej,
tak zwanym przeciętnym facetem? W końcu wszyscy jesteście ulepieni z tej samej gliny.
- Lepiej uważaj, Tristanne - ostrzegł ją łagodnie, lecz rozsierdzona Tristanne wcale
nie zamierzała uważać.
- Wszyscy mężczyzni chcą tylko kontrolować! Stawiają żądania, rozkazują i ani
trochę nie zwracają uwagi na cudze uczucia! - wykrzyknęła. Nikos nawet nie drgnął. - Są
zdolni do wszystkiego, co najgorsze! Czym jest mały siniak w porównaniu do okro-
pieństw, na które stać mężczyznę? Na które na pewno stać także ciebie?
Nagle wydało się jej, że cały świat zamarł w bezruchu i poczuła się fatalnie. Wola-
ła odgrywać dotychczasową rolę twardej, cynicznej i uwodzicielskiej kobiety, a tymcza-
sem sama rozpętała burzę emocji. Czy to przez tego mężczyznę nie panowała nad sobą
tak jak dotychczas? Przecież przez całe dorosłe życie była dumna ze swojej samokontro-
li, która wielokrotnie uratowała ją podczas awantur w rodzinie. Dlaczego nie mogła opa-
nować się teraz?
R
L
T
Nikos wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy.
- Pytania były retoryczne, oczywiście - dodała cicho.
- Oczywiście. - Jego oczy zalśniły w półmroku, a Tristanne zadrżała. - Chodz, pora
coś zjeść. Szkoda czasu na kłótnie.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Nikos nie rozumiał, jak mógł dać się skrzyczeć na ulicy, i to kobiecie, z którą na-
wet jeszcze nie spał. To zaprzeczało zdrowemu rozsądkowi i kłóciło się z niemal czter-
dziestoma latami jego doświadczenia.
Siedział naprzeciwko Tristanne w swojej ulubionej trattorii nad wodą, a płomyki
setek rozmigotanych świec oświetlały jej piękną twarz. Nie zwracał uwagi na świeże i
apetyczne dania, które im podano: chleb foccacia z oliwkową tapenadą, ręcznie wyrabia-
ny makaron, grillowane papryczki z anchois i aromatyczne ryby smażone w oliwie z oli-
wek. Nie mógł skoncentrować się na jedzeniu. Był głęboko poruszony tym, że okazał
słabość wobec kogoś, kto należy do rodziny Barberych. O co jej chodziło? Czyżby chcia-
ła, żeby złamał daną samemu sobie przysięgę? Jeśli tak, szło jej nadzwyczaj dobrze, iro-
nizował w duchu.
- Jesteś najbardziej tajemniczym członkiem twojej rodziny - powiedział po długiej
chwili milczenia.
- Tajemniczym? - Zauważył, że na moment znieruchomiała, zupełnie jakby spo-
dziewała się ataku z jego strony. Spojrzała mu w oczy, ale natychmiast odwróciła wzrok.
- Myślę, że się mylisz.
- Twojego ojca, brata, ba, nawet matkÄ™ widywano w ostatniej dekadzie na wszyst-
kich dworach Europy - wyjaśnił. - Ciebie jednak nie. Niewątpliwie ludzie zaczęli się za-
stanawiać, czy przypadkiem nie jesteś legendą albo postacią z baśni o zaginionej dzie-
dziczce klanu Barberych.
Tym razem spoglądała na niego nieco dłużej, ale po chwili powróciła do jedzenia.
- Nie zaginęłam. - Uśmiechnęła się uprzejmie, choć nieufnie. - Poróżniłam się z oj-
cem w sprawie wyboru kierunku studiów i postanowiłam iść własną drogą.
- Co konkretnie masz na myśli? - zapytał.
- To że wybrałam sztuki piękne, czyli malarstwo, choć mój ojciec uważał, że to
strata czasu. Jego zdaniem historia sztuki byłaby znacznie bardziej odpowiednia i dosko-
nale nadawała się do pogawędek z kandydatami na mężów na koktajlowych przyjęciach.
R
L
T
- Tristanne nerwowo okręciła makaron na widelcu, po czym odłożyła sztućce. - Mnie to
nie interesowało, chciałam rysować i malować.
Gdy to powiedziała, Nikos nagle przypomniał sobie, kim oboje są i dlaczego się tu
znalezli. On nigdy nie miał okazji skupić się na twórczej stronie swojej natury, był zbyt
zajęty walką o przetrwanie. Sztuki piękne? To zupełnie do niego nie pasowało.
- Malarstwo to mało dochodowa umiejętność, jeśli nie jest się wybitnym artystą -
oznajmił, nawet nie próbując ukrywać sarkazmu. - Chyba nie o to chodzi na studiach
uniwersyteckich? W wypadku kogoś twojego pokroju praktyczna wiedza, która przyda
się w przyszłości, powinna lepiej się sprawdzić.
- Nie wątpię, że doskonale byś się dogadywał z moim ojcem - odparła Tristanne
oschle. - Kiedy zdecydowałam się zignorować jego radę, przestał finansować moją na-
ukę, więc przeniosłam się do Vancouver. Ojciec nie znosił oporu, był wściekły na mnie. -
Uśmiechnęła się niewesoło. - Jak zapewne możesz sobie wyobrazić, moje spotkania z
rodziną nie były dla mnie zbyt miłe. Dlatego wyjechałam i dwory europejskie obywały
się beze mnie aż do dziś. Niedawno wróciłam z Vancouver, ale oczywiście nie po to, że-
by zacząć bywać w wielkim świecie. Mam inne plany.
Postanowił zignorować jej lekko szyderczy ton.
- Mam nadzieję, że nie uważasz się za ofiarę - zauważył głosem ostrym jak brzy-
twa. - Ci, którzy przyjmują wsparcie finansowe, nie powinni jęczeć i narzekać, że stracili
niezależność albo czują się tłamszeni.
Spodziewał się silnych emocji, może nawet łez, powtórki tego, co zdarzyło się na
ulicy. Tristanne jednak wytrzymała jego spojrzenie, choć lekko zmrużyła oczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]