[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sobótkową w grodzie, zajętą ścinaniem okazałych kapuścianych głów. Przywitały się ze łzami --
jedna drugiej przypominała tak żywo pannę Helenę.
-- Panienka zmarzła, niebożę, trzeba się ogrzać; ja herbaty zrobię, może wina? -- troskała się
poczciwa kobieta drepcąc po swej izbie, gdzie płonął potężny ogień na kominie.
-- Nie zimno mi, pani Stefanio. Przyjechałam pobłąkać się trochę po starych, drogich kątach.
Nie troszczcie się o mnie; wszakżem ja kiedyś była tu domowa.
-- Jak Pan Bóg pozwoli, to jeszcze wrócą te czasy -- przerwała pani Stefania obejmując
postać Jani wzrokiem iście macierzyńskim i uśmiechając się filuternie. -- Oto klucze od
mieszkania; pan mi je oddał, żeby wręczyć panience, bo mówił, że może już nigdy nie
przyjedzie. At, słowo mu się wyrwało tak z żalu; oj, bo był rozżalony mocno, ale na nikogo z
nas tutejszych. Biedny pan, niechby choć na święta przyjechał; on sierota, jak palec sam na
świecie; nie godzi się mu krzywdy robić, to nieładnie. A taki był smutny, jak odjeżdżał, że aż
mnie starą serce bolało.
-- Nikt go nie skrzywdził, pani Stefanio -- rzekła smutno, patrząc zamyślona w ogień. -- Do
nikogo pretensji mieć nie powinniście.
-- Co wiem, to wiem -- mruknęła stara -- ale mi strasznie żal nieboraka. To taki dobry
człowiek, że wart złotej doli i nie lada jakiej miłości. Ach, otóż i śnieg, Chryste! a moja kapusta
nie zwieziona.
Wytoczyła się za drzwi zostawiając Janie samą.
Mogła dumać snując się po pustych pokojach, gdzie co krok spotykało ją wspomnienie
opiekunki. Ogarnęło ją jakieś nieznane, nieokreślone usposobienie.
U natur tak trzezwych, poważnych i krytycznych serce i uczucie rozkwita rzadko jak kwiat
agawy, a gdy się zbudzi, to ogarnia całą istotę smutkiem, tęsknotą, wiarą w ukochanego
człowieka, pragnieniem wzajemności i zrozumienia.
Naturę taką w tej chwili można zjednać na życie całe jednym spojrzeniem, lecz także można
zabić i stracić na wieki jednym szorstkim słowem, jednym niedelikatnym postępkiem&
Wracała do domu o zmroku. Znieg padał wielkimi płatami, zaciemniając do reszty
widnokrąg; ostry wiatr wył ponuro, biały tuman tworzył się nad okolicą i nad listopadowym,
posępnym wieczorem. Biały konik szedł stępo aż pod bramę dworu, gdy wtem Jania ściągnęła
cugle i zatrzymała się przy ostrokole. Tuż za płotem na dziedzińcu słyszała jakiś szept. Pewnie
kartofle kradną, pomyślała, gdyż kopce były nie opodal.
Zajrzała przez szczelinę w palach. Za ścianą długiej szopy zwróconej frontem do drogi
dobrze jej znany białonogi pana Stanisława pobrząkiwał wędzidłem. Obok niego dwie osoby,
przytulone do siebie w uścisku, stały rozmawiając z cicha.
Jania wzdrygnęła się. Ręce jej opadły, usta zacięła nerwowo. Cały gmach marzeń, budowany
przez drogę, runął jak domek karciany. Brutalna dłoń zerwała osłonę z życia. Tęsknota, uczucie,
pragnienie, sny, poezja, szacunek ulatywały, zda się, od niej jak te zimowe, białe motylki, które
wiatr porywał, targał, miotał, aż wreszcie ciskał na ziemię, gdzie nazajutrz będą błotem.
Ta myśl uprzytomniła Janie.
-- Błoto! -- szepnęła spoza zaciśniętych zębów z bezmierną, wzgardą i obrzydzeniem.
W tejże chwili czuła para pod ścianą skończyła swe pożegnanie. Pan Stanisław siadł na
konia.
-- Przyjdziesz tu jutro? -- spytał głośniej.
-- Przyjdę, paniczu -- odparł głos Mazurki Marii.
-- Korale możesz włożyć. Panienka, zajęta starą panią, niczego się nie domyśli ani zrozumie.
Gdyby cię kto spytał o nie, powiedz, że ci je Stefan dał -- dodał śmiejąc się rubasznie z
konceptu.
Każde słowo dochodziło wyraznie uszu Jani, a jej się zdawało, że to zmora. Byłże to ten
Stach nierozgarnięty a poczciwy, który jej przez lat cztery miłość przysięgał? Byłaż to ona, co
się zgodziła zaprzysiąc mu wiarę i miłość do grobowej deski? ona? jemu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •