[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przedwczesna.
– O rany! – zreflektowała się Jody. – Właśnie sobie
przypomniałam, że obiecałam pomóc dziś wieczorem
w organizacji jarmarku na cele dobroczynne w koś-
ciele. Pewnie będę miała mnóstwo okazji, żeby spros-
tować tę informację o zaręczynach – dodała ze
smutkiem. Nie uśmiechała jej się wcale perspektywa
spędzenia wieczoru w towarzystwie największych
plotkarek w mieście.
– Mogę tam wpaść i ci pomóc – zadeklarował Bo.
Nie potrafił jednak ukryć swojego braku entuzjazmu.
– Idź lepiej do kawiarni – odpowiedziała. – Jestem
dużą dziewczynką i dam sobie radę.
Kiedy skończyła rozmowę, usłyszała, że chłopcy
byli już na nogach. Nie miała więc czasu myśleć nad
tym, co powiedziała jej Gladys o słowach ojca.
A było się nad czym zastanowić...
Callum miał w firmie naprawdę rewelacyjny ty-
dzień. Wpiątkowy wieczór cały zespół redakcyjny
świętował podpisanie umowy z telewizją kablową.
Callum zamówił dla wszystkich szampana i ciastka.
Pracownicy byli w tak wspaniałych nastrojach, że
potem zamówił jeszcze dla wszystkich pizzę i tak
minął im cały dzień aż do późnych godzin popołu-
dniowych.
Powrót ojca
269
W zasadzie Callum nie miałby nic przeciwko
spędzeniu w taki sposób całego wieczoru.
Było to znacznie lepsze niż powrót do domu i sa-
motne rozmyślanie o Jody i dzieciach nad szklanecz-
ką brandy. Mimo że jego apartament znajdował się
w jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic Los
Angeles, a z jego tarasu rozpościerał się cudowny
widok na plażę, niechętnie wracał do surowego,
urządzonego według najnowszych trendów wnętrza.
Nie było tu ani przytulnego kącika, gdzie można by
było pograć sobie w karty, ani też żadnego miejsca,
gdzie przyjemnie byłoby zagrać na fortepianie jakiś
utwór w duecie... Monotonny dźwięk rozbijających
się o brzeg plaży fal i pokrzykiwania dochodzące
z nocnych klubów w żaden sposób nie mogły mu
zastąpić tak miłego dla ucha dziecięcego szczebiotu
czy ciepłego śmiechu ukochanej kobiety. Brakowało
mu nawet zwykłego zapachu trawy na pastwisku...
Przez cały ostatni tydzień ciągle wydawało mu się,
że wszędzie widzi Jody. Odbicie rudobrązowych
włosów w lustrze windy dziś rano sprawiło, że serce
skoczyło mu do gardła.
Wczoraj zaś przyspieszył kroku na chodniku, żeby
dogonić zgrabną szatynkę w dżinsach, z bandanką na
szyi. Kiedy zrównał z nią krok, odkrył oczywiście, że
to nie Jody.
– Nie masz zbyt szczęśliwej miny. – Wyrwał go
z zamyślenia głos Tisy. – Wyglądasz zupełnie jak
szczeniak, który się zgubił przed chwilą.
Kobieta stanęła naprzeciw niego, a on dopiero
teraz zauważył, że biuro opustoszało już nieco.
270
Jacqueline Diamond
– Mam nadzieję, że moja mina nie zadziałała na
ludzi zbyt przygnębiająco – odpowiedział.
– Wiesz, spotkałam wielu facetów, którym się
wydawało, że są w centrum wszechświata – odrzekła
redaktor naczelna. – Ale chyba ty, jako jedyny,
rzeczywiście jesteś blisko tego centrum. Całe to
miejsce karmi się bijącą z ciebie energią. Kiedy ty
jesteś w podłym nastroju, wszyscy w biurze są
przybici – dodała.
Callum nawet nie potrafił zebrać wystarczająco
dużo siły, żeby podziękować za komplement.
– Tęsknię za swoją rodziną – przyznał szczerze.
– Nigdy cię nie widziałam w takim stanie. – Tisa
skrzyżowała ramiona. – Ta Jody to prawdziwa szczę-
ściara.
– Proponowałem jej, żeby się do mnie przeprowa-
dziła, ale odmówiła – powiedział.
– A od kiedy tak łatwo dajesz się zniechęcić?
Tisa miała sporo racji. Callum obawiał się jednak,
że w przypadku Jody wywieranie nacisków może
przynieść skutek zupełnie odwrotny od pożądanego.
– Muszę się jeszcze nad tym zastanowić – odparł.
– Mam nadzieję, że dojdziesz do jakiś konstruk-
tywnych wniosków, zanim wszyscy pogrążymy się
w całkowitej depresji.
Tisa zamknęła pudełko z napoczętą pizzą i podała
je Callumowi.
– Weź to do domu. Na chandrę nie ma nic
lepszego niż dobre żarcie.
– Dzięki, przyda się. Nie miałem jakoś głowy do
robienia zakupów.
Powrót ojca
271
Wdrodze do domu Callum widział grupki ludzi
gromadzące się w pobliżu plaży. Dochodziły go
dźwięki charakterystyczne dla piątkowego wieczoru.
Pary młodych ludzi podchodziły do witryn restaura-
cji i z uwagą wczytywały się w wywieszone tam
jadłospisy.
Z klubu nocnego w sąsiednim budynku dobiegała
muzyka. Zamykając drzwi garażu, Callum wciągnął
nosem woń morskiego powietrza z silnie wyczuwal-
ną nutką zapachu rozlewanego z beczek piwa.
Kiedyś marzył o tym, że wybuduje sobie dom na
plaży i ogrodzi wokoło podwórze wystarczająco duże
dla psa. Kto wie, może nawet kupiłby sobie jakieś
ranczo w pobliskich kanionach. Mógłby wtedy trzy-
mać sobie konia pod wierzch.
Teraz ta myśl zirytowała go.
Wszedł do mieszkania i w złym nastroju zasiadł na
stołku barowym nad kawałkiem pizzy, który położył
na blacie. Wmyśli zaczął liczyć rozmowy telefonicz-
ne, jakie odbył z Jody od swego powrotu do Los
Angeles. Raz, zaraz po przylocie, potem jeszcze raz,
w środę, żeby opowiedzieć jej o programie telewizyj-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]