[ Pobierz całość w formacie PDF ]
razie robili wszystko, tylko nie to. Jego matka zawsze
wiedziała, co zrobić, żeby zaczął mówić o swoich kłopotach.
- Jesteś głodna?
- Mogłabym coś zjeść - powiedziała Nina.
- Znam doskonałe miejsce.
Zeszli ze stacji kolejki z powrotem na ulicę. Nina od lat
nie podróżowała tak wiele po mieście. Stała się niewolnikiem
swoich nawyków. Dom. Praca. Dom. Praca. Wskazała na swój
uniform.
- I cóż ja zrobię z tą kiecką? Chyba sprzedam na eBayu.
Jose tylko wzruszył ramionami.
Szli dalej w dół Houston Street, a Nina pragnęła włożyć
swoją rękę w jego dłoń, nie dlatego, że czuła się
romantycznie, ale ponieważ Jose znał jej tajemnicę, a to w
jakiś sposób go do niej przyciągało. Wytrzymała jednak.
Wszyscy w restauracji wiedzieli, że Jose nigdy nie umawiał
się z kobietami. Mówiło się, że Jose był jakimś dziwnym
pokutnikiem, ale bez pielgrzymek czy pokruszonego szkła w
butach. Chociaż, któż to wie, może i nosił szkło w butach.
Miał tę samą parę, od kiedy tylko zaczął pracować w
restauracji. Podniszczone sportowe obuwie. Któregoś razu
zapytała go, czemu nigdy nie kupił sobie nowych butów, a on
odrzekł, że buty już go po prostu przestały obchodzić.
Dziwne.
Nie. Bez trzymania się za ręce. A może po prostu czuła się
tak bezradna w tej sytuacji, że ujęłaby za dłoń nawet samego
Marilyn Mansona, jeśli by tego dnia jej towarzyszył.
Ukradkiem zerknęła na Jose.
Okej, dobra. Przesadziłam z tym Marilyn Mansonem.
Jakiś mężczyzna siedział na chodniku, delikatne składanki
origami leżały na pudłach i puszkach: smoki i łabędzie, serca,
motyle i żaby. Jego niebieskie oczy kontrastowały ze skórą w
odcieniu orzecha włoskiego, konstelacje ciemnych
pieprzyków rozsiały mu się na twarzy. Jego szara koszulka
była przyciemniona brudem, kurzem i zbyt długim noszeniem,
ale coś w jego postawie podpowiedziało Ninie, że był
przyjacielem.
Gdy się odezwał, nie patrząc im w oczy, Nina zdała sobie
sprawę, że jest niewidomy.
- Czy mogę zainteresować panią którymś z moich
stworzeń, młoda damo? - Podniósł zawile pozwijaną istotę. -
Może tą miłą żabką?
Skąd wiedział, że była kobietą?
- Przykro mi, ale nie mam przy sobie ani grosza.
A ile coś takiego mogło być warte? Według Niny, sporą
sumkę. Sam mężczyzna, przez to, że był niewidomy, dokładał
do ceny ze dwadzieścia dolarów czy coś koło tego, no nie?
Ułożył dłonie na kolanach.
- Okej. - Skinął głową. - Dziś mamy śliczny dzień,
prawda?
- Raczej tak...
- Opisz mi go! - Uśmiechnął się pogodnie, kiwając głową
z prawie młodzieńczym oczekiwaniem.
- Słucham?
- Opisz mi go, a to dzieło sztuki będzie twoje. - Znowu
wyciągnął żabę.
Jose skinął jej głową, a jego twarz stała się otwarta i
prawie tak samo przepełniona oczekiwaniem jak twarz ślepca.
- Okej. Hmm... - Popatrzyła przez ramię na mały park. -
Co my tu mamy? Jakieś żółte kwiatki.
- Forsycje - przytaknął.
W tym momencie Nina wiedziała już, że mężczyzna nie
urodził się niewidomy.
- Tak. I również jakieś fioletowe...
- Hiacynty! - Wciągnął powietrze przez nos. - Mmm...
Jego twarz ozdobił uśmiech radości, że pamięta te kolory.
Kolory Wielkanocy. Karmiła go, karmiła jego duszę, to było
jak podanie szklanki wody człowiekowi na pustyni.
- Ty naprawdę lubisz kwiaty, co?
- O tak.
Uśmiechnęła się do Jose.
- Co się dzieje po drugiej stronie ulicy? - zapytał
niewidomy.
Pochyliła się do przodu, z rękoma na kolanach.
- No cóż, mamy zwykły dzień w Nowym Jorku. Ludzie
śpieszą się w tę i z powrotem. Wszyscy muszą dokąd pójść,
gdzieś być. Nikt o nic tak naprawdę nie dba. To jak olbrzymi
żyjący zegarek. Nigdy się nie zatrzymuje.
I dlaczegóż to mówiła tak głośno? Przyłapała się na tym i
aż musiała się po cichu zaśmiać. Facet nie był głuchy!
Jego uśmiech zrobił się tęskny.
- Ależ chciałbym móc to ujrzeć.
Pewnie, że chciałbyś, pomyślała. Ja też bym chciała.
Wręczył jej żabę.
- Dziękuję.
Ujęła ją delikatnie, zastanawiając się, jak uchroni coś tak
kruchego przed zgnieceniem. Cóż, przedstawi ją Bąbelkowi i
może razem poradzą sobie w zorganizowaniu świetnej zabawy
w jej plecaku.
- A ty - niewidomy zwrócił się do Jose - bądz sobą. Będę
miał cię na oku.
Wybuchnęli śmiechem.
- Dziękuję - powiedziała Nina.
- Dzięki - zawtórował jej Jose.
Gdy odchodzili, Nina wskazała na znak stojący przy
niewidomym, słowa nabazgrane czerwonym markerem, z
małą naklejką amerykańskiej flagi, na tekturze:
Bóg zamknął mi oczy. Wreszcie mogę widzieć".
- Co o tym myślisz? - zapytała Jose, gdy skręcali za róg. -
Czy Bóg temu człowiekowi rzeczywiście to uczynił? Czy
sądzisz, że został on w ten sposób za coś ukarany?
Jose wzdrygnął się.
- Nie wierzę w Boga. - Koniec tematu, sądząc po tonie
głosu.
- Nie potrafię wściec się na Boga za to, że zaszłam w
ciążę.
- Nie. Dzieci są jak kwiaty.
Nina zamknęła ten ciąg myśli; naprawdę sądziła, że to ona
sama wpakowała się w te tarapaty. I nie mówiła o dzieciach.
A wszystko to dla Pietera. I cóż ona sobie wyobrażała? On
nawet przed Mannym nie potrafił powiedzieć prawdy, gdy
stawką w grze była jej posada. Mdliło ją na samą myśl, że z
nim spała.
Wskazała na uliczny bazar, rozstawione namioty,
rozkładane stoliki z różnobarwnymi drobiazgami: torebkami,
szalami, obrusami, biżuterią, farbowanymi koszulkami i
spódnicami, kolorowymi sandałami. I, oczywiście, zegarkami.
Cóż to byłby za uliczny bazar bez podrabianych rolexów oraz,
no cóż, jakichkolwiek innych zegarków popularnych w tych
czasach?
- Podejdzmy do tych sprzedawców. Podobają mi się
rzeczy w tym hipisowskim stylu.
- W porządku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]