[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SAMANTA i Tom wyszli z balu tuż po dziesiątej. W ślad za Pam i Jakiem
pojechali do lana McWaina. Muzyka była z taśmy, ale za to dawali pizzę,
piwo i okropnie słodki poncz. Tom traktował ją jak ósmy cud świata,
przynosił jej drinki, tańczył wtulony w nią, nie zważając na rytm. Z każdą
chwilą atmosfera była coraz swobodniejsza, muzyka coraz szybsza, tańce
bardziej szalone niż w szkole.
Samanta była wniebowzięta, wtopiła się w ten tłum, w tę zabawę, nawet
w Toma Runyana, gdy więc zgarnął jedną ręką nowy browar w szkle, a
drugą poprowadził ją do swojej półcię-żarówki, podążyła ochoczo za
nim. Przygarnął ją na przednim siedzeniu, objął ramieniem tak, że piwo
dyndało mu między jej piersiami, i wdepnął gaz.
- Dokąd? - spytała.
- W jakieś ustronne miejsce - odparł. - Jesteś zbyt cenna, żeby się tobą
dzielić.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc tylko się uśmiechnęła,
zamknęła oczy i wtuliła twarz w szorstkie zagłębienie pod żuchwą, gdzie
ciemniał jego zarost.
Nie ujechali daleko, kiedy Tom zjechał na pobocze. Zgasił silnik i
światła, pociągnął spory haust, odstawił butelkę na podłogę szoferki i
odwrócił się do Samanty.
Nie odezwał się słowem, tylko wziął jej twarz w obie ręce i zaczął
całować.
Trzymał ją tak, dopóki cała nie pogrążyła się w tym pocałunku. A wtedy
wyciągnął obie ręce do jej piersi. Zamruczała coś na znak sprzeciwu,
czując się oszołomiona, wstawiona, niezbyt przytomna.
- Daj się ponieść - szepnął i zmieniając pozycję pociągnął ją na swój fotel.
- Tom, ja nie... To nie jest...
- Oczywiście, że jest - uciął w ten swój dorosły, zmysłowy sposób.
- Nie - zaprotestowała, usiłując się spod niego wyślizgnąć. Ale leżała na
plecach, a on przygważdżał ją sobą, zadając jej ból.
- Puszczaj! - wymacała ręką jego włosy, szarpnęła.
- Co ty do...
Kopnij go w krocze, instruowała ją kiedyś na taką okoliczność matka, i
Samanta to właśnie zrobiła. I chociaż nie umiała kopnąć mocno, chłopak
odskoczył na tyle, że zdołała się wysmyk-nąć, pociągnąć drzwi i
wyskoczyć na zewnątrz.
- Dlaczego? - ryknął za nią przez otwarte drzwi.
Ale ona miała już serdecznie dosyć Toma Runyana, toteż puściła się
biegiem. Potknęła się, kiedy szpilka uwięzła jej w trawie. Pozbierała się
jednak i pomknęła naprzód. Minęła niewielki zagajnik, a gdy zabrakło jej
tchu, stanęła i zwymiotowała gwałtownie w czyimś ogródku za domem.
Trzymając się za brzuch, podeszła do ciemnego domu, osunęła się na
ziemię i skuliła w pozycji embrionalnej.
Oddychała płytko, nasłuchując. Nie usłyszała Toma ani nie zobaczyła. W
końcu wstała i zaczęła się oddalać od tego domu. Rozejrzała się zza
drzewa po ulicy, a kiedy nie zobaczyła śladu półciężarówki, pobiegła w
przeciwnym kierunku. Skręciła za róg i usiadła na poboczu, żeby
odpocząć. Po chwili zmusiła się do tego, żeby wstać i dobiegła aż do
następnego skrzyżowania. Tam padła na ziemię, modląc się w duchu,
żeby nikt jej nie zobaczył. Była w dzielnicy willowej, ale nie wiedziała,
jakiej. Czuła mdłości, wstyd i strach.
Znowu ruszyła, na próżno szukając tabliczki z nazwą ulicy. Skręciła za
róg, kiedy nadjechała jakaś furgonetka. Dała nura za krzak, ale to nie był
Tom. Wlokła się dalej, zastanawiając się, co robić. Najchętniej
położyłaby się i zasnęła pod okiem troskliwej mamy, tyle że mama była w
szpitalu i sama leżała w śpiączce.
Minęła kolejną przecznicę. Wyobraziła sobie, że będzie tak chodzić całą
noc aż do rana, przemarznięta do szpiku kości, nie wiedząc, co robić.
Z każdą chwilą coraz bardziej przerażona, marząc tylko o domu, zaczęła
cicho płakać. Bliska histerii na kolejnym rogu przeczytała nazwę ulicy. -
Dzięki Bogu, dzięki Bogu, dzięki Bogu - wymruczała i znów puściła się
biegiem. W ciągu niespełna pięciu minut znalazła budkę telefoniczną.
Podniosła słuchawkę, wykręciła numer i czekała, aż tata odbierze.
JACK malował, kiedy zadzwonił telefon. Aż podskoczył, rzucił paletę i
pędzel, chwycił słuchawkę. - Halo?
Chwila milczenia, a potem kilka słów zgnębionym głosem: - Tato?
Przyjedz po mnie.
Przełknął ślinę.
- Gdzie jesteś? Co się stało?
- Jest mi niedobrze. Mógłbyś po mnie przyjechać?
- Zaraz przyjeżdżam. Powiedz mi tylko, gdzie jesteś. - Kiedy podała mu
nazwę dwóch krzyżujących się ulic, spytał o adres.
- Dzwonię z budki - zawołała. - Szybko przyjedziesz? Postara się
przyjechać w trzydzieści pięć minut. - Jesteś sama? - Gdzie był jej
kolega? I co zrobił? - Pospiesz się, tato.
- Samanto, czy mam wezwać karetkę? Albo policję? Masz jakieś
kłopoty...
- Chcę tylko wrócić do domu!
- Dobrze, kochanie, w porządku. Już jadę. Czekaj tam. Nie ruszaj się. A
gdyby ktoś się zatrzymał w pobliżu, wezwij policję, dobrze?
- Dobrze - zgodziła się drżącym głosem.
Coś mu przyszło do głowy. - Odczekaj pięć minut, a potem zadzwoń do
mnie na komórkę.
Nie wiedział, co się właściwie stało, ale paraliżowała go myśl o odłożeniu
słuchawki. Wyobrażał sobie córkę gdzieś tam samą, targaną mdłościami,
podczas gdy on będzie do niej jechał całą tę drogę. Lepiej, jeżeli będzie z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]