[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wybranych wiejskich dziewczyn, spóznionych na ostatnie pociągi, i zabrać je do
domu. Z litości, jak mówił. Ale
128
głównie, żeby obserwować, jak niepewne i zażenowane pokładały się na
materacach, którymi pokrywał kuchenną podłogę, i próbowały zasnąć w tym
obcym dla siebie otoczeniu. Kończyło się to na ogół nie snem, ale libacją z
alkoholem na czele. I znowu bez powodu, który mógłby się kojarzyć z chęcią
skorzystania z usług jednej z nich, albo nawet wszystkich razem, ale tylko po to,
aby rano wypędzić je niemal z domu, ogłupiałe i bezradne. A więc chodziło nie
tyle o moralny eksperyment, ile o satysfakcję z samej konstatacji, że wyjście
poza banał dla ludzi niższej kategorii myślenia jest całkowicie niezrozumiale.
Miał też Andrzej przyjaciół spoza domu. W starej kamienicy przy ulicy
Starowiślnej - pastora Kościoła Metodystów i jego żonę. Wiadomo było, że raz
na miesiąc otwierają oni dom dla gości. Sami ich wybierali i trzeba było
rekomendacji, aby otrzymać zaproszenie. Obowiązywał strój wieczorowy,
przestrzegany surowo jako warunek uczestnictwa. Jak na okupację inicjatywa,
co tu dużo gadać, ponętna. Biegliśmy więc do Teatru Juliusza Słowackiego do
znajomego rekwizytora i od niego potajemnie wynosiliśmy fraki w komplecie z
koszulą, muszką i lakierkami. Mieszkanie państwa pastorostwa obejmowało
całe piętro i było równie olbrzymie co niewygodne. Począwszy od przedpokoju i
kuchni zaczynał się ciąg niekończących się pokoi rozmieszczonych w
amfiladzie, a okna każdego
129
z nich były zakryte szczelnie zaciemnieniem w postaci ciężkich aksamitnych
kotar. Mebli znajdowało się tak dużo, że nie sposób było dostrzec ich urody.
Tłoczyły się w każdym wolnym zakątku, tworząc ciasnotę nie do przebycia. W
tych warunkach goście mogli tylko stać, i to bardzo blisko siebie, albio zwalać
się na różne fotele, krzesła, kanapy i taborety. W ten sposób po pewnym czasie
całe przyjęcie zaczynało wyglądać dosyć malowniczo. W każdym z pokoi
zasnutych papierosowym dymem gniezdziły się jakby upozowane postaci,
tworząc obrazy w kolorze Rembrandta. Być może tak mi się tylko zdawało, ale
musiało się zdawać, bo wszystko było odrealnione, utopione
130
w majakach, tak że nawet rozmowy docierały z oddali jak nieustający szmer
bez słów. Ale nie to było atrakcją wieczoru.
W łazience, między kuchnią a pierwszym pokojem, rezydował pan domu. Leżał
w suchej wannie otoczony rojem mężczyzn i filozofował. Zapamiętałem jego
wygląd. Był drobny. Jego szczupłość uwydatniał jeszcze ciasny smoking. Miał
bardzo jasne włosy i niebieskie przezroczyste oczy, które wyglądały jak
utopione w wodzie. Twarzy właściwie nie miał, może tylko usta, dziewczęce,
wyraznie czerwone. Przebijały się na plan pierwszy spod warstwy pudru, którym
był pokryty. Mówiąc gestykulował, jakby rękami chciał zastąpić retorykę,
uwydatnić jej plastyczność. Głos miał niski, wychodzący z głębi płuc,
przyciszony, monotonny, przesycony lenistwem. Nie można było oderwać od
niego oczu. Najwyrazniej tego chciał, bo całe to jego "bycie" było precyzyjnie
przemyślanym uwodzeniem. Stałem, w ogóle nie rozumiejąc, co mówi. Chyba
niezupełnie z głupoty, bo wszyscy, którzy go słuchali, wyglądali tak samo. Nie
zwracał na mnie najmniejszej uwagi. I dokładnie w chwili kiedy chciałem odejść,
a ściślej, kiedy zacząłem zmuszać się do odejścia, zaczęło się. Podniósł się z
wanny, lekko odsuwając innych dotknął mojego ramienia... odwrócił mnie i
delikatnie popychając przed sobą, bez słowa, ruszył w podróż przez wszystkie
pokoje. Tak dotarliśmy do ostatniego. Był
131
zamknięty. Zapukał, otworzył drzwi, zatrzymał się w progu i powiedział do
kogoś w głębi: "Kochanie. Przyprowadziłem ci go. Przyjrzyj mu się". Przepuścił
mnie przodem i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zostałem sam. Jak można z
obcymi dzielić się uczuciami, które są naszą własnością, zamkniętą w nas
własnością? Jak można zdradzać ufność tej, która nas nimi obdarowała?
Dlatego nie powiem nic. Ponad to, że była porażająco piękna. Leżała w łóżku, a
właściwie w wielkim łożu zasnutym jakąś delikatną tkaniną, wsparta o poduszki.
Patrzyła na mnie długo, zanim wyciągnęła rękę, żebym się zbliżył. Przysiadłem
na brzegu łóżka. Miała złotorude włosy, olbrzymie zielone oczy mieniące się
morzem i piękne piersi, zmęczone, ułożone do snu. Zapytałem: "Czy pani jest
chora?". "Nie". "Pani płacze". - Nie odpowiedziała. Nocą biegłem pustymi
ulicami, gnany gorączką, targany dygotem, z obrazem tego domu, który w
miarę oddalania stawał się coraz bardziej niesamowity, jak mara, jak dręczące
przywidzenie. Dokładnie po miesiącu poszliśmy tam znowu. Miesiąc był już
chyba póznojesienny, bo o szóstej było ciemno. Na parę kroków przed
wejściem do domu zatrzymał nas jakiś człowiek i wciągając w załom muru,
powiedział: "Nie wchodzić tam. Gestapo. Kocioł. Siedzi mnóstwo ludzi.
Podobno są jakieś trupy". Co się stało, nie dowiedziałem się nigdy. Wtedy ani
po wojnie. Kim była - do dziś nie wiem. Czy żyje, czy
132
wtedy tam została zabita. Można by dopełnić jej obraz. Obraz kobiety będącej
tylko eksponatem swojego męża, poddanej jego perwersji, wymyślonej i
bezpłodne j. Dziewczyny skazanej przez mężczyzn za piękno jej ciała. Kicz -
powiecie. Może. Ale co mnie to obchodzi. Nie wymyśliłem go. To Andrzej go
wyreżyserował, chroniczny aranżer niezwykłości.
Nie powiedziałem dotąd, czym w istocie był dla nas dom przy Królowej Jadwigi
w te jesień-no-zimowe wieczory wojenne. Kim byłem w nim ja, wyznaczony
przez przyjaciół do roli specjalnej - animatora zabaw, a właściwie czegoś, co
można by nazwać potrzebą ucieczki od codzienności, od atmosfery czczości,
kiedy matowieje obraz świata, a wszystkie czynności stają się bez sensu.
Poczucie oddalania się od przyszłości powoduje, że zaczyna się uważniać
codzienność i w tym zahamowaniu miary czasu stajemy się wobec siebie
agresywni, sprawy nieistotne olbrzymieją. Tak też było z nami. Błahostki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •