[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kochała go. Kochała go od zawsze.
Lekkim tchnieniem świeżości otoczył ich woal drobnego deszczu. Reynaud obrócił
Leonor bardzo powoli. Znowu stanęli twarzą w twarz. Znajdowała się zaledwie na wy-
ciągnięcie ręki od jego drżącego ciała. Reynaud był wdzięczny niebu za te chłodzące
krople, które spływały na rozpaloną skórę.
Odważył się spojrzeć jej w oczy dopiero wtedy, gdy wrócił mu rozum. W ich sza-
rej głębi dostrzegł miłość i pożądanie. Całe życie marzył o tym, by tak właśnie patrzyła
na niego kobieta.
Nie śmiał jej dotknąć. Gdyby ona wykonała jeden gest, jeden mały zapraszający
gest w jego stronę, byłby zgubiony.
Deszcz szemrał jednostajnie. Reynaud ochłódł, ale nie na długo, nie mógł być
obojętny na uczucie malujące się w pociemniałych, rozszerzonych zrenicach Leonor.
Widok jej oblepionych mokrą tuniką piersi przyprawiał go o męczarnię.
Zdołał jednak nakazać kamienny spokój rozedrganemu ciału i modlił się, by ona
nie wyciągnęła ku niemu ramion, niszcząc resztki jego samokontroli. Od ekstazy, a na-
wet szaleństwa, dzieliło go jedno wyciągnięcie ręki.
Czuł, jak go palą dłonie. Zatopił palce w mięśniach swoich ud. Tak musi się czuć
człowiek na łożu tortur, jeden obrót koła, a jego ciało przeszyje piekielny ból. Zamknął
oczy.
Gęsty deszcz chłodził mu ramiona. Jeśli na nią spojrzy, ujrzy jej zalaną łzami
twarz, błyszczące od łez oczy ocienione gęstymi, ciemnymi rzęsami, pęknie mu serce.
Niebezpieczna chwila trwała. Krew pulsowała mu w żyłach. Reynaud nie wytrzy-
mał, gwałtownie odwrócił się placami.
- Reynaudzie - usłyszał ciche jak westchnienie wezwanie.
R
L
T
Drgnął, ale nie otworzył oczu.
- Reynaudzie - powtórzyła.
- Leonor, odejdz. Teraz, zanim do reszty postradam rozum.
Poczuł, że się wycofała. Bijące od niej ciepło, kiedy stała blisko, zanikło. Nie po-
zostało nic, poza dziwną pustką i szumem deszczu.
Otworzył oczy. Zniknęła. Jakby spadło z niego zaklęcie, wrócił do życia. Po-
spiesznie podniósł spodnie i wciągnął je na siebie.
Wrócił do uwiązanych do drzewa koni. Leonor mocowała podróżne maty do gałę-
zi, tworząc z nich osłonę przed spływającą z nieba wilgocią. Unikając jego wzroku, roz-
wijała pod owym daszkiem kolejną matę.
Sięgnął do swoich juków, wyjął z nich czystą tunikę. Szelest pergaminu oznajmił,
że Leonor rozpakowała jedzenie.
- Mamy jeszcze trochę chleba i sera - powiedziała niezbyt pewnym głosem. - I wi-
nogrona. - Ciągle unikała patrzenia w jego stronę. - Napijesz się?
- Tak. Wina. Bukłak jest w płóciennym worku przytroczonym do twojego siodła.
Nawet wino nie mogło ugasić tlącego się w nim pragnienia. Kiedy odpakowała
harfę i położyła ją obok siebie na macie, ścisnęło go w dołku. Od niechcenia przesunęła
palcami po strunach. Jęknął.
Zaczęła śpiewać stary cygański romans. Podszedł do niej i wyrwał jej instrument.
- Jeśli musisz, graj - powiedział szorstkim głosem - ale nie śpiewaj. Bardzo cię
proszę.
Popatrzyła rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
- Nie popełniam żadnego bluznierstwa. To tylko cygańska ballada.
- Właśnie dlatego.
- Reynaudzie, dlaczego jesteś wobec mnie taki surowy? Co cię trapi? Czy to, co cię
czeka w Carcassonne?
- Nie - skłamał.
Nie wiedział, co go czeka w Carcassonne, z wyjątkiem tego, że zrobi wszystko, co
nakazał wielki mistrz de Blanquefort.
R
L
T
Leonor była dla niego ciężarem. Co z nią począć? Jak zapewnić jej bezpieczeństwo
i jednocześnie wykonać rozkazy swojego zakonu? A najgorsze, jak wytrzymać blisko
niej, wdychać odurzający zapach jej włosów, skóry, słuchać, jak zwraca się do niego tym
swoim melodyjnym głosem?
Wiedział, że to najtrudniejsza próba. Dlatego nie mógł odpowiedzieć na jej pyta-
nia. W poczuciu bezradności oddalił się nad rzekę.
Po jakimś czasie wrócił w milczeniu do obozowiska. Leonor pokazała mu gestem
jedzenie, ale nie był w stanie przełknąć czegokolwiek. Napięcie nie opuszczało go. Po-
łożył się na macie, dbając, by być zwróconym do niej plecami.
Musiał zasnąć, bo gdy odzyskał świadomość, było już całkiem ciemno. Leonor
spała obok, zwinięta w kłębek jak kotek.
Zbudziła ją woda ściekająca z liści na wilgotną ziemię. Kapanie było ciche i niere-
gularne. Takie jak bicie mojego serca, pomyślała. Reynaud spał obok, oddychał głęboko
i równomiernie. Leonor leżała bez ruchu, patrząc w niebo, widoczne poza namiotem,
który zrobiła z mat. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •