[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie widziała wyraznie zegara, a wolała nie pokazywać, że patrzy. Nie zamierzała wyjść.
Stanęła pod ścianą prostopadłą do tej, o którą opierała się przygarbiona Elena. Ich
skierowane przed siebie spojrzenia krzyżowały się mniej więcej na środku pralni. Stała
wyprostowana, czując na swoich łopatkach odcisk starej chropowatej ściany.
Pralka zaczęła dudnić, suszarka wirowała i postukiwała, guziki od koszuli uderzały o
bęben. Nie ulegało kwestii, że Lianne przetrzyma tamtą. Kwestia polegała na tym, co tamta
zrobi z petem, jeśli skończy palić, zanim suszarka przestanie pracować. Kwestia polegała
na tym, czy popatrzą na siebie, zanim tamta wyjdzie z pralni. Pomieszczenie przypominało
mniszą celę, z dwoma gigantycznymi kołami modlitewnymi wybijającymi litanię. Kwestia
polegała na tym, czy spojrzenie doprowadzi do słów, a potem co?
Na świecie był deszczowy poniedziałek, a Lianne szła do Godzilla Apartments, gdzie mały
spędzał po lekcjach czas z Rodzeństwem, grając w gry wideo.
Gdy jeszcze chodziła do szkoły, w takie dni pisała wiersze. W deszczu i wierszach coś
się kryje. Wiersze na ogół mówiły o deszczu, jak to jest, gdy człowiek siedzi w domu i
patrzy na samotne krople spływające po szybie.
Parasolka była bezużyteczna z powodu wiatru. Dął wiatr zacinający deszczem, który
wyludnia ulice, a dzień i miejsce odziera z tożsamości. To była pogoda wszechobecna, stan
ducha, zródłowy poniedziałek, i Lianne szła blisko budynków i przebiegała szybko przez
ulice, a kiedy dotarła do wysokiego piętrowca z czerwonej cegły, poczuła, jak wiatr uderza
pionowo z góry.
Wypiła szybko filiżankę kawy z matką Rodzeństwa, Isabel, potem oderwała syna od
komputera i wcisnęła go na siłę w kurtkę. Chciał zostać, oni też chcieli, żeby został.
Powiedziała, że nic z tego, bo jest okrutniejsza niż najgorsze postacie z gier wideo.
Katie odprowadziła ich do drzwi. Miała na sobie czerwone dżinsy z podwiniętymi
nogawkami i zamszowe buty do kostek, połyskujące neonowym blaskiem przy podeszwie,
gdy stawiała kroki. Jej brat Robert trzymał się z tyłu, ciemnooki chłopiec, który wyglądał
na zbyt nieśmiałego, żeby się odezwać, jeść lub wyprowadzić psa na spacer.
Zadzwonił telefon.
Lianne odezwała się do dziewczyny:
Chyba już nie obserwujecie nieba, co? Nie pilnujecie dzień i noc? Nie? Czy tak?
Katie spojrzała na Justina, uśmiechając się z chytrą pobłażliwością. Milczała.
On nie chce mi powiedzieć rzekła Lianne. Pytam go bez przerwy.
Wcale nie pytasz odparł Justin.
Ale gdybym pytała, to i tak byś mi nie powiedział.
Oczy Katie rozbłysły. Rozkoszowała się sytuacją, ożywiona perspektywą udzielenia
zręcznej odpowiedzi. Jej matka rozmawiała przez telefon wiszący na ścianie w kuchni.
Ciągle czekacie na sygnał? dopytywała się Lianne. Ciągle wypatrujecie
samolotów? Przez cały dzień i noc przy oknie? Nie, nie wierzę.
Nachyliła się do dziewczyny, mówiąc scenicznym szeptem:
Ciągle rozmawiacie z tym człowiekiem? Z tym, którego nazwiska niektórzy z nas nie
mogą znać?
W małego brata jakby piorun strzelił. Stał cztery metry za Katie, skamieniały, wpatrzony
w parkiet między stopami siostry.
Czy on ciągle gdzieś tam jest i dlatego pilnujecie nieba? Ten człowiek, którego
nazwisko być może znamy wszyscy, chociaż niektórzy z nas nie powinni?
Justin pociągnął ją za kurtkę na łokciu, co znaczyło: chodzmy już do domu.
Może, może. Tak sobie myślę. Może już czas, żeby on zniknął. Ten człowiek, którego
nazwisko wszyscy znamy.
Wyciągnęła ręce i ujęła twarz Katie w dłonie, zamykając ją, więżąc, od ucha do ucha. W
kuchni matka mówiła podniesionym głosem, rozmawiając o problemie z kartą kredytową.
Może już czas? Nie myślisz tak? Może to już nie jest takie ciekawe. Tak czy nie? Może,
ale tylko może, pora przestać obserwować niebo, pora przestać rozmawiać o tym
człowieku, o którym teraz mówię. Jak myślisz? Tak czy nie?
Dziewczynce zrzedła mina. Próbowała zerknąć w lewo, na Justina, jakby chciała spytać:
ej, co tu się dzieje?, ale Lianne trzymała ją mocno i prawą dłonią zasłoniła widok,
uśmiechając się drwiąco.
Mały brat próbował stać się niewidzialny. Byli zdezorientowani i trochę przestraszeni,
ale nie dlatego Lianne zabrała ręce z twarzy Katie. Była już gotowa do wyjścia, tylko
dlatego to zrobiła, i przez całą drogę na dół, dwadzieścia siedem pięter, rozmyślała o
mitycznej postaci, która powiedziała, że samoloty powrócą, o człowieku, którego nazwisko
wszyscy znają. Sęk w tym, że ona je zapomniała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]