[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pod którym Mikuła i Pakuła trzymają straż wiernie.
90
Tak przyszedł świt.
Zrywa się drużyna Krasnoludków i do podziemia bieży; straż stoi, jak stała, pieczęcie leżą,
jak leżały. Zajrzą Krasnoludki do wnętrza, a tam garsteczka tylko żyta, ledwie że co na dnie.
Zdumieli.
Cóż to więc za szkodnik taki, co zamku nie ruszy, pieczęci nie złamie, a dobro zabierze?
Patrzą po sobie w przerażeniu, milczą, nikt nie wie, jakie tu przemówić słowo.
Aż rzecze król:
 Kiedy sygnet mój nie ustrzegł i straż moja nie ustrzegła, to nie ustrzeże nikt.
A wtem Pietrzyk, jako zawsze nowe myśli w głowie miał, zawołał z ciżby:
 A co dostanę, miłościwy królu, jeśli złodzieja tego uchwycę?
A król:
 Głos za nim, gdy go sądzić będę.
Tu Pietrzyk:
 Co? Głos za złodziejem? Tego nie chcę! Anibym za takim łotrem palcem małym nie
ruszył, gdy go wieszać będą! A niech mi król miłościwy da ową pieśń, przez mistrza
Sarabandę spisaną, z której teraz Półpankowi nic, bo głos utracił.
 Niech i tak będzie!  rzecze król i skinął berłem.
A była spisana pieśń ta na listkach róż polnych i na motylich skrzydłach najczystszą rosą
majową, tak cudnie, iż ją chowano w skarbcu jako klejnot drogi.
Skoczył Pietrzyk na łokieć w górę z radości, króla za kolano uścisnął, znów skoczył i jak
wiatr polem ku lasowi śmignął.
II
Brzask już szedł i w lesie ptactwo budzić się zaczęło, kiedy Pietrzyk chatynkę babuleńki
znalazł i w drzwiach niskich stanął.
Ubogo tam było, jeden stołek, komin, tapczan lichy, a zresztą zioła i zioła!
U pułapu, po ścianach, na ubitej ziemi, w koszykach, w płachtach, w wiązkach, w
snopkach całych  nic, tylko zioła!
Duszny, zmieszany zapach mięty, macierzanki, lawendy, rumianku, melisy i innych
tysiąca napełniał izdebkę jedyną, w której by się udusić było można od tych silnych woni,
gdyby nie to, że strzechę miała na wylot, na lazury nieba otwartą, i tylko w szczytach
skrzydłami sowy krytą.
W izbie siedzi babuleńka u komina, złote nici na kołowrotku przędzie, cichym głosem
stare pieśni śpiewa, z cichym turkotem wrzeciono złote puszcza.
 Witajcie, babuleńko!  przemówi w progu izby Pietrzyk.
Podniosła babuleńka głowę, rękę przyłożyła do oczu, patrzy pilnie, aż poznała Pietrzyka,
który już raz po igłę dla Półpanka do jej chatki latał.
 Witaj, przewitaj!  zawołała.  A wejdzże w dobrą chwilę! Czegóż ci potrzeba?
Wszedł Pietrzyk, pokłonił się nisko, babuleńkę w zmarszczoną rękę pocałował i rzecze:
 Rady mi potrzeba! Złodziej nam dobro bierze, a chwycić go nie możemy! Taka bieda!
Słucha babuleńka, słucha, przestała nogą trącać kołowrotek, złote wrzeciono puściła na
ziemię, złotą nitkę w palcach trzyma, chwieje głową siwą i głęboko myśli.
Aż spyta:
 A co złodziej bierze?
 Ziarno bierze  odpowie Pietrzyk z wielkim oburzeniem.  Siewne ziarno bierze,
niecnota!
91
A babuleńka:
 Dosypcież mu jeszcze i pereł do ziarna tego!
 Co!  krzyknie Pietrzyk.  Jeszcze i pereł? Złodziejowi, co nas okrada z ziarna, mamy
jeszcze pereł dosypywać? Babuleńko!... Chyba ci się od starości w głowie pomieszało!
Ale babuleńka już podjęła złote wrzeciono i puściwszy w ruch kołowrotek, złotą nitkę
ciągnie...
 Dosypcie mu pereł  raz jeszcze rzecze i jakby Pietrzyka nie było, piosnkę starą zaczyna
śpiewać cichym, drżącym głosem.
 Babuleńko!  zawołał Pietrzyk na to.  Szedłem do ciebie jak do matki własnej, jak do
matki rodzonej, szedłem do ciebie po radę. Nie szedłem do Dnia ani do Nocy, ani do Słońca,
ani do Księżyca, tylko do ciebie, babuleńko, bo wiem, żeś mądra i że mądrość twoja z wielu
nocy, i z wielu wschodów i zachodów słońca i księżyca jest. A ty mnie tak przyjmujesz? Taką
radę dajesz? Zostańże więc z Bogiem, bo widzę, żem się oszukał.
Mówił to z żalem wielkim w głosie i z urazą w sercu, a zabrawszy się ku drzwiom szedł.
Już w progu był, kiedy babuleńka piosnkę swą przerwała wołając za nim:
 Pereł... pereł mu dajcie! Pereł dosypcie!...
 Aha!... Akurat!...  mruknął Pietrzyk i w drogę ruszył żałując straconego czasu.
Ale głos babuleńki tak urósł, tak się wzmógł, tak wielkie kręgi powietrzne jedne po
drugich trącał i napełniał, że choć Pietrzyk daleko już był, jeszcze głos ów leciał za nim, nad
nim, przy nim, a precz wołał:
 Pereł... pereł dosypcie mu!...Pereł!...
Zastanowiła Pietrzyka ta wielka moc głosu, która nie z czego, tylko z wielkiej prawdy
musiała iść, więc nagle się zatrzymał i rzekł:
 Ha! Może to tak trzeba! Może tak i trzeba!
I pilnie rozważać począł, jak i co czynić mu należy.
 Co będzie, to będzie  rzekł wreszcie.  Szubienicy przecież nie będzie!
A jako zawsze był śmiały a przygód różnych łakomy, zaraz się z dobrą otuchą do domu
wracał i przed króla szedł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •