[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nonsensownego planu. Po informuję cię o efektach poszukiwań. Do-
branoc.
Odeszła. Dzięki Bogu, zdobyła się na to, choć przez chwilę
chciała prosić Lance'a o powtórną możliwość zdawania egzaminu.
- Przyniosę sobie jeszcze herbaty - powiedział Lance wsta-
jąc. - A ty chcesz coś?
- Nie, dzięki.
Minęły cztery tygodnie od zebrania Rady. W tym czasie spo-
tkali się tylko dwa razy. Cierpiała, nie widząc go, traciła czas na
snucie bezsensownych marzeń, a mimo to czuła się uwolniona.
Uwolniona, gdyż będąc z nim, nie potrafiła trzezwo myśleć i
swobodnie oddychać.
Dzisiejszego wieczoru odczuwała podobnie, ale musiała
przyznać, że było to miłe. Upatrywała w tym niebezpieczeństwo.
Być może dlatego, że on czuł się bardzo swobodnie, niedbale prze-
chadzając się po pokoju. A może niebezpieczeństwo wynikało z
faktu, że ostatnie dwa spotkania nie zaowocowały żadnym wyda-
S
R
rzeniem?
Właściwie nie było to prawdą" - myślała, przypominając
sobie pierwsze spotkanie.
Umówili się w Stowarzyszeniu, żeby omówić posiedzenia i
narady, na których nie było Lance'a. Mieli już wychodzić, gdy
nagle w drzwiach ukazała się Jenny. Wyglądała bardzo zle.
- Och-jęknęła.
Spojrzeli na nią, zaniepokojeni.
- Co się stało?
- Myślę, że nadszedł czas.
Madi zbladła.
- Dziecko?
Jenny położyła rękę na brzuchu.
- Będę rodzić.
- Jesteś pewna? -Lance wstał i podszedł do niej.
- Tak. - Pojękiwała. - To się nie może teraz wydarzyć, Ric-
ka nie ma w mieście. Co ja zrobię bez partnera?
Madi wydało się, że partner" to osoba mająca Jenny pod
opieką od kilku dobrych miesięcy.
- Masz numer telefonu, pod którym można go złapać? Za-
dzwonimy do niego i...
- On nie zdąży. Chodziliśmy razem na wszystkie zajęcia, mie-
liśmy wszystko opracowane, co ja teraz pocznę?
Lance otoczył ramieniem zbolałą kobietę.
- Ja go zastąpię. Wcześniej byłem partnerem Lamazy. Nie
martw się, wszystko będzie dobrze.
Partnerem Lamazy - zastanawiała się Madi - Lance?"
Osłupiała, wyszła za nimi. Nie przypuszczała, że był w stanie jeszcze
S
R
czymś ją zaskoczyć. Znowu udowodnił, że się myliła.
Pięć godzin pózniej Lance wyszedł z izby przyjęć. Wyglądał
na wyczerpanego. Madi podbiegła do niego.
- W porządku. - Pomasował się po skroniach. -To chłopiec.
- Chłopiec - powtórzyła. Coś złapało ją za gardło. - Tak jak
chciał Rick.
- Telefonowałaś do niego?
Skinęła głową, z wysiłkiem przełykając ślinę.
- Jedzie tutaj. - Przycisnęła ręce do piersi. - Niebyło mnie w
domu, kiedy Tina poszła do szpitala. Jak to było, Lance? To znaczy,
czy Jenny się bała? Czy to bardzo boli? Objął ją, uśmiechając
się.
- Tak i jeszcze raz tak - powiedział łagodnie. -Ona jest
dzielna. Zapomniała o bólu, kiedy zobaczyła dziecko.
- Och. - Spojrzała na niego, mając wrażenie, że serce pęknie
jej z rozczulenia. - Gdzie nauczyłeś się asystować przy porodach?
W ogóle nie byłeś przestraszony, a ja myślałam, że zemdleję. Ciągle
mi słabo.
Chwycił koniuszki jej włosów.
- Zrobiłem to po raz pierwszy dla przyjaciółki. Chcesz pójść
na górę, do noworodków?
- Lepiej nie.
Lance zignorował odpowiedz, poszli na oddział. Przytulał ją
mocno i przez chwilę czuła się, jak gdyby to ona była matką nowo
narodzonego dziecka, a Lance - mężem i ojcem.
Potrząsnęła głową i ściągnęła brwi. Takie pomysły mogły
mieć nieobliczalne konsekwencje.
- Nad czym tak myślisz?
S
R
Zaskoczona podniosła głowę. Lance stał w drzwiach. Wysiliła
się na uśmiech.
- Nic takiego. Drobiazg.
- Wątpię. - Podszedł od niej. - Powiesz mi, co cię tak zasępi-
ło?
- Takie tam przemyśliwania na temat imprezy na początek
sezonu.
Przyglądał się jej z uwagą. Przed chwilą jej twarz była pełna
wyrazu i pragnień, teraz stała się obojętna, mówiła nonszalanckim
tonem. Wróciła do normy. Pogodził się z tym.
- Wygląda na to, że wszystko idzie dobrze. -Wskazał na
rozrzucone po podłodze papiery. - Z tego, co się zorientowałem,
powinnaś być gotowa w ciągu kilku tygodni.
- Tak - potwierdziła.
Za dwa tygodnie w ogóle nie będzie musiała spotykać Lanc-
e'a. Przypomniała sobie, że jej urodziny wypadały dokładnie w
dzień plażowej" gali.
- Madi, czy masz jakieś kłopoty z galą? - zapytał z niekła-
manym zainteresowaniem.
- Nie, sprawy mają się wspaniale - powiedziała, przeciągając
palcami po serwetce. - Jestem tylko trochę roztargniona. To
wszystko.
- Mam nadzieję, że to z mojego powodu.
Wyciągnął się na podłodze. Włosy opadały mu na
czoło, usta promieniały leniwym, radosnym uśmiechem, był
diabelnie deprymujący. Prędzej kaktus wyrośnie mi na dłoni, niż
przyznam się do tego" - pomyślała.
- Wybacz.
S
R
- Jestem do głębi zraniony.
- Akurat.
Przeciągnął palcem po jej ręce.
- Słyszałem, że byłaś na kilku patrolach.
- Na kilku misjach ratowniczych także - odparła.- W gruncie
rzeczy stałam się trochę nałogowcem jeżeli chodzi o żółwie. Za-
częłam oznaczać gniazda, robić opisy. Nasze gniazdo ma się do-
brze.
Natychmiast pożałowała swoich słów. Wprowadzały nastrój
intymności, a intymność była ostatnią rzeczą, jakiej by sobie ży-
czyła.
Przez chwilę nie miał zamiaru niczego komentować.
Uśmiechnął się ironicznie.
- Nasze gniazdo, Hollywood? Zirytowana potrząsnęła głową.
- Rycerz nie zachowywałby się w ten sposób.
- Moja zbroja jest dzisiaj trochę przykurzona. - Położył się
przy niej. Oczy mu błyszczały. - Obudziły się wspomnienia, nie-
prawdaż?
Wspomnienia natarczywych, niecierpliwych ust, jej serca bi-
jącego jak oszalałe, jej zmysłów łaknących każdego dotyku, jego
smaku.
Potrząsnęła głową dla otrzezwienia.
- Masz rację, nigdy nie zapomnę mojego pierwszego żół-
wia.
- Tu mnie masz.
- A jak tam przebiega polowanie na żonę? - zapytała szyb-
ko, uniemożliwiając dalszy rozwój niewygodnego tematu.
Lance zdumiał się treścią i formą pytania.
S
R
- Co ci przyszło do głowy?
- Rozumiesz, jesteśmy przyjaciółmi. - Posłała mu najbar-
dziej przymilny uśmiech. - Jestem... zainteresowana. To wszyst-
ko.
Przyjaciółmi? Tak, racja" - myślał. Zachowywała się tak, że-
by zachować dystans i być zawsze w pogotowiu. Nie powinien się
naprzykrzać, nie miał prawa, ale nie naprzykrzał się od czte-
rech tygodni i to było dla niego piekłem.
- Jeśli cię to naprawdę obchodzi, mam dwie kandydatki i
chciałbym, żebyś je oceniła.
Madi zacisnęła pięści, wmawiając sobie, że to ją nic nie
obchodzi. Przyczaiła się, nie wiedząc dokładnie, jak wyjść na-
przeciw temu wyzwaniu.
- Jasne, cudownie.
Lance podparł się na łokciu. Miał nadzieję, że to, co po-
wie, zabrzmi szczerze.
- Marylin jest jednym z moich najlepszych handlowców.
Jest bystra, pracowita...
Madi przerwała mu:
- Zły pomysł. Jeśli umawiasz się z pracownikiem, ścią-
gasz sobie na głowę wszystkie możliwe kłopoty.
- Och.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]