[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trudnym przeciwnikiem.
W norze wrzała walka, żaden z szermierzy nie pogodziłby się z innym wynikiem niż śmierć
przeciwników. Nie było szans na zmiłowanie.
Gunderlandczycy równocześnie zaatakowali Conana. Z trudem sparował ich nadlatujące ze świstem
ciosy. Trzymał oburącz rękojeść, lecz nawet jego szybkość i pewność ruchów ledwo wystarczała do
blokowania deszczu wściekłej stali.
Gdy jeden z braci zderzył się z rozgorączkowanym Aksandriasem, Conan dostrzegł szansę dla siebie.
Nim Wolf zdołał odzyskać równowagę,
Cymmerianin zadał poziome cięcie na wysokości pasa, rozcinając zbroję i zaścielając całą arenę
trzewiami. Gunter ryknął z wściekłości i rzucił się do ataku ze zdwojoną furią.
Znalazłszy się w korzystniejszej sytuacji, Conan bez większej trudności parował ciosy przeciwnika.
Gdy już szykował się do zadania rozstrzygającego walkę ciosu, pośliznął się na zaścielających dno
nory skrwawionych jelitach.
Dzięki wspaniałej koordynacji ruchów nie upadł, ale przegięty w tył odsłonił
się całkowicie. Uśmiechając się dziko, Gunter rzucił się naprzód i wzniósł
ostrze do cięcia mającego przerąbać Conana na pół.
Nacierając na Kalię, Aksandrias wychylił się za bardzo do przodu. Bijąc rękojeścią szabli powaliła
go na ziemię. Był całkowicie bezradny, podczas gdy dziewczyna zwlekała z decydującym
pchnięciem, sycąc się swoim triumfem.
Wtedy ujrzała wzniesiony nad Conanem miecz. Nie namyślając się, odwróciła się od Aksandriasa i
wbiła lewą dłonią sztylet pod pachę Gunderlandczyka.
Ostrze zachrobotało najpierw o kość, pózniej bez oporu weszło po rękojeść.
Gunter znieruchomiał, po czym wydał z siebie agonalny krzyk. Ucięła go, błyskawicznie chlastając
szablą po jego gardle.
Odwróciwszy się ujrzała, że Aksandrias gramoli się po stopniach, by uciec z nory. Krzyknęła z
gniewu i rzuciła się za nim w pościg. Conan podążył tuż za nią. Na ten widok zgromadzeni w
zajezdzie zaczęli jeszcze głośniej dodawać im ducha. Podbiegł do nich gospodarz zajazdu ze
spurpurowiałą twarzą.
Pięć tysięcy! krzyczał. Pięć tysięcy za każdą noc, jeśli zgodzicie się walczyć w norze!
Wszyscy będziemy bogaci!
Conan powalił go ciosem na odlew.
Krew lepszych od ciebie spłynęła po dnie tej nory! Gdzie łowcy
niewolników?! Dawajcie ich tutaj! obrzucił ciżbę rozgorączkowanym spojrzeniem. Trudno było
cokolwiek dojrzeć między rojącymi się i
wrzeszczącymi gapiami.
Po drugiej stronie sali Taharka, Kuulvo i Aksandrias naradzali się spiesznie.
To demony, panie! Aksandrias nie mógł złapać tchu. Znikajmy stąd!
Twoje rady są lepsze od szermierki odrzucił Taharka. Co więcej, tłum może zwrócić się
lada chwila przeciwko nam. Aksandriasie, przyprowadz
nasze najlepsze wierzchowce. Zbiorę tyle złota, ile zdołam. Kuulvo, chodz ze mną!
Conanowi wydało się, że dostrzegł Taharkę. Zaczął przedzierać się pomiędzy gośćmi śladem
bandyty. Kalia następowała mu na pięty. Gdy przecisnął się na drugą stronę izby, przy drzwiach
wybuchło zamieszanie. Tych, którzy stali przy wejściu, wpychała głębiej grupa nowo przybyłych
mężczyzn. Ludzie króla! Ludzie króla! , rozległy się okrzyki stłoczonych gości.
W tłumie zapanowało milczenie, gdy do środka wkroczyli żołnierze. Pierwsi dwaj byli oficerami,
jeden w nemediańskiej zbroi, drugi w barwach aquilońskiej gwardii królewskiej. Za nimi widać było
żołnierzy z mieczami i partyzanami o grotach najeżonych hakami.
Spokój! Cisza! krzyknął aquiloński kapitan. Szukamy bandy łowców niewolników,
grasującej na terenach obu naszych królestw. Wszyscy mają tu zostać, a my się rozejrzymy.
Oczy nemediańskiego oficera rozszerzyły się ze zdumienia, gdy powiódł
spojrzeniem po gościach zajazdu.
Niech Mitra będzie pochwalony! Zebrała się tu połowa szubieniczników z pogranicza! Pilnujcie
ich, żołnierze. Nagrody za złapanie tych łotrów wystarczą dla was wszystkich.
Gdy królewscy żołnierze rzucili się do środka, w zajezdzie zapanowało istne pandemonium.
Przestępcy wyskakiwali przez okna, wspinali się po belkach podtrzymujących balkony, zmykali do
piwnic lub starali się przedrzeć przez żołnierzy. Pochodnie wyrwano z uchwytów i wrzucono do
fontanny. W izbie zapanowały ciemności.
Kalia chwyciła Conana za ramię.
Chodz, musimy wymknąć się stąd. Zgarniają wszystkich; miesiące miną, nim dojdą do ładu, kogo
wsadzili do lochów.
Gdyby do tego doszło, zgubimy ślad Taharki i Aksandriasa odparł
Conan. Chodzmy.
Wziął ją za rękę i zaczął przepychać się ku najbliższym schodom. Drogę w górę torował sobie siłą,
czasem po prostu chwytając zagradzającego mu przejście człowieka za pas i wyrzucając go przez
balustradę lub za siebie. W
ten sposób dotarli do najwyższej galerii. Za nimi na schody zaczęli się wdzierać żołnierze. Conan
chwycił za ramię jedną z dziewek służebnych.
Mów szybko, jak można wydostać się na dach?!
Nie można! zawołała przerażona dziewczyna. Mój pan bał się, że niektórzy będą starali się
wymknąć bez płacenia.
A nich ich wszystkich Crom porwie! Kalia, zaczekaj tu chwilę.
Wskoczył na balustradę balkonu, mimo półmroku poruszając się pewnie jak górski kozioł. Wspiął się
na palce i sięgnął do skraju dachu. Stwierdził, że ledwie dotyka palcami desek obitych ołowianą
blachą. Kalia patrzyła z zapartych tchem, jak podskoczył, chwycił belkę, rozkołysał, wypchnął w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]