[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naciągnął kapelusz głęboko na oczy i gotów był do
snu. Dolly żwawym krokiem podążyła do wozu,
również gotowa natychmiast zasnąć. Tess jednak
nie poszła za nią, ale udała się w całkiem odwrot-
nym kierunku. Za Jamie em.
Zdążyła wejść między krzewy, kiedy złapał ją
mocno za ramię. Tuż przy twarzy dojrzała skrzące
złością oczy.
Co pani tu robi, panno Stuart? warknął.
Szukam pana, poruczniku.
Powiedziałem, że nie wolno pani nigdzie cho-
dzić po nocy.
Ale ja...
Panno Stuart! Ja już raz pani powiedziałem.
Pani ma się mnie słuchać, bo tutaj ja wydaję
rozkazy! A jeśli jeszcze raz usłyszę, że jestem takim
samym Jankesem jak von Heusen, to złoję pani tyłek
tak, że nabierze barwy skóry Komanczów. Zro-
zumiano?
126 Heather Graham
Oczy nie tylko skrzyły, one miotały błyskawice.
Tess nie pozostawało nic innego, jak podjąć natych-
miastową decyzję. Odwróciła się na pięcie i szyb-
ciusieńko pomknęła z powrotem do obozowiska.
Z głębi wozu dochodziło cichutkie chrapanie. Dolly
spała już snem sprawiedliwego. Tess wsunęła się do
środka, zdjęła buty, suknię i ułożyła się na swoim
posłaniu. Sen jednak nie nadchodził.
Te ostatnie noce jakoś dziwnie są do siebie
podobne. Bardzo trudno zasnąć, zbyt dużo myśli
kłębi się w głowie i wszystkie, bez wyjątku, dotyczą
porucznika. Nawet teraz, choć nawzajem wyrządzi-
li sobie przykrość, ona o tej przykrości jakby nie
pamięta, a na ramieniu ciągle jeszcze czuje uścisk
jego mocnych palców...
Ten niepokojący stan należy w sobie bezwzględ-
nie zwalczyć. Porucznik wyraził się jasno. Wy-
chodzi na to, że ta pierwsza deklaracja, jeszcze
w dzień, przy zródełku, nie ma żadnego znaczenia.
Tak naprawdę to on chce tylko ziemi. On wcale nie
chce Tess.
Kiedy Tess otworzyła oczy, posłanie Dolly, natu-
ralnie, było już puste.Tess szybko nałożyła swoją
brązową sukienkę, niestety, po jednym tylko dniu
podróży porządnie już zakurzoną i nieświeżą. Wy-
skoczyła z wozu i z lubością wciągnęła w nozdrza
zapach nader przyjemny. Kawa. Dolly i Jon krzątali
się już przy ognisku.
A cóż porabia porucznik Slater?
Odpowiedz uzyskała niemal od razu, porucznik
Z nadzieją w sercu 127
bowiem był dosłownie pod ręką. Golił się. Nagi do
pasa stał przed wozem, wpatrzony w lusterko,
chytrze ustawione na jednym ze stopni, po których
wchodziło się na kozioł. Na stopniu niżej stał kubek
z wodą, a w ręku Jamie trzymał brzytwę. Tę po-
łyskującą groznie brzytwę zbliżał właśnie do swoje-
go policzka.
Musiał dojrzeć Tess w lusterku, bo drgnął i cicho
zaklął. Tess stanowczo powinna była teraz się
wycofać, jak najszybciej i jak najdyskretniej. Ale jej
nogi jakby wrosły w ziemię. Ona po prostu musiała
koniecznie sobie popatrzeć. Na te bary spalone na
brąz, na bicepsy pyszniące się na ramionach, na
kwadratowe płaty mięśni oklejające szeroką pierś,
na szczupłe biodra... Dziwna rzecz, ale w gardle
zrobiło jej się zupełnie sucho. A przecież widziała
już niejeden nagi męski tors. Na ranczu jej pracow-
nicy po długim ciężkim dniu zbierali się przy korycie
z wodą przy studni. Zciągali koszule i z lubością
polewali się wodą.
Ale co tam oni... Te ich torsy były wręcz żałosne.
%7ładen męski tors na świecie nie był tak piękny
i pociągający jak tors Jamie ego Slatera. Ten tors sam
się prosił, żeby go dotknąć, pogłaskać...
Właściciel torsu musiał wyczuć jej myśli. Ręka
z brzytwą zastygła w powietrzu. Spojrzenia Ja-
mie ego i Tess spotkały się w lusterku. Uśmiech
znikł z twarzy Tess, jej policzki zalał purpurowy
rumieniec. Na szczęście nogi nareszcie zechciały się
poruszyć i ponieść ją w stronę ogniska.
O, ryba! Cudownie! wykrzyknęła, czując
128 Heather Graham
sama, że jej entuzjazm jest nieco zbyt sztuczny.
Jon, jesteś wprost niezastąpiony!
To nie ja sprostował. To Jamie złowił.
Aha...
Jedz, dziecko powiedziała Dolly, podając
Tess talerz. Ja idę do zródełka pozmywać naczy-
nia. Zaraz wrócę.
Kawy? spytał Jon.
O, tak. Bardzo proszę.
Wręczył jej kubek, mruknął coś o zaprzęganiu
mułów i zniknął. Tess została sama w ciepłych
promieniach porannego słońca. Odstawiła talerz na
kamień i wypiła porządny łyk kawy. Rozkosz...
Tess, czując się niemal błogo, odchyliła głowę i na
chwilę przymknęła oczy.
Panno Stuart!
Naturalnie, porucznik. Jego oczy można było
porównać tylko do dwóch sztyletów.
Panno Stuart, może pani łaskawie pośpieszy
się z jedzeniem. Wszyscy wstali wcześniej i gotowi
są do wyjazdu, wszyscy, naturalnie, oprócz pani.
A jeśli zaraz wyruszymy, to może jutro pod wieczór
będziemy w Wiltshire.
Tess przez chwilę nieruchomym wzrokiem wpa-
trywała się w przystojną męską twarz. Bardzo
przystojną i gładziutko wygoloną. I co z tego, skoro
sprawa jest ewidentna. Przystojny porucznik ciągle
tylko szuka zaczepki.
Bardzo proszę. Chce wojny, będzie ją miał.
Westchnęła cichutko.
A pan może łaskawie raczy zauważyć, że ja
Z nadzieją w sercu 129
jestem już ubrana. W przeciwieństwie do pana, bo
pan świeci nagim torsem. I zanim pan się ubierze, ja
zdążę skończyć moje śniadanie. Jestem tego pewna.
Burknął coś i natychmiast znikł z pola widzenia
Tess. A ona szybko zabrała się do pochłaniania
resztek smakowitej ryby. Ości wrzuciła w popiół,
pomknęła do wozu i wspięła się na kozioł. Kiedy
chwytała za lejce, kątem oka dojrzała, jak porucznik
Slater, ubrany już kompletnie, wskakuje na swego
deresza.
Wygrałam! krzyknęła.
Dobrze, dobrze. Będę rycerski wobec damy.
Wygrała pani, choć zaledwie o włos.
Ale wygrałam.
Tego nie kwestionuję. Aha, panno Stuart! Pani
pamięta? Połowa ziemi dla mnie.
Jedna czwarta.
To się jeszcze okaże.
Podjechał na tył wozu i zawołał:
Jon, jesteś gotów? A gdzie Dolly?
Już idę, idę! krzyczała Dolly. Oj, chłopcy,
ale wy jesteście w gorącej wodzie kąpani! Tak wam
pilno w drogę, że gotowi jesteście odjechać beze
mnie!
Bez ciebie? Nigdy! krzyknęli zgodnie obaj
mężczyzni, a Jamie uzupełnił: Ale czas nagli,
Dolly. Bo mnie coś nagle bardzo pilno do tego
Wiltshire!
Jeszcze zanim zapadł zmierzch, dojeżdżali do
Wiltshire.
130 Heather Graham
Teraz tam! powiedziała Tess i wszyscy
spojrzeli we wskazanym przez nią kierunku. Spoj-
rzeli z daleka na okazały dom, stojący wśród zielo-
nych padoków ogromnego rancza.
To wszystko pani, panno Stuart? spytał Jamie.
A tak.
Zaśmiał się. Spojrzał na Jona, znów się zaśmiał
i ruszył przed siebie dzikim galopem. No cóż, pan
porucznik nie posiada się z radości, pomyślała Tess
z przekąsem. Był przekonany, że panna Stuart jest
jakąś ubogą farmerką od kartofli i wytarguje od niej
co najwyżej kilka piaszczystych akrów. A tu nie-
spodzianka. Ogromne ranczo na obrzeżach miasta
i dom piętrowy, rozłożysty, który Joe rozbudowy-
wał latami. Na lewo od domu dwie szopy, na prawo
powozownia, pomalowana na czerwono, z tyłu
wielki ogród pełen dorodnych warzyw. I wszędzie
dookoła bezkresne zielone padoki, na padokach
smukłe długonogie klacze, a wśród nich rozbrykane
zrebaki. Konie angielskie pełnej krwi. Duma wuja
Josepha.
Zciany domu już dawno należało odmalować.
Tess zdawała sobie z tego sprawę, ale gdy wybuchła
wojna, takie sprawy zeszły na dalszy plan. Czło-
wiek modlił się tylko o jedno. %7łeby dom tę wojnę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]