[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prze lata już zgrzybiałe, więc niedoskonałych
Rozumiejąc w tym dziele, którzykolwiek z gliny
Zmiertelnej ulepieni, umysł przedsię inny
Ten zawzięła, żeby raz ów posmakowawszy
Z Marsem w Lemnie lubo stÄ…d w jawne siÄ™ podawszy
Pośmiewisko do bogów, z nim tej rozpoczętej
Ponowiła przyjazni. A widząc napięty
Auczek twardo Kupidów i nań nałożoną
Już już strzaÅ‚Ä™: »Gdzieli masz drogÄ™ tak kwapionÄ…,
DzieciÄ™ moje zopyta i gdzie ten gotujesz
Grot wystrzelić? Czy znowu kogo upatrujesz
W kryształowej kwaterze abo gdzie po spassie
Wieczornym siÄ™ przechodzÄ…c? Wiesz, jak w dawnym czasie
Marsam ja zakochała, żelaznego boga,
Którego grom Jowiszów ani żadna trwoga
Pożyć nigdy nie może, prócz twoja się imie
Czasem strzała. Do tegoż proszę cię uprzejmie
Przez spólne tajemnice i miłość z nim moję
Obróć niewytrzymaną potęgę tę swoję
I spraw mi to, że ze mną na jednę godzinę
Przynamniej siÄ™ obaczy. Jednak ciÄ™ dziecinÄ™
W tym przestrzegam, żebyś się nigdziej nic nie bawił
Ani kędy wstępował, ale cobyś sprawił,
Z tym powracał copręcej. Bo się tego boję,
%7Å‚ebyÅ›, Atlant mijajÄ…c, nad wolÄ… tÄ™ mojÄ™
Gdzie się nie ustanowił, abo łąki złotej
Rozkosz cię nie uwiodła. Zaczymbyś w kłopoty
Wdał mię srogie, i miasto jakiej stąd lubości
Barzoby mi napotym wytchÅ‚o tej miÅ‚oÅ›ci«.
I cóż prośba matczyna jedno rozkazaniem
Była Kupidynowi. Skądże nad świtaniem
Koturn złoty i lekkie pretekstowe suknie
Zdjąwszy z siebie, skrzydełka anielskie wysmuknie,
I tak jako w Cyterze od niej urodzony,
Szybko bardzo poleci. Tedy zabawiony
Mars gdzieś był w Ameryce, rumując świat nowy
Bitnym Portugalczykom. Tam wóz piorunowy
I siły i armaty wszytkie posprowadzał,
A sam z ingenijery tarany zasadzał
Pod miasta niedobyte, sam burzył minami,
I między uwijając szczero się ogniami
Brodził we krwi po boki. Gdy Kupido zmierzy
Strzałą swoją do niego, którą prócz uderzy
W dużą go karacynę nic nie obraziwszy
Wprawdzie coś się sturbuje. Ale domyśliwszy
Tego zaraz, co byÅ‚o: »Pódz na stronÄ™ sobie,
Marna rzecze obłudo! Nie teraz w tej dobie
Param się ja miłością, kiedy w tym obrocie
I trojakim opływam czoła swego pocie,
Ale tylkoż próżnuje, jako w on czas w Leninie.
Więc śmiechu, raz którego nastroiła ze mnie
Matka twoja, już ją to drugi raz ominie!
Niech tam miękkie Parysy, jako Cyrce świnie,
Rozkoszami opite w chlewach swych zawiera,
Nie o obóz i męże zbrojne siÄ™ ociera!«
Zapłonie się Kupido, acz jest niewstydliwy,
I stąd łuczek z napiętej zrzuciwszy cięciwy,
Ciężko barzo żałosny, że jego ta praca
Na wiatr poszła do matki z nizczym się powraca.
W której drodze wysoki Atlant przelatując
A trud przykry i jakąś niesposobność czując
Na ciałeczku pieszczonym, gdy na łąkę złotą
Wtym się spuści, która lam dziwnie swą pieszczotą
Ziół wybornych i różnych pod tą górą słynie,
A pośród jej Cydarys rzeka śliczna płynie,
Nad niÄ… siÄ™ ustanowi, i nie pomniÄ…c owej
Macierzyńskiej przestrogi, w nurt jej kryształowy,
Powiesiwszy na krzaku łuczek ze strzałami,
Skoczy zaraz, i społem z tymi tam nimfami
Kąpiąc się oblektuje, póki w tej lubości
Utrudzony fatygą dziennej gorącości
Sen go wdzięczny nie zmorzy. Zaczym na brzeg wyjdzie,
I niż ta smakowita chwila go odejdzie,
Położywszy na trawie skronie mlekoliczne
Zaśnie twardo nadzwyczaj. Zapalą się śliczne
Różańcem mu jagody, tocząc pot perłowy;
Oczy słodko błyskały, raz z niebieskiej głowy
Na wierzch się dobywając, raz mrużąc obłoki
Do wpół nieprzywierane. Z piersi duch głęboki
Ognie żywe wyziewał, skąd wszytkie dokoła
Gotowym się płomieniem zajmowały zioła.
Drzewa same pałały z sobą się szarzając
Jednostajnym pożarem i po nich latając
Bażanci, feniksowie, powietrze ogniste
Skrzydły siekli złotymi. Nory aż bagniste
I błota wysychały, i ziemia w swym łonie
Czuła ogień piastując ciężkie jego skronie.
Dodawała tego snu wdzięcznym swym szemraniem
Rzeka sama i z boku chłodnym powiewaniem
Aagodnych Fawonijów poruszając drobne
Ptaszęta do śpiewania. I inne osobne
Lało niebo przysmaki, czym więcej zmarzone
Dziecko się rozespało jakoby zarznione.
Kiedy też P a s k w a l i n a, po tak niezbadanej
Drodze swojej i błędach idąc od Dyjany,
Górę tę przebywała skalistą i trudną,
A nad tÄ™ to przyszedszy niewymownie cudnÄ…
Aąkę złotą i rzekę śrzodkiem jej płynącą,
Długo w tym zostawała deliberującą,
Jakoby ją przeprawić i gdzie miała brodem.
Ale kiedy i sama była jej powodem
Przezrzoczystość tej wody i słońce przypiecze
Południowe żarliwiej z owych się zewlecze
Grubych worów, pospołu kamień zdjąwszy z szyje
Dany od Felicyjej. Toż z rozkoszą myje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]