[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podała Anne talerz kiełbasek. Następnie obsłużyła Deacona.
121
Aidan uśmiechnął się z zachwytem.
- Kiełbaski to moje ulubione danie.
Pani MacEwan postawiła przed nim talerz i uśmiech Aidana
zwiądł. Jego kiełbaski były Czarniejsze niż węgiel. Spojrzał
zawiedziony na talerz Deacona, potem na talerz Anne, wreszcie
na panią MacEwan.
- Czy moje kiełbaski nie są trochę za bardzo przyrumie
nione?
- Są spalone na węgiel - przyznała z dumą pani MacEwan. -
I zawsze takie będą, laird, jeśli jeszcze kiedykolwiek odważysz
się skrzywdzić naszą panią.
Zakłopotana Fenella chciała jak najszybciej zaciągnąć matkę
z powrotem do kuchni, ale pani MacEwan miała poczucie misji.
- Twoja żona, laird - ciągnęła - jest bardzo dobrą panią.
- Jest Angielką - burknął Deacon z ustami pełnymi kiełbasy.
Pani MacEwan odwróciła się do Deacona.
- Jest teraz żohą lairda i jedną z nas. Szkoda, że nie
widziałeś jej wczoraj. Pracowała riajciężej z nas wszystkich!
Deacon przesłał Aidanowi wymowne spojrzenie, które miało
znaczyć A nie mówiłem?".
Aidan je zlekceważył.
- Dziękuję, pani MacEwan.- powiedział.
Gospodyni szybko dygnęła.
- Nie chciałam okazać braku szacunku, laird.
- Rozumiem, pani MacEwan.
- Smacznego, laird.
- Dziękuję.
Pani MacEwan opuściła salę z zadowoloną miną. Fenella
pospieszyła za nią śmiertelnie przerażona.
Anne trochę się bała spojrzeć na męża. Gdy wreszcie pod
niosła głowę, przekonała się, że Aidan je spalone kiełbaski.
Pochwycił jej spojrzenie.
122
- Ludzie w moim klanie mają silne poczucie niezależności -
stwierdził, jakby odpowiadał na nie zadane pytanie o za
chowanie pani MacEwan.
Deacon wybuchnął śmiechem.
- Są Szkotami! - Aidan mu zawtórował. Obaj zaśmiewali
się do rozpuku i aż trudno im było dokończyć śniadanie. Nawet
Anne udzielił się ich nastrój.
Myliłaby się jednak, gdyby pomyślała, że Aidan już się
pogodził z jej obecnością w Kelwin. Zaraz po skończonym
posiłku powiedział:
- Chodz ze mną, Anne. - I wyszedł frontowymi drzwiami.
Musiała podbiec, żeby go dogonić.
- Dokąd idziemy? - spytała.
- Zobaczysz.
Przez chwilę szła w milczeniu. Wreszcie spytała:
- Czy zawsze przyjazniłeś się pan z Hiigh i Deaconem?
- Jesteśmy nawet kuzynami. Dalekimi, ale jednak. W szkoc
kich górach to się często zdarza. Gdy tu przyjechałem, zjawili
się u mnie i oświadczyli, że nie mogę zostać lairdem, póki ich
nie pokonam.
- I pokonałeś?
- Nie od pierwszego razu.
- A w czym rywalizowaliście?
- W zapasach.
Na myśl o tym skrzywiła się z niesmakiem.
- Czy ten sport nie jest uważany za prostacki?
- Och, jest bardzo prostacki, ale całkiem dobrze się bawiliś
my. - Z dziedzińca skręcił na ścieżkę do stajni kamiennego
budynku, nieco nowszego niż donżon, w którym mieszkał. Nad
ich głowami rozległ się szyderczy wrzask mewy.
- Po co tam idziemy? - spytała.
- Zaraz się dowiesz - odparł, wchodząc do stajni.
123
Czekał na niego jeden z młodszych synów Fanga z kolegą.
- Konie są na pastwisku, laird - zameldował chłopak.
- Dobra robota, David - pochwalił Aidan młodego Mowata.
Zdumiona Anne rozejrzała się dookoła. Doliczyła się w stajni
trzydziestu boksów.
- Czy masz pan aż tyle koni? - Tłusty, żółtawy kocur, który
wyglądał na znakomitego łowcę myszy, otarł się o jej spódnicę.
- Mam siedem, w tym Beaumainsa. Tyle wystarczy na moje
potrzeby.
- Bez wątpienia - mruknęła Anne.
Zerknął na nią z taką miną, jakby nie był pewien, czy nie
stroi sobie z niego żartów. Ona zaś, przypomniawszy sobie
rozmowę z Norvalem, którą prowadziła pierwszego dnia,
spytała:
- Hodujesz pan konie?
- Zastanawiam się nad tym, ale jak dotąd królują tutaj owce.
Musisz pani zobaczyć owczarnię. Jest cztery razy większa od
stajni.
- Gdzie się znajduje?
- Mniej więcej kilometr stąd w stronę Wick, w głębi lądu.
Earlowie Tiebauld dawno już nauczyli się, że nie jest rozsądnie
trzymać trzodę na samym wybrzeżu, bo łatwo ją wtedy stracić. -
Wziął do ręki widły do przewracania gnoju. - David, możesz
już zmykać, twój przyjaciel też.
- Nie chcesz, laird, żebyśmy oczyścili boksy? - zdziwił się
David.
- Nie - odparł Aidan.
- Ale trzeba je oczyścić. Jeśli nie my, to kto to zrobi?
Aidan uśmiechnął się szeroko.
- Moja żona.
8
Anne stała w ślicznej sukni w kwiatki, okryta żółtym,
kaszmirowym szalem, i nie wierzyła własnym uszom.
- %7łartujesz pan.
Aidan pokręcił głową i wysoko uniósłszy widły, spytał:
- Czy miałaś kiedyś do czynienia z końmi, Anne?
- W dzieciństwie miałam kuca. - Wciąż przyglądała mu się
z niedowierzaniem.
- To dobrze. Nie będę musiał ci wszystkiego tłumaczyć.
Koniom trzeba codziennie zmieniać ściółkę. Tak jest lepiej dla
ich kopyt.
- Czyszczenie boksów jest dość proste. - Zmarszczyła czo
ło. - Ale nie sądzisz pan chyba, że będę to robić w takim stroju?
Zrobił taką minę, jakby dopiero teraz zauważył, jaką ma na
sobie suknię.
- Nie masz pani nic innego do włożenia?
- Nie bardzo. Jak pan wiesz, straciłam większość strojów
podczas katastrofy powozu. Wiatr rozwiał je po całej okolicy.
Miałeś pan wysłać kogoś, żeby je pozbierał. Czy to zrobiłeś?
Strzelił palcami.
125
- Zapomniałem, Anne. Przepraszam. Zaraz to komuś polecę.
Poza tym dostałem wiadomość od wielebnego Oliphanta z Thur-
so. Przyjedzie dziś po południu pochować stangreta.
Anne skinęła głową z bardzo poważną miną. Ulżyło jej, gdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]