[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to, co już wcześniej podejrzewała. Stracił zainteresowanie jej osobą. To już
drugi facet w ciągu zaledwie dwóch tygodni, który nagle zmienia zdanie na
jej temat. Wychodząc z kliniki, usiłowała przekonać samą siebie, że w
ogóle się tym nie przejmuje. Na próżno. Dzięki Joemu zasmakowała w
czymś, co do tej pory było jej zupełnie obce. Nie potrafiła zapomnieć o
tym, jak opatrywał jej nad strumieniem stopę. Pierwszy raz w życiu
poczuła wtedy, że mężczyzna się nią opiekuje.
Znalazłszy się w samochodzie, otworzyła torebkę i wyjęła z niej listę
spraw do załatwienia. Uznała, że ma jeszcze trochę czasu, i zatrzymała się
na kawę. Kiedy odwiozła wreszcie Kolumba do domu, kocur natychmiast
zajął swoją ulubioną pozycję na parapecie. Ostatnio nie mógł siadywać w
tym miejscu z powodu kołnierza ochronnego. Magellan nawet nie otworzył
oczu. Wygrzewał się w słońcu od ponad godziny, odkąd zostawili go
samego.
Drugą pozycję na liście zajmowała wizyta w sklepie z artykułami
dekoracyjnymi. Rebeka nigdy nie była w takim miejscu, ale jej dom jako
73
R S
jedyny na całej ulicy nie został jeszcze przystrojony jesiennymi ozdobami.
Czuła się w obowiązku przynajmniej spróbować dorównać sąsiadom.
Na miejscu zaopatrzyła się w sztuczne jesienne liście i kilka
doniczek z żółtymi kwiatami. Kierując się impulsem, kupiła także
czapeczki Zwiętego Mikołaja dla Reksa i Baileya oraz miniaturowy
kołnierz z białego futerka dla iguany Joego. Zapamiętała, że niebawem
zamierzał robić zwierzętom zdjęcia do kartek bożonarodzeniowych, i
pomyślała, że podobne gadżety mogą mu się przydać. Planowała podrzucić
mu je przy okazji do kliniki. Oczywiście nie dziś. Miał tam przecież
urwanie głowy. Zresztą, nie dałaby rady. Czekało ją kilka umówionych
spotkań w oddalonym od Rosewood o czterdzieści minut jazdy Albany.
Miała przeprowadzić wywiady z dyrektorami dwóch największych w
mieście domów handlowych z męską odzieżą. W drodze powrotnej
zamierzała wstąpić do sklepów, w których w zeszłym tygodniu zostawiła
ankiety dla klientów. Liczyła, że są już gotowe i będzie mogła je odebrać.
Dobrze było mieć dużo zajęć. Dzięki temu nie zastanawiała się
nieustannie, co robić dalej w sprawie Russela Levera. Nie pomagało to
jednak, niestety, przestać myśleć o Joem.
Kiedy wróciła wieczorem do domu, nadal nie mogła wyrzucić go z
głowy. Otworzywszy aktówkę, wyjęła notatki z przeprowadzonych
rozmów i wypełnione kwestionariusze. Na razie udało jej się zebrać tylko
niespełna trzydzieści, ale przez weekend powinna zgromadzić znacznie
więcej.
Usiadła na krześle w kuchni i wyjęła na stół zawartość koperty, którą
wręczyła jej asystentka Joego.
Wypełnił wszystkie trzy strony. W trakcie lektury potwierdziły się
jej dotychczasowe przypuszczenia. W sprawach gustu różnili się od siebie
74
R S
całkowicie. Z pięciu zdjęć, które miał uszeregować według swoich
preferencji, to, które jemu podobało się najbardziej, ona uznała za najmniej
ciekawą propozycję.
Oczywiście nie widziała niczego złego w sztruksie czy grubych
ściegach, po prostu osobiście wolała kaszmir i wełnę.
Na ostatniej kartce znalazła przyklejoną żółtą kartkę z notatką:
 Gdybyś miała ochotę na tajską kolację w sobotę, zadzwoń do mnie do
domu". Pod spodem dopisał numer telefonu.
Poczuła niewysłowioną ulgę, jednocześnie zdając sobie sprawę, że to
chyba niezbyt rozsądne z jej strony. Nie potrafiła powściągnąć emocji. Nie
było sensu dłużej udawać, że jego przyjazń nie jest dla niej ważna.
Cieszyła się jak dziecko, że jednak chce się z nią zobaczyć.
Próbowała dzwonić kilka razy, ale włączała się automatyczna
sekretarka. Odebrał dopiero za trzecim czy czwartym razem, około ósmej.
- Cześć, dopiero wróciłem do domu - odezwał się znużonym głosem.
Albo nadal się czymś zamartwiał, albo był zwyczajnie wykończony.
- To może zadzwonię kiedy indziej?
- Nie, nie ma sprawy. Po prostu miałem bardzo długi dzień.
Przepraszam za rano, ale naprawdę nie mogłem wtedy rozmawiać.
- Wiem, nie przejmuj się. Jak szczeniak? Ten, którego operowałeś?
Podobno potrącił go samochód?
- Tak, ale trzyma się dzielnie. Myślę, że przeżyje. Poleciłem
właścicielom zawiezć go do szpitala dla zwierząt, żeby miał opiekę przez
całą dobę.
Usłyszała, jak otwiera i zamyka lodówkę.
75
R S
- Pewnie czasami jest ci ciężko. Zwłaszcza kiedy musisz przekazać
właścicielowi złą nowinę. - Po przygodzie Kolumba zaczynała rozumieć,
jak bardzo ludzie przywiązują się do swoich zwierząt.
- Owszem, nie jest to łatwe, ale na szczęście nie muszę tego robić
często.
- To dobrze. - Cieszyła się ze względu na niego. Nie miała
wątpliwości, że dla swoich klientów jest prawdziwym oparciem. Intuicja
podpowiadała jej jednak, że bywają chwile podczas pracy, kiedy pęka mu
serce.
Zaczęła się zastanawiać, co go skłoniło do wyboru tak trudnego
zawodu. Niewiele myśląc, zapytała o to w następnym zdaniu.
Joe momentalnie się ożywił. Opowiedział jej o dorastaniu na farmie
w otoczeniu mnóstwa zwierząt. Podobnie jak jego brat miał własnego psa.
Siostra miała kota, a mama hodowała kurczaki i wietnamską świnię. W go-
spodarstwie były też dwa konie i kilkaset krów. Pomagał się nimi
zajmować od dziecka, więc podjęcie studiów weterynaryjnych wydało mu
się rozsądną decyzją.
- A co robią twój brat i siostra? - Umościła się na kanapie z
Kolumbem na kolanach.
Wkrótce dowiedziała się, że rodzeństwo jest od niego młodsze i ma
własne rodziny. Brat nadal zajmuje się wraz z ojcem ranczem, a siostra, z
zawodu psycholog, mieszka z mężem, pediatrą, w Buffalo. W związku z
tym rodzina nie spotyka się zbyt często w komplecie. Nie ubolewał jednak
nad tym, bo kiedy się już spotykali, w domu podnosił się taki rwetes, że
trzeba było się niemal przekrzykiwać nawzajem.
76
R S
Nie miała wątpliwości, że Joe ich wszystkich uwielbia. Jego
dzieciństwo wydawało się sielankowe. Dom pełen ludzi, gwar, śmiech i
radość. Czego można chcieć więcej?
- Kiedy ich ostatnio widziałeś?
- Czwartego lipca. Co roku organizujemy wielki rodzinny zjazd. Z
ciotkami, wujkami i kuzynami.
- Masz kuzynów?
- Całe mnóstwo. Wszyscy robią, co mogą, żeby ród Hudsonów nie
wygasł.
- To znaczy, że jest też sporo maluchów - zauważyła z nutką
tęsknoty.
Joe leżał na kanapie, trzymając rękę za głową. Drugą głaskał Reksa,
który zwinął mu się w kłębek na piersi.
- Około tuzina - odparł, myśląc, że wolałby, żeby zamiast psa
przytulała się do niego Rebeka. Mógłby wpleść palce w jej włosy... Sama
rozmowa z nią pomogła mu rozładować napięcie po ciężkim dniu. Dzięki
niej przypomniał sobie, że uwielbia dzieci. Zawsze na ochotnika zabawiał
pociechy kuzynów, mimo że ciągle pytali go, kiedy zatroszczy się o własne
potomstwo.
W pewnym momencie zauważył, że Rebeka posmutniała.
- A jak to jest u ciebie? - zapytał. - Jak liczna jest twoja rodzina, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •