[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parsknęliśmy śmiechem.
- Komputer? - chichotał milioner.
- Raczej krzyżówka, z jednym hasłem - odparłem. - Popatrz wyżej, jest napisane po
łacinie: podaj dłoń temu, co zawarł przymierze .
Bytes zerknął, a ja oglądałem niezwykłą ściankę. Zieleniewski przygotował z gliny
kilkadziesiąt klocków z literami, podobnymi do tych, których używają gracze w scrabble.
Stanowiły one pionową płaszczyznę liter. Ostrożnie nacisnąłem jeden klawisz i nie poczułem
żadnego oporu. Wolałem jednak nie ryzykować.
- Chodzi o imię Abraham? - domyślił się Bytes.
Pokazał przy tym na czytelny ciąg liter.
- Myślę, że chodzi o imię Abram - sugerowałem.
- Ty swoje z tymi cytatami z Biblii - Bytes niecierpliwie pokręcił głową i zaczął
naciskać litery.
Wtedy dostrzegłem układ klocków, który utwierdził mnie w moim przekonaniu.
Wyraz Abraham układał się prawie w poziomą kreskę, przy czym A , było w niższym
rzędzie. Na tej samej wysokości było także M , ale inne niż to od Abraham .
Gdy Bytes naciskał H , trzepnąłem go w dłoń. Poczułem słabe ukłucie, na które nie
zwróciłem uwagi.
- Masz podać dłoń! - krzyknąłem. - Dłoń ma pięć palców, a ułożona w indiańskim
geście powitania, czyli przy uniesionej, bezbronnej dłoni, wygląda tak!
Przyłożyłem dłoń do ściany i energicznie pchnąłem. Za glinianymi klockami
chrupnęło i usłyszeliśmy szum, jakby coś zjeżdżało kominem. To mieszek, łup
Zieleniewskiego, rozbił dolną część układanki i wypadł nam pod stopy. Zajrzałem za ściankę,
gdzie zobaczyłem skomplikowaną plątaninę sznurków i patyczków. Zapewne wszystko
działało na zasadzie dzwigni i przeciwwag. Ustawienie prawidłowej kombinacji pozwalało
mieszkowi zjechać do rąk odbiorcy
- Miałeś rację, to komputer - zażartowałem do Bytesa. - Podobny jak automaty z
kawą. A jaka była kara za złą kombinację? - zapytałem.
Bytes nie słuchał, bo pochłonęło go przeglądanie zawartości skórzanego woreczka. Na
dłoń wysypał drogie kamienie, rubiny, szmaragdy, diamenty, złote pierścienie, łańcuszki,
bransolety, kolczyki. Cały skład jubilerskiego sklepu. Nie miałem sił oglądać łupu, bo nagle
poczułem duszność. Niewidzialna obręcz ściskała mi klatkę piersiową, kłując okolice serca,
nie mogłem złapać oddechu, zaczęło mi huczeć w uszach, a przed oczami zaczęły tańczyć
złoto-granatowe gwiazdy. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, bezwładnie poleciałem na
podłogę.
ROZDZIAA SIÓDMY
TELEFON Z POLICJI " ZIMOWY RAJD DO WARSZAWY " TAJEMNICZA
CHOROBA PANA TOMASZA " GDZIE SZUKA LEKARSTWA? " WYJAZD NA
ALASK " WYRUSZAM NA SPOTKANIE Z SZAMANEM
Leżałem na złożonym w kostkę kocu, wpatrując się w ogień w kominku, gdy
zadzwonił telefon. Musiałem przejść do kuchni, gdzie mój znajomy leśnik miał aparat.
Telefony komórkowe w tym rejonie kraju nie działały i dlatego tak bardzo cieszyłem się na te
dwa dni spokoju w głuszy.
- Halo!? - zapytałem podnosząc słuchawkę.
- Stołeczna Komenda Policji. Paweł Daniec? - usłyszałem pytanie.
- Tak - odparłem zmieszany. - Co się stało?
- Zna pan niejakiego Tomasza N.N.?
- Tak. Mówcie, o co chodzi.
- Pański szef leży w klinice rządowej. Proszę przyjechać najszybciej jak pan tylko
może.
- Co się stało panu Tomaszowi?
- Jest w śpiączce. Pan przyjedzie, to się wszystkiego dowie.
- Już jadę...
Odłożyłem słuchawkę i schowałem zmęczoną, rozpaloną głowę w dłoniach. Najpierw
musiałem czym prędzej zapalić silnik Rosynanta. Pobiegłem na dwór. Był ponad
trzydziestodniowy mróz, więc wróciłem po kożuszek, czapkę i rękawiczki. Zamek zamarzł,
podobnie jak odmrażacz. Z kuchni przyniosłem czajnik z gorącą wodą i polewałem drzwi.
Pomogło i mogłem wejść do Rosynanta. Szron i lód były wszędzie, nawet na szybkach
chroniÄ…cych przyrzÄ…dy deski rozdzielczej.
Nawet nie próbowałem przekręcać kluczyka w stacyjce, tylko od razu podniosłem
maskę. Z leśniczówki przyniosłem prostownik i przedłużacz. Nimi podłączyłem akumulator
do gniazdka w szopie. Do filtra paliwa wstrzyknÄ…Å‚em specjalnÄ… mieszankÄ™ silnego alkoholu,
która pozwalała odpalić silnik. Dopiero wtedy uruchomiłem auto. Zostawiłem je na biegu
jałowym, by odmarzło wnętrze i szyby.
Pakowałem rzeczy, napisałem kartkę z wyjaśnieniem dla przyjaciela.
Miał wrócić dziś, w Nowy Rok, około południa, więc przez ten czas domowi nie
powinno nic złego się stać. Na wszelki wypadek zgasiłem ogień w kominku, który
jednocześnie ogrzewał cały budynek. Zwinąłem urządzenia elektryczne i schowałem je w
składziku.
Wpierw musiałem dojechać do Suwałk. Gdy już wydawało mi się, że widzę światła
tego miasta, przede mną wyrósł tył audi 80. Przed nim było jeszcze kilka aut. Zatrzymałem
wóz i czekałem. Po kwadransie wysiadłem i poszedłem sprawdzić, w czym rzecz. Przed nami
na drodze była dwumetrowa zaspa. Pierwszy w kolejce stał maluch , a w środku siedział
tylko kierowca, który w miejscu wymontowanego fotela pasażera miał wielką łopatę do
śniegu i spory kopczyk piasku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]