[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak skończymy obiad?
- Przykro mi, ale nie. Przespaceruj się do łazienki, wyjdz z tego hałasu.
Podniosłam się jak automat, uspokoiłam gestem Garzona i wyszłam na zewnątrz. Odczuwa-
łam coś nieokreślonego, coś między trwogą a zaciekawieniem. O co chodzi, moja siostra, Coronas?
- Petra, znalazłem Martę Merchan, a raczej jej zwłoki.
Nie zdołałam mu odpowiedzieć. Całe jedzenie, jakie zdążyłam wchłonąć, teraz gwałtownie
chciało zawrócić. Kilka razy odetchnęłam głęboko, tymczasem po drugiej stronie Moliner tracił
cierpliwość.
- Petra! Słyszysz mnie czy nie?
- Słyszę, słyszę, Moliner. Jesteś pewien, że to ona?
- Petra, czyś ty się upiła? Jasne, że ona! Sam ją znalazłem. Wydzwaniałem do niej, nikt nie od-
bierał, w końcu postanowiłem odwiedzić ją bez uprzedzenia i... Petra, zaraz tu przyjeżdżaj, to do-
wiesz się reszty.
Poleciałam najbliższym wahadłowcem, Garzon został w Madrycie. Nie mogliśmy zostawić
nakręconej przez nas afery samopas. Jeżeli przewidywania podinspektora miały podstawę, Nogales
mógł w każdej chwili zaatakować.
Wydawało się, że lot trwa wiecznie. Po głowie tłukły mi się hipotezy, jedna za drugą, jak w
kalejdoskopie. Byłam bliska szaleństwa. Nie było dobrym pomysłem zignorować dane na temat fi-
nansów Marty Merchan. Ewidentnie była w coś zamieszana, ale w co? I jak? Usiłowałam, metodą
jogi, oddzielić śledztwo od myśli, ale nadaremnie. Kiedy tylko z ekranu mentalnego znikały próby
wyjaśnienia tej historii, zaraz pojawiała się tam twarz Coronasa i słyszałam jego głos: Kolejny
trup, Petra, kolejny trup. Kiedy wreszcie rozwiążecie tę sprawę. Jak ostatni podejrzany wyzionie
ducha? Mówiąc coś w tym stylu, będzie miał rację. To przypominało epidemię dżumy albo przej-
ście tornada. Jeżeli sprawy dalej się tak potoczą, winnego wskażemy przez eliminację. Będzie nim
ostatni żywy, a ostatnim żywym był w tym momencie Nogales.
Wyjęłam z torebki ołówek i zaczęłam bazgrać na serwetce, którą stewardesa położyła przed
chwilą obok szklaneczki soku. Nogales. Nogales. Nogales. Wpadłam w jakąś hipnotyczną obsesję.
Nogales. Nogales. Nogales. I nagle zobaczyłam: No-ga-les. Les-ga-no. Zwykłe przestawienie sy-
lab. Tajemniczy Lesgano wreszcie się ujawnił. Jakich jeszcze dowodów nam trzeba? Bez wątpienia
Nogales wynajął kolejnego mordercę, ale dlaczego zginęła Marta Merchan?
Zadzwoniłam do Molinera zaraz po przybyciu na lotnisko El Prat. Czekał na mnie w mieszka-
niu Merchan, wzięłam więc taksówkę. Młyn, który policja tam rozkręciła, już się uspokajał.
Wszystko było gotowe: zrobiono fotografie, zabezpieczono ślady, zdjęto próbki... Rutyna. Sędzia
nakazał zabranie zwłok, niebawem miała się odbyć sekcja w Zakładzie Medycyny Sądowej. Coro-
nas był już w drodze i Moliner snuł się właśnie jak zombi po miejscu zbrodni. Był znacznie bar-
dziej zdenerwowany, niż się spodziewałam, i wkrótce dotarło do mnie dlaczego. To on ją znalazł.
O większości trupów, z jakimi mamy do czynienia, dowiadujemy się od kogoś, kto wcześniej natra-
fił na zwłoki. Moliner jednakże absolutnie nie był przygotowany na to, co zastanie, a to zawsze po-
woduje poważny wstrząs.
- Drzwi kuchenne były otwarte. Zorientowałem się przez przypadek. Pukałem, stukałem... W
końcu wszedłem. Leżała w salonie, rozciągnięta na podłodze. Wszędzie było pełno krwi. Rany wi-
doczne na kilometr: w klatce piersiowej, na szyi... Nawet na twarzy miała krew.
- Co mówił lekarz sądowy?
- Sztylet. Była martwa przypuszczalnie od jedenastej rano, co najmniej trzy-cztery godziny.
- Niezbyt profesjonalna robota.
- Nie, raczej wygląda na amatorską zbrodnię w afekcie, z kupą krwi. Lekarz mówił, że praw-
dopodobnie doszło do szamotaniny. Po sekcji będziemy wiedzieli więcej.
- Bałagan?
- To, co widzisz tu i w gabinecie. W głębi jest biurko, wszystkie szuflady były otwarte. Cze-
goś szukali, poszli od razu tam, reszta domu jest nietknięta. Albo znalezli to, co chcieli, albo zabój-
ca nie chciał tracić więcej czasu i uciekł z pustymi rękami.
- Przesłuchałeś już sąsiadów?
- Kobieta z willi naprzeciwko widziała dziś rano jej córkę. Wyglądało, jakby szła normalnie
na zajęcia. Służąca zawsze w ten dzień tygodnia ma wychodne.
- Zlady włamania na drzwiach?
- Nie.
- Czyli zabójca znał ją, jej dom i obyczaje domowe.
- Na to wygląda.
Przyjechał Coronas w grobowym nastroju. Moliner opowiedział mu to samo co mnie. Zastana-
wiałam się, za co tym razem oberwę ochrzan. Na szczęście przesyłałam mu pocztą elektroniczną
codzienne raporty i najwidoczniej komisarz czytał je na bieżąco. Ochrzan nie nastąpił.
- Jaka nadzieja, że Nogales złoży zeznanie? - zapytał.
- Nie wiem, panie komisarzu.
- To się nazywa szczerość. Czy możemy jakoś powiązać Nogalesa z tym morderstwem?
- Nie. Szef La Glorii mówił, że Valdes i Nogales byli tam raz w towarzystwie kobiety.
- Dobra, Petra, nie zajmuj się drobiazgami, wracaj do Madrytu. Zabierz zdjęcie denatki i po-
każ temu pieprzonemu świadkowi w lokalu. Uświadom mu, że sprawa nabrała najwyższej wagi.
Postrasz, że go oskarżymy o wspólnictwo, jeśli nie zezna przed sędzią, że widział Nogalesa z Val-
desem. Rób, co ci instynkt podpowie, ale chcę, żebyśmy przed przesłuchaniem Nogalesa mieli już
coś na niego. Zaczynamy grę w otwarte karty, jasne?
- Ale ten facet po namyśle nie był pewien...
- Uważasz, że go rozpoznał, jak mu pokazałaś zdjęcia?
- Tak, ale po namyśle...
- Wiesz co? Ten cały jego namysł wez i powieś w kiblu! Może się kiedyś pomyli i zrobi z nie-
go użytek zamiast z papieru toaletowego, jasne?
- Ale, panie komisarzu, jak pojadę do Madrytu, nie będę mogła przesłuchać służącej ani córki
Marty Merchan.
- Zostaw to Molinerowi. Przecież się upieraliście, żeby połączyć wasze sprawy. No to jazda!
- Garzon już jest w Madrycie.
Popatrzył na mnie cierpliwie swymi ciemnymi oczami.
- Jeśli kiedyś wydam ci rozkaz, który wykonasz bez szemrania, będę naprawdę szczęśliwy.
Nie chciałabyś uszczęśliwić szefa?
- Bardziej niż czegokolwiek na świecie.
- No to... precz! Musimy działać błyskawicznie. Jeden z najczęstszych i najbardziej przeraża-
jących błędów policyjnych to mieć na oku zdobycz i pozwolić jej uciec. Powiadomimy cię o wyni-
kach sekcji i o przesłuchaniu kuchty tudzież córki. I na razie postaramy się utrzymać tego trupa w
tajemnicy.
Spojrzałam na Molinera, który stał równie bezradny jak ja. Coronas nie mógł się doczekać,
kiedy zniknę.
- Moliner - rzekłam - rzuć okiem jeszcze na pozostałą część domu, dobra?
- Spokojna głowa - odparł cichutko.
Coronas znów się do mnie odwrócił.
- Petro Delicado, wiesz, ile lat Moliner jest inspektorem? Pozwalam sobie przypomnieć, że
kiedy zaczynałaś pracę w policji, komisariat już całkiem niezle funkcjonował bez twojej pomocy.
Czy te uwagi naprawdę są konieczne?
- Nie miałam zamiaru...
- Won mi stąd!
Wyszłam z podkulonym ogonem i uczuciem podobnym do tego, które nas nęka, gdy pakuje-
my się w pośpiechu i mamy wrażenie, że o czymś zapomnieliśmy. Ale rozkaz to rozkaz, więc
sprzeciw był nie do pomyślenia - jak w wojsku.
Wsiadłam znowu do wahadłowca, który stał się już dla mnie wahadłem uczuć. Zasnęłam w
powietrzu, nie reagując na spacery stewardes proponujących kawę. Nawet nie zdążyłam porozma-
wiać z siostrą, żeby miała szansę znowu posłać mnie do diabła. Nie, policjanci nie tylko nie mogą
mieć małżonków, rodzin też nie. Powinniśmy stanowić odrębną rasę, która rozmnażałaby się przez
zarodniki, wyrastała na dziko jak krzaki i wegetowała w zależności od zmian klimatycznych. W ten
sposób przynajmniej mielibyśmy z głowy nieczyste sumienie i stresy.
8
Garzon był rozczarowany. Ptaszek nie wykonał żadnego ruchu, który sprowokowałby nas do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]