[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odsunął się trochę i otworzył je kopnięciem.
- Przepraszam, ciociu - mruknął i wszedł do środka.
W kuchni było trochę nieporządku. Na szafce ktoś przygotowywał
sobie kanapkę. Masło orzechowe, do połowy wypita cola.
Wyglądało na to, że trochę wylało się
na podłogę.
Przeszedł do salonu, potem do sypialni. Tu na podłodze leżał stos
porzuconych ubrań. Były brudne. I poplamione krwią.
Wpatrywał się w te plamy, czując, że kręci mu się w głowie. Boże,
tylko nie ciocia Patti. To nie może być ona.
Zamknął oczy i odetchnął głęboko, próbując oczyścić umysł.
Musiał się przez chwilę zastanowić.
Wyciągnął chusteczkę higieniczną i podniósł jedno z ubrań.
Legginsy. Niewyobrażalnie małe. Rozmiar zero albo coś w tym
stylu. Ciocia Patti była szczupła, ale to było maleńkie.
Ubranie Yvette.
Cuchnęło. Zmarszczył nos. Tylko czym...
Po chwili już wiedział. Pleśnią i stęchlizną. Zniszczenia po klęsce.
Tak właśnie przez rok cuchnęło całe miasto. Nadal były miejsca,
które tak...
Lower Ninth. Uliczki odchodzące od St Bernard. A to sukinsyn.
Wyciągnął komórkę z futerału i wybrał numer To-ny'ego.
- Wiem, gdzie są - powiedział, kiedy partner odebrał. - Lower
Ninth. Zbierz ludzi...
- Co z panią kapitan?
- Zniknęła. Albo z Yvette, albo z Chirurgiem.
- Przecież to nie ma sensu.
- Nie będę ci teraz tłumaczył. Zmontuj ekipę. Lower Ninth.
- Czekaj! To wielki obszar, Bystrzaku. Gdzie ci ludzie mają jechać?
- Tam, gdzie znalezliśmy ciało Messinger. Ja już tam ruszam.
ROZDZIAA
SIEDEMDZIESITY
CZWARTY
Sobota, 19 maja 2007 r.
14.50
Patti wjechała na długi, wysypany żwirem podjazd, który skręcał
łagodnym łukiem. Okolica była piękna: łagodnie pofałdowane
wzgórza, jaskrawozielone pastwiska, stare dęby, klony i derenie,
bujna, zadbana roślinność.
Folsum. Kraina koni w stanie Luizjana. Miejsce, gdzie grano w
polo, hodowano konie czystej krwi, gdzie mieszkali bogacze.
- To nie to - wybuchnęła Yvette. - Nie to.
Patti pominęła milczeniem słowa dziewczyny. Prawdę mówiąc,
ignorowała ją przez całą godzinę, którą spędziły w drodze. W
końcu Yvette dała za wygraną i przysnęła.
W tym momencie ukazał się dom. Szeroki, typowy dla południa,
biały z czarnymi okiennicami i gankiem ciągnącym się wzdłuż
całej frontowej ściany, pod którą stały białe bujane fotele.
Odwiedziny w Mimosie, jak nazywał się ten wiejski dom
Bensonów, były jak podróż w przeszłość. Do miłej,
nieskomplikowanej epoki.
Patti zawsze uważała, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc na
ziemi- Przyjeżdżała tu, żeby wypocząć. Aż do dzisiaj.
- Nie rozumiem, po co tu przyjechałyśmy.
Patti także nie była tego pewna. To, co myślała, zaprzeczało
wszelkim prawom logiki. Właściwie wszystkiemu, co wiedziała na
temat swojej najstarszej i najdroższej przyjaciółki.
- To wiejski dom June - powiedziała, zatrzymując samochód przed
domem. - Muszę sprawdzić swoje przeczucie.
Więcej niż przeczucie. Raczej potworny, gorzki
strach.
Yvette wyciągnęła ręce, potrząsając kajdankami.
- Zdejmiesz mi je?
- Nie, dopóki nie będę pewna, że mogę ci ufać.
- Nie! Proszę...
Patti otworzyła drzwiczki i wysiadła.
- Czekaj tu - poleciła i zanim Yvette zdążyła zaprotestować,
zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w stronę domu
%7łwir chrzęścił jej pod stopami, a serce mocno waliło
w piersi.
To nie może być prawda. June była jej najlepszą przyjaciółką.
Chyba traci zmysły, skoro w ogóle coś takiego bierze pod uwagę.
Zmierć Sammy'ego i stres po Katrinie wreszcie ją wykończyły.
Z kabury pod pachą wyciągnęła glocka.
Wszystkie ślady prowadziły prosto do June. Riley. Galeria. Max.
June była ostatnią osobą, która zniknęła.
Weszła do środka i z holu przeszła do wielkiego salonu. Wszystko
wyglądało nienagannie, jak zwykle. W powietrzu roznosił się
zapach kwiatów i cytrynowej pasty. Plamy słońca stwarzały
ciepłą, przyjazną atmosferę.
June weszła przez drzwi z patio i stanęła jak wryta. W ręku niosła
duży kosz świeżo ściętych kwiatów. Policzki miała zaróżowione
od panującego na zewnątrz ciepła.
- Patti! Co ty tutaj robisz?
- Szukam ciebie.
- Mnie? Nie rozumiem.
- Nie odbierałaś komórki.
- Chciałam trochę uciec... Byłam bardzo zestresowana. I
przygnębiona. Riley doprowadza mnie do szału... - Zmarszczyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]