[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opałowego. A jak zdziwiły mnie jego opowiadania o maszynach na morzu i o innych,
latających w powietrzu lub pływających pod wodą, i o wielu podobnych cudach.
- Czy wiesz na pewno, że to nie żadna magia? - spytałam z niepokojem. -
Stare księgi opowiadają o cudach z ogniem, ziemią i wodą, ale są to zawsze
czarodziejskie czyny nadludzkich istot.
- Nie, magia nie ma z tym nic wspólnego - odparł. - To wszystko jest zupełnie
proste, jeśli się pojmie istotę rzeczy. To jest wiedza.
Już znowu ta wiedza! Słowo to przypominało mi brata. Dla tej wiedzy przecież
przebywa on wciąż jeszcze w zamorskich krajach, jada strawę tamtych ludzi i pije
wodę tamtych okolic, do czego jego ciało nie jest przyzwyczajone. Chciałam
koniecznie obejrzeć tę wiedzę i zobaczyć, jak ona wygląda. Ale gdy to
powiedziałam, mąż mój wybuchnął głośnym śmiechem:
- Jakie z ciebie dziecko! - zawołał drwiąco. - Wiedza to nie żadna rzecz, którą
by można uchwycić i dotknąć jej lub wziąć w rękę i obejrzeć jak zabawkę.
A widząc, że nie pojęłam sensu jego słów, podszedł do półki z książkami,
wyjął parę tomów z obrazkami, zaczął objaśniać mi wiele rzeczy.
Odtąd co wieczór pouczał mnie o tej wiedzy. Doprawdy, nic dziwnego, że mój
brat tak się przejął, iż nie zważając wcale na życzenia matki, pojechał na
poszukiwanie wiedzy aż za Wielkie Morze. Nawet ja byłam nią oczarowana, i powoli
poczułam się cudownie mądra. Taka mądra, że w końcu uczułam potrzebę mówienia
z kimś o tych rzeczach, a ponieważ nie miałam nikogo innego, wdałam się w
rozmowę z naszą starą kucharką.
- Czy wiesz - zagadnęłam ją - że świat jest okrągły i że nasze wielkie państwo
mimo wszystko nie leży w środku, lecz stanowi część lądu i wody na powierzchni
Ziemi, razem z innymi krajami?
Kucharka płukała ryż w małej misce na podwórku kuchennym, ale na moje
słowa przestała potrząsać koszykiem i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Kto to mówi? - spytała, nie okazując bynajmniej ochoty, by zostać
przekonaną.
- Nasz pan - odparłam z naciskiem. - Teraz zapewne mi uwierzysz.
- O - rzekła z powątpiewaniem - on wie bardzo wiele. Ale i tak wystarczy
rzucić okiem, aby zobaczyć, że świat nie jest okrągły. Popatrz, kiedy wejdziesz na
szczyt pagody na Wzgórzu Gwiazdy Północnej, widzisz stamtąd tysiące mil ziemi,
góry i pola, morza i rzeki, a wszystko jest płaskie jak maty z suszonej słomy, z
wyjątkiem gór, a tych z pewnością nikt nie nazwie okrągłymi! A co się tyczy naszego
państwa, to ono musi leżeć w środku. Czemu by inaczej dawni mędrcy, którzy
wszystko wiedzieli, nazywali je Państwem Zrodka?
Ja jednak płonęłam chęcią pouczenia jej dalej:
- Powiem ci więcej - ciągnęłam. - Ziemia jest tak wielka, że trzeba całego
miesiąca, by dostać się na drugą stronę. A kiedy tutaj jest ciemno, tam świeci słońce
i daje światło.
- No, teraz wiem, że nie masz słuszności, pani - krzyknęła tryumfująco. - Jeśli
trzeba całego miesiąca, by dojść do tamtych krajów, jakim cudem słonce może
uczynić to w jednej godzinie, mimo że potrzebuje całego dnia, by przebiec krótką
drogę od Góry Purpurowej do Zachodnich Wzgórz?
I znów zaczęła przepłukiwać ryż w wodzie.
Zaiste, nie mogłam zganić jej za tę niewiedzę. Albowiem z wszystkich
niezwykłych rzeczy, o jakich mąż mi opowiadał, najdziwniejsza jest ta, że ludzie na
Zachodzie mają te same trzy wielkie światła na niebie, co my: słońce,-księżyc i
gwiazdy. Zawsze sądziłam, że P'an-ku, bóg-twórca, stworzył je tylko dla Chińczyków.
Ale mój małżonek jest mądry. On wie wszystko i mówi tylko prawdę.
VIII
- Czy mogę słowami wypowiedzieć, siostro, jak zaczęła się łaska mojego
małżonka? Ja sama... czy wiedziałam, kiedy serce jego poczęło bić żywiej?
Ach, czy zimna ziemia wie, jak to się dzieje, że wiosną słońce wyczarowuje z
jej łona kwiaty? I czy morze czuje przyciąganie księżyca, które je zniewala?
Nie wiem, jak mijały te dni. Wiem tylko, że przestałam być samotna. Tam,
gdzie był on, był mój dom i nie tęskniłam już więcej za domem matki.
W długich godzinach, pod nieobecność męża, rozmyślałam o wszystkich jego
słowach. Przywodziłam sobie na pamięć jego oczy, jego twarz, linię ust,
przypadkowe zetknięcia naszych rąk, kiedy obracał na stole karty książki. A gdy
potem zapadł wieczór i mąż mój siedział przede mną, spozierałam na niego
ukradkiem i podczas gdy mnie uczył, chłonęłam w siebie jego obraz.
Dniem i nocą myślałam o nim, aż w końcu - jak rzeka wiosną spływa
potężnym nurtem do kanałów wyschniętych mrozną zimą, jak rzeka spływa na pola i
napełnia je życiem i bujnym urodzajem - myśl o mym władcy stała się ważniejsza niż
wszystko inne i wypełniła wszelką samotność i wszystkie braki.
Kto może pojąć tę władczą moc w sercu mężczyzny i dziewczyny? Zaczyna
się od przypadkowego spotkania oczu, od nieśmiałego, wahającego się spojrzenia i
rozżagwia się w płomienne, ciągłe patrzenie. Najpierw palce stykają się z sobą i
cofają szybko, potem serce tuli się do serca.
Nawet tobie jak o tym mówić, siostro? Był to dla mnie czas wielkiej radości.
Słowa, które teraz mówię, są szkarłatnymi słowami. W ostatni dzień jedenastego
miesiąca wiedziałam, że w porze żniw, w pełni lata, moje dziecko ujrzy światło
dzienne.
Kiedy oznajmiłam mężowi, że przez poczęcie spełniłam swój obowiązek
wobec niego, był bardzo szczęśliwy. Jak przystoi, przesłał tę wiadomość najpierw
rodzicom, potem braciom swoim, i przyjęliśmy ich życzenia. Moich rodziców sprawa
ta bezpośrednio nie dotyczyła, lecz postanowiłam powiedzieć o tym matce w czasie
odwiedzin noworocznych.
Nastały teraz dla mnie ciężkie czasy. Do tej pory w rodzinie męża uważano
mnie za osobę miernego znaczenia. Byłam jedynie żoną jednego z młodszych
synów. Odkąd opuściliśmy wielki dom, nie brałam niemal wcale udziału w życiu
rodzinnym. Dwukrotnie, o przepisanej porze, złożyłam wizytę, by okazać cześć
matce mojego małżonka i podać jej herbatę. Ona jednak odnosiła się do mnie z
lekceważeniem, chociaż życzliwie. Nagle stałam się jak gdyby kapłanką losu.
Dzwigałam w sobie potomka - nadzieję rodu. Mój mąż był jednym z sześciu synów:
żaden z nich nie miał potomków męskich. Jeśli przeto moje dziecię będzie synem, to
zajmie w domu i rodzinie męża miejsce zaraz po najstarszym bracie i zostanie
spadkobiercą dóbr rodzinnych. Ach, to jest wielkie zmartwienie matki: że syn należy
do niej jedynie w pierwszych, krótkich, nielicznych dniach! Zbyt szybko musi zająć
miejsce w rozgałęzionym życiu rodziny. Mój syn może być moim tylko przez krótki,
krótki czas! O, Kuan-yin, strzeż mojego dzieciątka!
Radosny zachwyt, z jakim mąż i ja mówiliśmy zrazu o dziecku, rozwiał się
wkrótce w dokuczliwej, pełnej obaw trosce. Powiedziałam już, że był to dla mnie
ciężki czas. Przede wszystkim ze względu na mnóstwo rad, których mi każdy
udzielał. Najważniejsze były oczywiście słowa mojej dostojnej teściowej.
Dowiedziawszy się o moim szczęściu, posłała po mnie. Podczas dawnych
odwiedzin przyjmowała mnie zawsze w sali przeznaczonej dla gości, od czasu
bowiem naszej przeprowadzki okazywała wobec nas pewną dumę. Tym razem
jednak poleciła służącej, by mnie zaprowadzono do apartamentów rodzinnych za
trzecim podwórzem.
Zastałam tam teściową, siedziała przy stole i piła herbatę. Jest to sędziwa,
majestatyczna matrona, bardzo tęga, i maleńkie nóżki już od dawna nie mogą unieść
wielkiego ciężaru jej ciała. Chcąc zrobić choćby jeden krok, musi wesprzeć się z
całych sił na dwóch młodych, rosłych niewolnicach, stojących zawsze za jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]