[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żyrandolikach u ścian. Tytus stał, jedną rękę włożywszy w kieszeń. Przystąpił do niej, swobodnie
nadając sobie ruchy poufałego domu przyjaciela.
 Nie zaprzeczam  szepnął  że okazywanie pewnego chłodu i maleńkie odpychanie
ma siłę pociągającą. Stara to reguła: ale nie trzeba, zwłaszcza z młodymi i niedoświadczonymi,
biorącymi wszystko za dobrą monetę, przesadzać tą strategią. Boję się, czyś pani nie była za zimną
i surową.
Zniecierpliwiona już Loiska zarumieniła się ogromnie, słysząc tę admonicją, zaperzyła się,
tupnęła nogą i z niecierpliwością swojemu charakterowi właściwą wybuchnęła:
 A! Proszę! Uwolnijże mnie pan od tych nauk i przestróg! Jestem, zdaje się, pełnoletnią i
panią mej woli.
Tytus się zżymnął, podniósł rękę, w której trzymał kapelusz, jakby go w pokoju chciał
włożyć na głowę i... zatrzymał się:
 Przecież kasztelanicowa nie wątpi, że jej dobrze życzę.
Loiska tak jeszcze była rozgniewaną, że słuchać nie chcąc, zawołała drugiego lokaja,
rozkazując mu stoliki do gry przygotować. Tytus, nienawykły do takiego obchodzenia się z sobą,
skłonił się i nie oglądając poszedł ku drzwiom.
Właśnie miał próg przestąpić, gdy się tu spotkał z lokajem, niosącym na srebrnej tacce list,
na którego adres rzucił okiem i poznał charakter hrabiego W. Hrabia W. pisał, a zatem pewnie tego
wieczora nie miał być u Loiski. Zdawało mu się, że ta dezercja zmiękczy piękną panią i ułatwi mu
może rozmowę. Zawrócił się więc od progu, jakby po namyśle, i ręce w tył założywszy począł
przechadzać się po saloniku, z ukosa spozierając na Loiskę.
Widział, jak pochwyciła list, na adres spojrzawszy, jak zacięła usta, rozerwała pieczątkę,
zmarszczona czytać zaczęła i zmiąwszy bilet, wcisnęła do kieszonki. Twarzyczka jej pałała
gniewem. Obrachowywała łatwo, iż niebytność hrabiego pociągnie za sobą w salonie pustki.
Narażało ją to na śmiech własnej służby, a może i kogoś więcej. Niedługo myśląc, przystąpiła ona
do pana Tytusa.
 Proszę pana, pozdrówże ode mnie starostę i powiedz mu, że właśnie spodziewając się go
dziś, dałam odprawę graczom. Bylibyśmy wieczór spędzili razem.
Było to kłamstwo, na którym Tytus poznał się czy nie, ale rad był z niego.
 Tak, to rozumiem  szepnął.  Przewybornie! Gdy mu to oznajmię, nie zaręczam...
Loiska podała mu rękę przy rozstaniu daleko grzeczniej, niż go powitała. Tytus wyszedł
rozweselony, nucąc.
Na ostatni ten manewr kasztelanicowa niewiele rachowała, bo zmiana projektów starosty na
ten wieczór mało była prawdopodobną. Mogło to chyba na przyszłość posłużyć. W tej chwili więcej
ją obchodziła z wielu względów niemiła dezercja hrabiego, którego Loiska potrzebowała.
Był jej kasjerem, bankierem, pomocą w utrzymaniu domu, a nie wymagał od niej niczego
więcej nad przyjęcie wieczorem, nad kolacją, którą pózniej płacił. Loiska w najgorszym razie
rachowała na to, że może nawyknąć do niej, do domu i uczynić ją choćby wątpliwą hrabiną, a
niezawodnie milionową panią. Same klejnoty hrabiego szacowano na krocie dukatów. Pierwszy to
raz hrabia W. nie stawił się bez ważnej przyczyny. Wprawdzie nie zdawało się to być groznym,
lecz było wielce nieprzyjemnym. Gości, choćby przyszli, niepodobna było utrzymać.
Siedziała zadumana, gdy pierwszy z partnerów zwykłych hrabiego wszedł na próg, pytając
już o niego w przedpokoju.
Generał X. był to gracz namiętny, znany z tego, że wszystko, co teraz miał, przegrywał.
Wyłysiały, podstarzały, niegdyś piękny, z dawnego antinousostwa swego zachował tylko zręczną
postawę, ramiona silne, pierś szeroką.
Twarz była zaogniona i rysy zgrubiałe. Elegant niegdyś, i teraz ubierał się starannie, ale
przy grze zapominał i zaniedbywał, tak iż bywał nawet śmiesznym. Raz w życiu wygrał był
trzykroć sto tysięcy złotych, które bardzo prędko puścił, i odtąd marzył tylko o nowym uśmiechu
fortuny. Miał stałe postanowienie zgrać hrabiego W. Tymczasem jednak ostatki co wieczór mu
oddawał.
Zaledwie przywitawszy gospodynię, dosyć niegrzecznie zapytał:
 Jak to? Nie ma go jeszcze?
 Nie ma go i nie będzie dziś, trochę chory  odpowiedziała, zbliżając się doń, Loiska.
Była z nim bez ceremonii.
 Zmiłuj się, generale  dodała nadąsana  załóż ty bank i pociągnij.
 Ja? Ja?  odskakując podchwycił generał.  Ale ja nie umiem, nie mam wprawy.
Poniterować  choćby do rana, bylebym miał czym. Zresztą, entre nous, moja kasa...
 Pożyczę ci sto dukatów na wieczór do spółki!  zawołała gospodyni.
Generał się zadumał.
 Ano  rzekł  któż wie? Bank nam może pójść lepiej, zwłaszcza z taką spółką.
Loiska w tejże chwili poszła do sekretarzyka i wsunęła mu rulon do ręki.
 Siadaj, generale, i przygotuj się. Gdy cię zastaną w gotowości, nikt się pokusie nie oprze.
Generał też nie umiał się jej oprzeć. Złożył kapelusz, przeszedł do drugiego pokoju, siadł na
krześle bankierskim i dukaty rozsypał tak przed sobą, aby ich kupka jak najpokazniejszą się wydała.
Zamyślony, z uśmieszkiem talię kart tasował i pstrykał.
We drzwiach ukazał się baron i dwaj wojewodzice. Za nimi szło dwóch jeszcze wiernych
poniterów hrabiego. Wszystkich ich z podwojoną uprzejmością witała gospodyni, jednym starając
się wytłumaczyć niebytność hrabiego, drugich pocieszyć, innych skusić do pozostania ostrygami i
wieczerzą.
Goście jednak nie kryli wielkiego zawodu i przykrości, że im hrabia uszedł. Grać z nim
robiło choć nadzieję, dawało możność znacznej wygranej, gdy z generałem widziano bardzo
dobrze, iż sumę większą tylko stracić było można. Jednakże to trzaskanie kartami, ten widok kupki
złota wywarły pożądany skutek.
Jeden z wojewodziców szepnął, że należało naprzód zdebankować generała, a potem iść
albo do Schultza do kamienicy Dulfusa, albo choćby do Bera na Podwale. W ostatku z biedy do
Ausowej, do Sarneckiej, do Domagalskiego na Nowe Miasto.
Wprawdzie wszystkie te stoły i sale gry były już chyba ostateczną ucieczką, gdy gdzie
indziej brakło banku; lecz dla nałogowych pijaków, gdy brak likworu, i siwucha go zastępuje.
Pierwszy baron podszedł do stolika i nie siadając, rozpoczął od żartów i porównań hrabiego z
generałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •