[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wdziękiem i wystudiowaną spontanicznością.
Annika zastanawiała się, czy również z Lisbeth Martin miał romans. Prawdopodobnie,
była bowiem zbyt ładna, by mogła przejść obok niego nie zauważona.
Jørgen i Tone także już wrócili. On spoglÄ…daÅ‚ ponuro na gwaÅ‚townÄ… scenÄ™ powitania. A z
twarzy swojej siostry Annika mogła wyczytać, iż Tone też nie jest specjalnie zachwycona
nie - oczekiwanÄ… wizytÄ….
Parkinson siedział przy stole, ciemnowłosy, przystojny, z pogardliwym uśmieszkiem na
wydatnych wargach.
55
Annika i Martin jeszcze w progu spojrzeli na stół.
Niczego tam nie byÅ‚o. Pusto! DziÄ™ki ci, Jørgen, pomyÅ›laÅ‚a Annika, majÄ…c nadziejÄ™, że
Martin będzie trzymał język za zębami.
O mało nie zapytała: Czego tu szukacie? , ale opamiętała się i zamieniła pytanie na
nieco Å‚agodniejsze:
- Co was sprowadza w te okolice?
Lisbeth wyjaśniła, że zrobili sobie małą wycieczkę morską wzdłuż zachodniego wybrzeża
i właśnie płyną na północ. Zamierzają wracać za kilka dni i wtedy chętnie by znowu się tu
zatrzymali, jeśli...
- Oczywiście! Wstąpcie koniecznie! - powiedział Martin pospiesznie. - Wstąpcie,
zapraszamy!
- No właśnie, bo słyszeliśmy od Knuta, że macie zamiar zostać tu jakiś czas, to
postanowiliśmy do was zajrzeć - szczebiotała Lisbeth. - My, celtomani, powinniśmy się
trzymać razem, no nie?
Ty się chyba nigdy specjalnie Celtami nie przejmowałaś, pomyślał Martin ze złością.
Goście zwlekali, niby to zamierzali zaraz wyruszyć, ale jakoś się nie składało, kręcili się
niczym koty koło mleka, zadawali jakieś pytania, na które dostawali wymijające
odpowiedzi, i nie zbliżali się do najważniejszego tematu. %7ładne z czworga studentów
nawet się nie zająknęło, że może goście coś by zjedli albo wypili. W końcu nie
pozostawało im nic innego, jak zacząć się żegnać. Wszyscy chętnie odprowadzili ich na
brzeg i pomogli przy łodzi. Tone pracowała z prawdziwym zapałem.
- No, to do zobaczenia w drodze powrotnej! - zawołał na pożegnanie Parkinson.
- Do zobaczenia! - odpowiedział Martin i nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać: - A
wtedy pewnie będziemy mieć ważne nowiny!
Parkinson popatrzył na niego, udając zdziwienie:
- Jakie nowiny?
Sprawiał wrażenie, jakby chciał ponownie wyjść na brzeg, ale wtedy cała czwórka
pomachała im na pożegnanie, odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
- Zobaczycie pózniej! - krzyknÄ…Å‚ jeszcze Jørgen. - Do widzenia!
Silnik łodzi zapalił gwałtownie.
56
- CaÅ‚e szczęście, że schowaliÅ›cie inskrypcjÄ™ i notatki - powiedziaÅ‚ Martin do Jørgena i
Tone.
- My? - zdziwiÅ‚ siÄ™ Jørgen. - A ja myÅ›laÅ‚em, że to wy je schowaliÅ›cie!
Martin i Annika stanęli przerażeni.
- My nie! Kiedy wychodziliśmy, wszystko leżało na stole!
Zaległa złowieszcza cisza. Od strony morza dolatywał krzyk mew i coraz słabszy warkot
oddalającej się motorówki.
- Co ty mówisz? - jÄ™knÄ…Å‚ Jørgen peÅ‚en jak najgorszych przeczuć.
Tone chwyciła go za ramię.
- Kiedy wróciliśmy do domu, poszliśmy od razu na górę. Zeszliśmy dopiero, kiedy oni się
zjawili. Myślicie, że Parkinson i Lisbeth ukradli...?
- Notatki mogliby wziąć, ale deskę? - prychnął Martin. - Gdzie mieliby ją schować? Do
kieszeni? Gdyby Parkinson schował to drewno do kieszeni spodni, to musiałby się
poruszać bardzo nienaturalnie, ha, ha!
- Takie nieszczęście! - zawodziła Tone. - Ale kto mógł się spodziewać, że oni tu wyrosną
jak spod ziemi?
Martin zagryzał wargi.
- Inskrypcji nie mogli zabrać, to fizycznie niemożliwe! Mogli ją jednak gdzieś ukryć.
- W domu - powiedziała Annika. - Jeśli ukryli, to musieli to zrobić tutaj. Chodzcie, trzeba
poszukać!
Zaczęli zaglądać we wszystkie zakamarki.
- Cholera! - syknął Martin przez zęby. - Tak oto Parkinson dostał wszystko, i to podane na
srebrnej tacy!
- Owszem - zgodziła się Annika. - Tylko będzie teraz musiał pomęczyć się trochę nad
pismem ogamicznym.
- No, to jedyna pociecha. Ale już sam fakt, że przedstawi takie znalezisko, bardzo mu
pomoże w karierze. A ja sobie tego nie życzę, bo coś mi mówi, że ten facet nie bardzo
wie, co to honor i uczciwość.
57
Tone chodziła z kąta w kąt i jęczała:
- Takie nieszczęście! Takie nieszczęście!
Jørgen otworzyÅ‚ drzwi do saloniku i zanim ktokolwiek zdążyÅ‚ przekroczyć próg, stanÄ™li
wszyscy jak wryci.
Na stole leżało drewno z inskrypcją i notatki.
58
ROZDZIAA X
Nadszedł wieczór. Wiatr, którym w ciągu dnia specjalnie się nie przejmowali, zdawał się
teraz wiać ze zdwojoną siłą i poważnie dawał im się we znaki. Gwizdało w szparach
drewnianych ścian, skrzypiało i łoskotało od piwnic po dach. Daleko od domu fale tłukły o
kamienisty brzeg cypla, w powietrze wzbijały się tysiące drobnych kropel.
Nikt nie chciał się już dłużej zastanawiać nad rozwiązaniem zagadki, jakim sposobem
wszystko znalazło się na stole w saloniku. Postanowili kontynuować rozpoczęte badania
i nie dręczyć mózgu beznadziejnymi dociekaniami. Oczywiście, niezwykle starannie
przeszukali dom, ale nie znalezli odpowiedzi na swoje wątpliwości. Ostatecznie wszyscy
zgodzili się, że najprawdopodobniej Lisbeth i Parkinson podłożyli z powrotem rzeczy,
zanim wyszli do łodzi. To było jedyne rozsądne wytłumaczenie.
Martin i Annika pochylali się nad rozpostartymi na stole papierami Ich głowy prawie się
stykały, ale żadne o tym nie myślało. Odkryli właśnie jakiś ślad, który mógł ich
poprowadzić dalej, i starali się ten wątek rozwinąć. Pozostałą dwójkę bardziej intere-
sował sam kawałek drewna, jego wiek i pierwotne przeznaczenie.
- Nie - powiedziała Annika przejęta. - Nie, to był fałszywy trop, to prowadzi donikąd. Co ty
tam znalazłeś, Martin? - zapytała, widząc, że chłopak niemal zesztywniał i w napięciu
przyglÄ…da siÄ™ literom.
- Annika - szepnął zdławionym grosem. - Annika... wprost nie mogę uwierzyć... że mam
racjÄ™.
- Ale co? Co znalazłeś?
Teraz wszyscy patrzyli zaciekawieni na Martina.
- W każdym razie... - powiedział z wymuszonym spokojem. - W każdym razie... Nie, to
głupie! To po prostu niemożliwe!
- No, ale powiedz coś nareszcie! - jęknęła Annika.
Palec, którym Martin wskazywał inskrypcję, wyraznie drżał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]