[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, znajdz ją. Chyba lepiej, żebyś wracał też z tyłu wozu. Jak strażnicy zobaczą, że
wyjeżdżasz, a nie wjeżdżałeś, będą podejrzliwi i inne wozy tamtych pań mogą mieć
pózniej kłopoty.
Kane skinął głową. Nie podobał mu się ten pomysł, ale czuł, że to konieczne.
- Kane - powiedział Rafę, stojąc przy drzwiach. - Jeżeli mogę ci coś radzić na temat
Houston, to bądz z nią cierpliwy. Kobiety mają dziwne pojęcie o różnych sprawach, a
mężczyzni tego nie rozumieją. Spróbuj ją znowu poderwać. Na początku musiałeś zrobić
coś, czym ją zdobyłeś, więc powtórz wszystko od początku.
- Nie bardzo lubi prezenty - mruknął Kane.
- Może nie dajesz jej właściwych prezentów. Kiedyś jakaś dziewczyna wściekła się na
mnie i dopiero jej przeszło, jak jej dałem szczeniaka. Mały kundelek, ale ona go kochała i
była naprawdę wdzięczna, jeśli wiesz, co mam na myśli. - Rafę uśmiechnął się, mrugnął i
wyszedł.
Przez całą drogę do domu Houston czekała, aż Kane wybuchnie, ale nic takiego nie
nastąpiło. Gdy byli już z dala od strażników, usiadł obok niej i mimo że się nie odzywała,
mówił o krajobrazie i swoich interesach. Kilka razy już miała odpowiedzieć, ale się
powstrzymała. Była zbyt zraniona. On wkrótce zrozumie, że już go nigdy nie będzie
kochała, i uwolni ją z tego więzienia.
W domu powiedział jej grzecznie dobranoc i poszedł do swojego gabinetu. Następnego
dnia przyszedł do jadalni w porze lunchu, bez słowa wziął ją za rękę i zaprowadził do
kuchni, skąd wziął koszyczek z jedzeniem na piknik, przygotowany przez panią
Murchison. Wciąż trzymając żonę za rękę, zaprowadził ją na sam koniec ogrodu, pod
figurę Diany, gdzie kiedyś się kochali. Houston stała sztywno, kiedy on rozkładał biały
lniany obrus, a na nim jedzenie. Musiał ją w końcu pociągnąć, żeby siadła. Przez cały
posiłek, który Houston zaledwie skubała, Kane mówił. Opowiadał, czego się dowiedział
160
od Rafę a o swojej matce, jaki obskurny jest domek Rafę a i o ile lepsze było jego
mieszkanie nad stajnią. Kiedy skończyli jeść, położył głowę na jej kolanach.
- Czy myślisz, że mógłbym jakoś wydostać stryja Rafe a z kopalni? Nie jest już taki
młody, a jakoś chciałbym mu pomóc.
Houston przez moment nie odzywała się. Nigdy nie słyszała, by Kane pytał o takie
rzeczy.
- Nie możesz mu zaproponować pracy, bo uzna to za jałmużnę - powiedziała.
- Tak właśnie myślałem. Nie wiem, co zrobić. Czy powiesz mi, jak będziesz miała jakiś
pomysł?
- Tak - odpowiedziała z wahaniem i przypomniał jej się widok Rafę a spacerującego z
Pamelą. Stanowili wtedy niezwykłą parę.
- Muszę wracać do pracy - powiedział, zaskakując ją szybkim i słodkim pocałunkiem. -
Może zostaniesz sobie trochę w ogrodzie?
Zostawił ją samą. Houston chodziła, oglądając rośliny w ogrodzie różanym, pożyczyła
sekator od ogrodnika i ścięła kilka róż. Po raz pierwszy od powrotu zrobiła coś, co nie
było absolutnie niezbędne.
- Nie ma powodu nienawidzić domu tylko dlatego, że właściciel jest straszny -
powiedziała do siebie, wkładając róże do wazonu.
Gdy Kane przyszedł na kolację, cały dom pełen był świeżo ściętych kwiatów.
Następnego dnia przyszła na obiad Blair i opowiadała o swojej przyjaciółce z
Pensylwanii, doktor Louise Bleeker, która przyjechała pomóc w klinice. Spytała też, jak
Houston się czuje. Jakoś nie złościła się już na Kane a.
- Niewiele się zmieniło - powiedziała Houston, grzebiąc w talerzu. - A co u ciebie?
Blair zawahała się.
- Przejdzie mu to, na pewno.
- Przejdzie?
- Lee jest na mnie trochę zły, bo... odbyłam podróż z tyłu jego powozu. Ale mówmy o
tobie.
- Porozmawiajmy o magazynie. Mam dla ciebie dwa nowe artykuły.
W niedzielę Kane wyciągnął Houston z łóżka. Trzymając się od niej z daleka, rzucił na
łóżko suknię z ciemnej różowej serży z wypustkami z czarnej atłasowej wstążki.
- Załóż to i ubierz się jak najprędzej - powiedział, nim wyszedł z pokoju.
Wrócił po kilku minutach, ubrany w sztruksowe spodnie, niebieską flanelową koszulę i
granatowe szelki. Patrzył przez chwilę na Houston w obcisłym gorsecie podnoszącym
piersi i haleczce do kolan, spod której widać było nogi w czarnych, jedwabnych
pończochach i czarnych bucikach na wysokim obcasie. Potem odwrócił się i wybiegł z
pokoju, jakby nie był w stanie zostać tu dłużej.
Houston westchnęła, wmawiając sobie, że było to westchnienie ulgi, a nie zawodu.
Nie powiedział, dokąd jadą, gdy pomagał jej wsiąść do powoziku, który jej podarował,
więc zdziwiła się, kiedy znalezli się na drodze do kopalni Mała Pamela. Kiedy wjechali,
ludzie zaczęli wychodzić z domów i iść za nimi, więc Houston pomachała kobietom, które
znała.
- Przecież one cię nie poznają, kiedy jesteś czysta - przypomniał jej Kane.
161
Rozglądając się dookoła zauważyła, że idzie za nimi coraz więcej ludzi, a dzieci mają
rozradowane twarze.
- Coś ty zrobił? - spytała.
- Popatrz tam. - Wskazał ręką.
Przed nimi znajdowało się jedyne rozleglejsze miejsce na terenie osady. Na środku
zakurzonego boiska stały drewniane skrzynie. Kane zatrzymał powozik i dwaj chłopcy
podbiegli, żeby przytrzymać konia, gdy Kane pomagał Houston wysiąść. Uśmiechnął się
i powiedział głośno:
- Wezcie się do tego, chłopaki.
Patrzyła, jak chłopcy rozpakowywali skrzynki. Podszedł do nich Rafę.
- Skrzynki przyszły dwa dni temu i pomyślałem, że nie będziesz miał nic przeciwko temu,
jak im powiem, co w nich jest. Tańczyli dookoła z radości - powiedział Rafę, kładąc dłoń
na ramieniu bratanka.
Chłopcy zaczęli wyciągać sprzęt do baseballa: stroje, kije, piłki, rękawice, maski.
Kane zwrócił się do Houston z wyrazem oczekiwania na twarzy. Zastanawiała się, czy
zrobił to, żeby ją oczarować. Patrzyła na rodziców otaczających swych synów z
podziwem w oczach.
- A co zrobiłeś dla dziewczynek?
- Dziewczynek? - spytał Kane. - Dziewczynki nie grają w baseball.
- Nie? A co z tenisem, łucznictwem, cyklistyką czy szermierką!
- Szermierką? - Kane wyraznie się rozzłościł. - Nikt ci nie dogodzi, lodowata księżniczko,
co? Nikt nie dorówna twoim standardom? - spytał, odchodząc do chłopców, którzy już
machali kijami, wybijając piłki w powietrze.
Houston odsunęła się od tłumu. Może była dla niego za ostra. Może powinna była
powiedzieć coś miłego, skoro tak starał się pomóc tym chłopcom.
W każdym razie nie powinna stać w kącie obrażona. Podeszła do małej dziewczynki
stojącej niedaleko i zaczęła jej wyjaśniać reguły gry. Po chwili miała koło siebie grupę
dziewcząt i kobiet, a nawet paru mężczyzn, którzy nigdy tej gry nie widzieli. Nim Kane i
Rafę zorganizowali drużyny, ona przygotowała kibiców, żeby oklaskiwali sukcesy, choćby
naj skromniej sze.
Po dwóch godzinach w środek grupy wjechał wóz zaprzężony w cztery konie. Ludzie
pomyśleli, że wydarzyło się coś strasznego. Woznicą okazał się pan Vaughn, właściciel
sklepu sportowego.
- Taggert! - wrzasnął do Kane a, uspokajając spocone konie. - Ostatni raz przyjmuję od
pana takie zamówienie. Nic mnie nie obchodzi, czy wykupuje pan cały sklep, dla nikogo
nie będę pracował w niedzielę.
- Wszystko pan przywiózł? - spytał Kane podchodząc do wozu przykrytego plandeką. -
Przestań pan marudzić. Za takie pieniądze, jakie u pana zostawiłem, już jestem
właścicielem tego sklepu.
Ludzie w tłumie zaczęli się śmiać. Zdumiewało ich, że człowiek mający pieniądze może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]