[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Doprawdy? A cóż go skłoniło do podobnego dzia
Å‚ania?
Elena nie dała nieszczęsnemu Ottonowi, teraz już si
nemu na twarzy, okazji do odpowiedzi.
- Wyjawił nam właśnie, że postąpił tak za usilnymi
namowami panów Orsiniego i Grazianiego, którzy,
używając jego własnych słów, zawsze kierują się jak
najlepiej pojętą racją stanu Reggiano, dobro kraju bo
wiem niezwykle leży im na sercu.
- Naprawdę? To dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że
Orsiniego znaleziono tydzień temu zamordowanego,
a przed chwilą doniesiono mi, że właśnie w tajemni
czych okolicznościach zaginął Graziani. Jak widać
twoi przyjaciele nie umieją dostatecznie zadbać
o własne życie, nie mają więc żadnego prawa pouczać
księżnej, mojej żony, jak powinna układać sobie
własne.
Powiedziawszy to, wypuścił z garści hrabiego Otto
na, który zatoczył się gwałtownie do tyłu, po czym wy
chrypiał:
- Jeden zabity, drugi zaginiony? Jak to możliwe, że
w Reggiano zapanowało podobne bezprawie?
Beltraffio, poniekÄ…d zafascynowany dyplomatyczny
mi metodami, jakie Marco właśnie wprowadzał w życie
w trakcie dyskusji pomiędzy władcami dwóch państw,
postanowił wreszcie się wtrącić.
- Muszę ci wyjaśnić, mój książę, że Otto di Pontano
w istocie jest skoligacony z księżną Eleną, ma więc nie
jaki przywilej udzielania jej rad. Obawiam siÄ™ jednak,
że sposób, w jaki do tego przystąpił, a także uwagi, któ
re wygłosił, były mniej niż taktowne. Gdy zaś chodzi
o bezprawie panujÄ…ce w Reggiano, obecna chwila nie
jest najstosowniejsza do zajmowania siÄ™ tÄ… kwestiÄ….
- A już na pewno nie przez władców księstw, w któ
rych bezprawie jest wręcz przysłowiowe - zarepliko
wał Marco. - Nie zachwyca mnie też fakt, że Orsini
i Graziani nie tylko robili, co mogli, by ułatwić hrabie-
mu Burano mieszanie siÄ™ do naszych spraw, ale na do
datek zwrócili się i do tej kukły, żeby siała zamęt.
- Bar... bardzo mi przy... przykro - wydukał Otto
- że wzburzyłem ciebie i twą panią, miłościwy książę.
Wierz mi, powodowało mną jedynie pragnienie, by
przyczynić się do przywrócenia w Reggiano ładu i po
rzÄ…dku.
Marco chwycił go za ramiona i silnie pchnął w stro
nÄ™ drzwi.
- RadzÄ™ ci, zajmij siÄ™ przywracaniem Å‚adu i porzÄ…d
ku w San Clemente. Wracaj więc tam natychmiast
i nigdy więcej nie próbuj się wtrącać w nasze sprawy.
Otworzył drzwi i przez próg wyrzucił Ottona, który,
tak nagle uwolniony z żelaznego uścisku Marca, wy
krzyknął łamiącym się głosem:
- Sam siebie zwiesz Lisem, czy dlatego, że jesteś
jednym z bastardów Giaconego? Bo wyglądasz tak sa
mo jak on.
Beltraffio położył dłoń na ramieniu Marca w uspo
kajającym geście, bo nie chciał, by kondotier podążył
za czmychajÄ…cym panem na San Clemente.
- Co u diabła miała znaczyć ta uwaga o jakimś Gia-
conem? - spytał Marco. - Cóż to za człowiek i czemu
miałbym go przypominać?
Było to przemyślne posunięcie, Marco bowiem
świetnie wiedział, z jakich przyczyn mógł być podobny
do Giaconego, nie miał jednak zamiaru wyjawiać tego
na razie ani Beltraffiowi, ani żonie.
Elenę zaś nurtowało to samo pytanie, które Marco za
dał kanclerzowi.
- Gian Antonio Giacone, znany także jako Lis- wy
jaśnił Beltraffio - zmarł przedwcześnie strawiony przez
nieznaną gorączkę. Pomimo swego młodego wieku był
potężnym i niezwyciężonym kondotierem. Pochodził
z biednej, ale szlacheckiej rodziny. Jego siostra poślu
biła brata obecnego hrabiego Burano. To ona była mat
ką chłopców, których tajemnicze zaginięcie utorowało
Giovanniemu drogę na tron. Po ich zniknięciu zmarła
ze zgryzoty.
- Znałeś go osobiście, mości Beltraffio? - niecierp
liwie spytał Marco.
- Tak.
- Czy rzeczywiście go przypominam?
- Wyglądasz, panie, dokładnie jak on, a także przy
pominasz go charakterem.
- Czy uważasz, że jestem jednym z jego bastardów?
- Niewykluczone - odparł Beltraffio. - To był
wspaniały i wyjątkowy mężczyzna.
- Czy dlatego zgodziłeś się, bym poślubił księżną?
Bo tak bardzo jestem do niego podobny?
- W jakimś stopniu, choć nie miało to decydującego
znaczenia.
Elena, do tej pory przysłuchująca się interesującej
wymianie zdań w milczeniu, w końcu nie wytrzymała:
- Chciałabym wam obu przypomnieć, że wciąż tu
jeszcze jestem... i nadal w roli księżnej.
- Wybacz mi, moja droga. Wiesz przecież, że wciąż
nie przywykłem do obecności kobiet na naradach. Ze
chciej za to przyjąć wyrazy uznania, że do chwili mego
przybycia tak stanowczo poczynałaś sobie z tym napu
szonym błaznem.
- Przyjmuję twe uznanie - odparła Elena z uśmie
chem. - Nie jestem jednak pewna, czy mój kanclerz
równie gorąco pochwala twe jeszcze bardziej stanow
cze poczynania. Nalegał, bym celem uniknięcia obrazy
spotkała się z hrabią, no i co z tego wynikło?
Beltraffio nie mógł dłużej zachować powagi. Roze
śmiał się serdecznie na widok tak wesoło droczącej się
pary. Elena miała psotną, rozbawioną minę. Beltraffio
nigdy nie widział jej równie ożywionej. Marco nato
miast porzucił swój surowy wyraz twarzy, bawiąc się
całą sytuacją.
- No już dobrze, moje dzieci - powiedział Beltraf
fio. - Przed nami jeszcze wiele pracy. Czy mam rozu
mieć, mości książę, że już załatwiłeś sprawę Grazia-
niego?
- Przebywa w pilnie strzeżonym miejscu. Teraz jed
nak, gdy się dowiedziałem, że spiskował także z tym
durniem z San Clemente, bez zwłoki poddam go prze
słuchaniu, oczywiście jeżeli oboje się na to zgodzicie.
- Oczywiście - powiedziała Elena.
- Zupełnie nie pojmuję, czemu Graziani wdał się
w konszachty z takim bankrutem - zadumał się Beltraf
fio. - Przecież państwo, którym tak nieudolnie włada
Otto di Pontano, to jedna wielka ruina, choć nie zawsze
tak było. Zresztą tylko z powodu owej nędzy nie zostało
jeszcze najechane przez potężniejszych sąsiadów, gdyż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]