[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niej kubek, z jednej szuflady wyciągam cukier, z drugiej łyżeczkę.
Krzątam się po kuchni Ainsley bez wysiłku i bez zastanowienia, zupełnie
jakbym była u siebie.
- Ale skąd wiesz... - zaczyna Ainsley, po czym milknie, zszokowana.
Czuję, że się zdradziłam: w tym nowym życiu odwiedziłam ją wcześniej
tylko dwa razy, ale w tej chwili to bez znaczenia. Nie staram się już nic
ukrywać.
- Słuchaj, muszę się czegoś od ciebie dowiedzieć - mówię, siadając
naprzeciwko niej przy stole. - Nie pytaj po co. Trudno to wyjaśnić.
- Jack cię zdradza! - Oczy Ainsley robią się wielkie. - Ale ja nic o tym nie
wiem!
- Co? Nie! Czekaj, co t a k i e g o ? - pytam nagle nachmurzona. - O czym
ty mówisz?
- Och, nie, o niczym. Po prostu... tak wyglądasz, więc... pomyślałam, że
pewnie się pokłóciliście... No a teraz przyjechałaś i... - macha rękami. -
Pomyślałam, że prowadzisz jakieś prywatne śledztwo albo coś takiego.
- Nie - mówię cicho. - Nie, nic z tych rzeczy. - Mimo wszystko wizja
niewierności Jacka mnie porusza. Choć tak bardzo pragnę wrócić do
Henryego, jakaś część mnie wciąż jeszcze trzyma
się Jacksona. Staram się uwolnić od tego uczucia, ale czuję, że to
niemożliwe. Może już zawsze tak będzie. Może w jakiś sposób zawsze
będę z nim związana, choćbym nie wiem jak mocno kochała Henry ego.
- Nie, posłuchaj, muszę odnalezć twojego masażystę Garlanda - mówię. Z
pociągu zdążyłam już zadzwonić do informacji, lecz spa, w którym
będzie w przyszłości pracował, jeszcze nie powstało.
Ainsley zdezorientowana marszczy brwi.
- Co? O czym ty mówisz? Ja nie mam żadnego masażysty.
- Oczywiście, że masz! - wołam lekko łamiącym się głosem. - Nazywa się
Garland. Czarne włosy, długie ręce, duże dłonie. Wszystkie go tu
uwielbiacie!
- Jilly, chyba powinnaś się położyć. - Ainsley kładzie mi rękę na
ramieniu. - Niezbyt dobrze wyglądasz.
- Nic mi nie jest! Nic mi nie jest! Po prostu muszę go znalezć. - Powoli
wpadam w histerię i czuję łzę spływającą z lewego oka. Garland to moja
jedyna szansa, żeby wszystko naprawić! Nie przyszło mi wcześniej do
głowy, że mogę go po prostu nie odnalezć.
- Dobrze, dobrze, spójrzmy do książki telefonicznej - mówi Ainsley
kojącym tonem, którego będzie kiedyś używać podczas wybuchów
histerii swojego synka. - Ale może zadzwonimy do kogoś innego?
Słyszałam, że masażysta w country clubie jest świetny.
- Nie. - Potrząsam głową. Azy lecą mi już z oczu niepowstrzymanym
strumieniem. - To musi być on.
Ainsley z hukiem rzuca książkę na stół i otwiera mniej więcej na środku.
- Magle... Mapy... Jest, masaż. - Przesuwa palcem po liście numerów. -
Nie widzę tu żadnego Garlanda, chociaż jest jakiś G. Stone. Możliwe, że
to on? - Podnosi na mnie wzrok pełen oczekiwania.
- Może, nie wiem. Sprawdzę. - Gwałtownie wydzieram stronę, chwytam
kluczyki od samochodu Ainsley, która wpatruje się
we mnie z otwartą buzią, i całuję ją w czoło. - Ani się obejrzysz, jak będę
z powrotem.
I znikam, jak błyskawica, która pojawia się, a już po sekundzie zostaje po
niej tylko naładowane elektrycznością powietrze.
*
Według informacji w książce telefonicznej G. Stone mieszka niedaleko
głównej ulicy. Jadąc do niego, mijam kiczowatą kawiarenkę, w której
pijałam niskokaloryczną latte, podczas gdy Katie bawiła się z innymi
dziećmi, a z daleka widzę pralnię chemiczną pani Kwon. Gaszę silnik i
wpatruję się w odrobinę zaniedbany dom kryty czarnym gontem i
pomalowany łuszczącą się miejscami szarą farbą. Przez dwa lata
mieszkania w tej okolicy nigdy nie zwróciłam na niego uwagi. Rolety są
zasunięte i dom wydaje się pogrążony w głębokim śnie. Ale skoro już tu
jestem, wysiadam z samochodu. Tym razem też słyszę alarm
zawiadamiający mnie o niezamkniętych drzwiach, zatrzaskuję je więc i
zapada cisza.
Chodnik wiodący w stronę domu jest wyłożony popękanymi cegłami, w
szczeliny wdarł się śnieg. Idę w stronę domu, a zamarznięte liście
chrzęszczą mi pod stopami. Dzwonek do drzwi odbija się echem
wewnątrz domu, zupełnie jak w horrorach tuż przed tym, jak bohaterka po
raz pierwszy spotyka mordercę. Słyszę, jak ktoś zbliża się ciężkimi
krokami, i już po chwili w drzwiach staje Garland. Usiłuję coś
powiedzieć, ale w gardle mam tak sucho, że nie jestem w stanie
wykrztusić słowa.
- Mogę w czymś pomóc? - odzywa się w końcu pan Stone. Pewnie go
obudziłam. Jego zwykle bujne falujące włosy są zmierzwione, a znoszony
bordowy szlafrok nonszalancko zawiązany w pasie.
- Tak - wyduszam z siebie wreszcie. - Ja... Nie wiem, jak to wyjaśnić...
ale... Wydaje mi się, że coś pan ze mną zrobił... -Przerywam. Pamięta
mnie? Wpatruję się w jego twarz jak zagubiony alpinista w mapę, ale na
próżno. No tak, przecież mówię
o czymś, co wydarzy się dopiero za siedem lat! - Cóż, w każdym razie
potrzebuję pańskiej pomocy.
Garland przekrzywia głowę, przez co przypomina mi cocker--spaniela
czekającego na smakołyk. Najwyrazniej robi mu się mnie żal, bo gestem
dłoni zaprasza mnie do środka. Z kuchni dochodzi gwizdanie czajnika.
- Napije się pani herbaty? - pyta.
- Nie - potrząsam głową. Garland prowadzi mnie do salonu, po czym
wychodzi. Gdy wraca chwilę pózniej, ściska w dłoniach parujący kubek,
z którego dochodzi zapach trawy.
- A więc, Jillian, co mogę dla ciebie zrobić?
- Wiesz, jak mam na imię! Skąd? - Gwałtownym ruchem przesuwam się
na krawędz krzesła. Czuję, jakby kopnął mnie prąd.
-Nie mam pojęcia - odpowiada, krzywiąc się zakłopotany. Wygląda,
jakby już-już miał sobie coś przypomnieć, a jednak mu się nie udaje. - Ja,
eee... naprawdę nie mam pojęcia. Czy my się znamy?
- Tak jakby. - Wzdycham. - Ale wierz mi, nie potrafię tego wyjaśnić.
Nie mam jednak innego wyjścia, więc próbuję. Opowiadam mu o swoich
marzeniach, by zmienić przeszłość, o Jacku, Henrym, matce i Katie, i o
tym, jak pragnęłam rzeczy, których nie miałam, nie zdając sobie sprawy z
tego, jak wiele z nich udało mi się osiągnąć.
Garland kiwa głową, a gdy kończę, mówi:
- Wciąż jednak nie rozumiem, czemu przyszłaś do mnie. Jaka jest moja
rola w tym wszystkim? - Marszczy czoło i dodaje: -1 skąd wiem, jak masz
na imię, choć jestem pewien, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy?
- O to właśnie chodzi - mówię powoli. - To ty odesłałeś mnie z powrotem
w przeszłość.
Garland patrzy na mnie, jakbym mu właśnie oświadczyła, że ziemia jest
bardziej płaska niż kartka papieru, że istnieją wróżki, a w Wigilię po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •