[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gideon jest dla was ważniejszy, możecie mnie od razu uśmiercić.
Więc albo się dogadamy, albo...
144
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Zamilcz, do jasnej cholery!
Najwyrazniej Agnes przeszkadzał ziąb, mrok, a także jego,
Jake'a, upór i tupet. Naciskaj na nią, rozkazał sobie w duchu. Staraj się
ją zmusić do podjęcia decyzji. Chociaż nie ufał babie, chciał z nią
dobić targu. Ba, gotów byłby negocjować z samym diabłem, gdyby to
mogło pomóc w uwolnieniu Marii i Gideona.
Ma do zaoferowania tylko jedno: swą inteligencję. Zgodziłby się
na pełną współpracę z Koalicją, gdyby w zamian brat i Maria wyszli z
tego wszystkiego cało.
- Co jest, Agnes? Nie ufasz mi? Boisz się, że cię wystrychnę na
dudka?
Agnes podeszła do więznia i wymierzyła mu policzek.
- Uważasz mnie za idiotkę? - spytała gniewnie. -Póki mamy
Gideona, będziesz robił to, co ci każemy. Kiedy go wypuścimy,
przestaniesz z nami współpracować.
- Może tak. Może nie.
- Przestań kombinować, Jake. Nie zamierzam uwolnić twojego
brata. Jest dla nas cenny, pod wieloma względami. Już nawet pomijam
jego genialny umysł, ale sama jego obecność daje nam władzę nad
tobą.
- W takim razie go nie zabijecie? - Jake uśmiechnął się. - Bo
stracicie zarówno jego umysł, jak i swoją władzę nade mną?
Agnes mruknęła coś pod nosem, świadoma, że znalezli się w
sytuacji patowej.
145
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Zaknebluj go - poleciła Burgessowi. - Uszy puchną od tej jego
paplaniny.
Burgess natychmiast wykonał polecenie, po czym pchnął Jake'a
na starą zniszczoną kanapę i posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, aby
nie ważył się wstawać bez pozwolenia.
Jake rozsiadł się wygodnie, założył nogę na nogę i uśmiechnął
się zadowolony. Może nie wygrał tej rundy, ale też nie przegrał.
Obróciwszy się na pięcie, Agnes skierowała się do kuchni. Jake
natychmiast wrócił myślami do Marii. Miał nadzieję, że nie załamała
się, że jakoś się trzyma, bo na razie on nie może jej pomóc.
Maria musi liczyć wyłącznie na siebie.
Wszedłszy do kuchni, Lester pchnął Marię na chybotliwe
krzesło, po czym wyciągnął spod stołu drugie i usiadł na nim
okrakiem. Oliver Grimble stał oparty o framugę, spoglądając na parę
w kuchni i czekając na dalsze instrukcje.
- Po jaką cholerę tu przyjechaliśmy? - Lester potarł zmarznięte
ręce. - Nie dość, że to jakaś ohydna nora, to jeszcze zimno tu jak w
psiarni.
- Zostaniemy tylko do rana - odparł Oliver. - Aha, i na twoim
miejscu nie narzekałbym w obecności mojej żony. Ona nie lubi
zrzędzących facetów.
- Prawdziwa baba z jajami. - Lester powiódł spojrzeniem po
Marii. - Lubię kobitki z charakterem. Pan pewnie też, no nie, szefie?
Oliver popatrzył na niego z niechęcią.
146
Anula
ous
l
a
and
c
s
Maria z zatroskaniem rozmyślała nad tym, co dzieje się w
salonie. Czy z Jakiem wszystko w porządku? Zanim na dobre zaczęła
się niepokoić, w kuchni pojawiła się Agnes.
Oliver natychmiast odkleił się od framugi i stanął niemal na
baczność.
- Lester! - warknęła.
- Słucham, szefowo?
- Chcę, żebyś zabrał doktor Brooks na przejażdżkę.
Na twarzy Olivera odmalowało się zdziwienie. Nic jednak nie
powiedział.
- Nie wiem, czy jest tą osobą, za którą się podaje, czy nie. I
prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie natomiast fakt,
że z jakichś względów postanowiła pomóc Ingramowi. Nie zamierzam
tolerować nielojalności i zdrady.
- Jeśli dobrze rozumiem, mam wrócić sam, bez doktor Brooks? -
upewnił się Lester.
- Jasne.
- No, no, nareszcie dano mi poważne zadanie -rzekł, spoglądając
na Marię. - Nie martw się, doktorko, postaram się umilić ci twoje
ostatnie chwile.
- Wyprowadz ją stąd - poleciła Agnes. - Oczywiście możesz
robić, co chcesz. Daję ci wolną rękę. Pamiętaj jedynie, żeby nikt nie
odnalazł ciała, przynajmniej przez dłuższy czas. Wyrażam się jasno?
- Tak, szefowo. - Lester szarpnął Marię za ramię. - Idziemy się
zabawić, pani doktor.
147
Anula
ous
l
a
and
c
s
Zaczęła intensywnie myśleć, co ma począć. Krzyczeć? Wzywać
pomocy? Kto ją usłyszy? Tylko Jake, jeżeli przybiegnie jej na ratunek,
sam może na tym ucierpieć. Nie może do tego dopuścić. A więc jest
zdana na siebie.
Postanowiła zaczekać, aż znajdzie się sam na sam z Lesterem.
Wiedziała, że będzie próbował ją zgwałcić. Należy uzbroić się w
cierpliwość, a potem znienacka zaatakować.
- Wydajesz się dziwnie spokojna jak na skazańca - stwierdziła
Agnes, przyglądając się młodszej kobiecie. - Lester, uważaj na nią.
Coś mi mówi, że doktor Brooks ubzdurała sobie, że zdoła cię
przekabacić.
- No to się myli. Może pani na mnie liczyć, szefowo. Potrafię
wykonywać rozkazy.
- To dobrze. Bo jeśli coś pójdzie nie tak, odpowiesz za to
własnym życiem.
Lester pchnął Marię w stronę drzwi do salonu.
- Nie, poczekaj - powstrzymała go Agnes. - Lepiej skorzystaj z
drzwi kuchennych. Wolę, żeby Jake na razie o niczym nie wiedział.
Rano powiem mu, że jego przyjaciółka zwiała, pozostawiając go na
łasce losu.
Podłe babsko! - stwierdziła Maria. Podejrzewała jednak, że Jake
nie uwierzy w tak wierutne kłamstwo. Przecież wie, że dobrowolnie
by go nie opuściła.
Parę minut pózniej siedziała przypięta pasami na przednim
siedzeniu saturna. Ciekawe, czy Jake usłyszy warkot silnika? Jak
148
Anula
ous
l
a
and
c
s
zareaguje? Co mu powiedzą Agnes z Oliverem? Pewnie że wysłali
Lestera do sklepu po jakieś sprawunki.
Nastawiwszy radio, Lester ruszył drogą prowadzącą w dół
zbocza. Wnętrze auta wypełniła smętna piosenka country o kobiecie,
która zdradziła kochanka. Maria kilkakrotnie wstrzymywała oddech
na ostrych wirażach.
- Strasznie ci spieszno, żeby mnie zabić, prawda? - zapytała.
- Spieszno? Owszem. - Zarechotał. - Ale nie po to, żeby cię
zabić, doktorko. Po to, by się z tobą zabawić. Póki nie padnę z
wyczerpania, będziesz cieszyć się życiem.
Maria wzdrygnęła się na myśl o tym, co ją czeka. Ten typ ma
nad nią przewagę - z kajdankami na rękach niewiele może wskórać.
Ale wystarczy chwila nieuwagi Lestera...
Mniej więcej w połowie zbocza skręcił w boczną drogę.
Maria zauważyła bramę, za którą ciągnął się żwirowany
podjazd. Dojechawszy do niej, Lester zatrzymał się, wyjął z bagażnika
nożyce do cięcia drutu, po czym zamknął w samochodzie drzwi. Po
paru minutach przeciął łańcuch, otworzył bramę i wjechał na
prywatny ogrodzony teren. Na końcu podjazdu wyłonił się z mroku
duży drewniany dom.
Lester zgasił silnik, odpiął pasy bezpieczeństwa.
- No, doktorko, wysiadamy.
- Gdzie jesteśmy? Czyj to dom?
- Pewnie jakiegoś nadzianego gościa, który spędza tu urlopy.
149
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Dlaczego myślisz, że nikogo teraz nie ma? - Podejrzewała, że
podobnie jak ona musiał zauważyć przymocowaną do bramy tabliczkę
Na sprzedaż", doskonale widoczną w blasku księżyca.
- Bo dom jest do sprzedania - odparł. - Nie kłam, że nie
widziałaś tablicy.
Sięgnąwszy do samochodu, chwycił ją za ramię i wyciągnął na
zewnątrz. Wysiadając, omal się nie przewróciła. Przytrzymał ją, po
czym zaczął prowadzić do domu. Lufą pistoletu wybił witrażową
szybkę w drzwiach. Po chwili wsunął do środka rękę, przekręcił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]