[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odwróciła teraz od niego, głęboko nieszczęśliwa, okazały się nad wyraz pospolite.
Nicolette po prostu była brzydka. A on obiecał, że się z nią ożeni!
Robię jej przykrość, pomyślał znękany. Odetchnąwszy głęboko, uśmiechnął się z
przymusem i rzekł:
- Ty także mi się podobasz, Nicolette, bardzo mi się podobasz!
Ale było już za pózno i jego słowa nie mogły nic zmienić. Zranił dziewczynę boleśnie.
Rozczarowanie, jakie odmalowało się na jego twarzy, zgasiło krótką radość ze
znalezienia przyjaciela, człowieka, któremu mogła zaufać.
Pocałował ją delikatnie w czoło, zły na siebie, że nie zapanował nad własnymi reakcjami,
a potem rzucił na pozór lekko:
- Co teraz zrobimy? Powinniśmy tak szybko jak to możliwe uciec z zamku. Tyle tylko, że
w piwnicy tuż przy wyjściu do podziemnego korytarza leży związana przeze mnie
kobieta. Nie mogę jej tak zostawić.
Zamilkł na dłużej. Zastanawiał się nad sytuacją, w jakiej się znalezli, gdy nagle doznał
olśnienia.
- Nicolette! - niemal wykrzyknął. - Wydaje mi się, że ogłuszając tę kobietę ocaliłem jej
życie. Ale co się stanie z arystokratami, którzy weszli na pokład żaglowca?
Zalękniona dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i wyszeptała:
- Zwięta Maryjo! Musimy ich ratować. Pośpieszmy się, nim zostaną zabici na morzu.
- Masz rację, musimy się pośpieszyć - zgodził się z nią Roland. Wciąż jednak nie ruszał
się z miejsca. Czuł się taki bezradny... Zdawał sobie sprawę, że zamknięci w murach
zamku nic właściwie nie mogą zdziałać...
61
- Chodz - rzekł wreszcie. - Wejdziemy na basztę. Przez szparę w murze popatrzymy, co
się dzieje przy brzegu.
Zdmuchnął płomień i zamknął drzwi. Szybko ruszyli na górę. Wspinanie się po schodach
w baszcie Dongarda wiązało się z dużym ryzykiem, ale oni, trzymając się mocno za ręce,
omijali leżące luzem kamienie i jakieś rupiecie. Muru bali się dotknąć, bo odnosili
wrażenie, że wystarczy się lekko oprzeć, a runie z hukiem.
- Jest żaglowiec - odezwał się Roland, wyglądając przez wyłom. - Podpłynął bliżej
brzegu. O, popatrz tam! W stronę żaglowca płynie jakaś łódz.
- Zdążymy?
- Jedyne co możemy uczynić, to poprosić rybaków, by wyruszyli na morze i ostrzegli
arystokratów. Pojęcia jednak nie mam, jak tego dokonamy. Boję się, że żaden z rybaków
nie odważy się płynąć po ciemku. Nie wolno nam zresztą narażać ich na takie ryzyko!
Najpierw jednak musimy wydostać się z zamku, Jak to zrobić?
Nicolette się zamyśliła.
- Chyba nie powinniśmy wracać tą samą drogą. Obawiam się, że jeśli otworzymy drzwi
prowadzące do sieni, natychmiast nas zauważą. Ciocia i dziadek przecież mnie szukają.
- Chyba masz rację.
- Ale...
- Rozjaśniłaś się - rzekł Roland przyjaznie, patrząc na twarz dziewczyny. Ciągle myślał
jednak o jednym: Nie, ja nigdy nie przyzwyczaję się do jej wyglądu!
- Tak, mam pewien pomysł. Otóż obie baszty łączy wąskie przejście tuż nad bramą
wejściową. W dawnych czasach używano go bodajże do celów obronnych.
- Na wysokości piętra?
- Tak, nie wiem tylko, jak dostaniemy się na górę. Te schody są strasznie zniszczone.
- Poradzimy sobie! Jesteś pewna, że uda się nam tamtędy przemknąć?
- Chyba tak. Kiedyś nawet próbowałam dostać się na basztę Dongarda, ale bałam się, że
mnie ktoś zobaczy przez okno.
Roland badał uważnie schody prowadzące na górę.
- Sądzisz, że teraz też będą mogli nas dojrzeć z któregoś okna?
62
- Jeżeli będziemy się czołgać, zasłoni nas wąski murek.
- W takim razie spróbujmy! Podsadzę cię, a potem ty mi podasz rękę. Tylko ostrożnie.
Dokładnie sprawdzaj, gdzie stawiasz stopy!
Roland znowu objął Nicolette w pasie i uniósł silnymi rękoma. Tym razem jednak
dziewczyna czuła się zupełnie inaczej. Cudowne podniecenie już nie wróciło, coś umarło
na zawsze w jej duszy, w gardle ściskał ją płacz. Roland nie uznał jej za godną swej
miłości. Co prawda zawsze jej powtarzano, że jest brzydka i nic nie warta, jednak przy
Rolandzie całkiem o tym zapomniała, a wszystko dlatego, że odnosił się do niej z taką
sympatią i przyjaznią.
Najchętniej ukryłaby się teraz w jakimś ciemnym kącie z dala od wszystkich, żeby
wypłakać swój ból.
I żeby umrzeć.
Nie, czy rzeczywiście tego pragnie?
Ach, nie, chciałaby jeszcze kilka chwil spędzić u boku tego wspaniałego mężczyzny,
choćby jako pomocna i rozsądna przyjaciółka.
Zresztą dobrze się stało, pomyślała surowo. Niespokojne drżenie ciała, dreszcz
rozkoszy... Przecież to zakazane! Jakie to szczęście, że nie będzie już narażona na
pokusy!
Tak rozmyślając, stanęła na najniższym zachowanym stopniu i podała rękę Rolandowi,
drugą zaś z całych sił uchwyciła się trzeszczącej poręczy. Zwinnie podciągnął się w górę
i podziękował za pomoc. Z jego oczu zniknęło już owo porażające rozczarowanie, znów
był sobą, ale Nicolette doskonale rozumiała, że niedawna zażyłość między nimi nigdy nie
powróci.
Po zdewastowanych schodach dostali się na piętro. Nicolette ujęła dłoń Rolanda i
poprowadziła go do drzwi, za którymi, jak jej się zdawało, powinno znajdować się wąskie
przejście, o którym wspomniała.
Drzwi, pchnięte lekko, otworzyły się bez trudu. Blanc nie zamknął ich na klucz,
najwyrazniej nie przyszło mu nawet na myśl, że ktokolwiek spróbuje się tędy przedostać.
Po kilku ostatnich godzinach spędzonych w ciemnościach ponurego zamczyska
cudowny bretoński świt mile ich zaskoczył. Co prawda dopiero szarzało, a mgła nadal
broniła dostępu pierwszym promieniom wschodzącego słońca, ale nie było zimno.
Roland rzucił okiem na wąskie przejście łączące obie baszty, które wyglądało tak, jakby
od lat nikt go nie używał.
63
- Trzeba się położyć na brzuchu, przeczołgamy się na drugą stronę. Idziesz za mną?
- Jasne.
Powoli, z wysiłkiem przesuwali się naprzód pod osłoną niskiego murku. Nicolette ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]