[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiła z niej czekoladkę. Włożyła ją do ust, wpatrzona pustym wzrokiem w okno.
- Miałaś kiedyś własne plany na życie? - spytała niespodziewanie Josey. Amelia miała czter-
dzieści parę lat i Josey zastanawiała się czasem, patrząc na nią, czy i ona taka się stanie. Nie była to
optymistyczna myśl. - A może nadal masz? Nie wiesz, czy chcesz czegoś więcej, czegoś innego.
- Mam za zadanie opiekować się panią babcią. Ojciec zmarł w zeszłym roku, więc moja matka
pewnie wkrótce się wprowadzi i nią też się zaopiekuję.
Josey wahała się przez chwilę, zanim spytała:
- Myślałaś kiedy, żeby wyjechać?
- Pani babcia nie lubi podróży.
- Nie, sama.
Amelia spojrzała na nią ze zgrozą.
- Sama?
To wystarczyło za całą odpowiedz.
- Byłaś kiedyś zakochana? Amelia oblała się rumieńcem.
- Nie.
- Lubisz czytać?
- Nie bardzo.
- Chciałaś kiedyś wyjechać na wakacje? Zobaczyć morze?
R
L
T
Amelia odsunęła od siebie słodycze.
- Wywierasz na mnie zły wpływ.
- W takim razie mam szczerą nadzieję, że w twojej szafie nigdy nie pojawi się szalona kobieta o
podejrzanej reputacji. Chybabyś sobie z tym nie poradziła.
- Z tobą jest coś nie tak - oznajmiła Amelia. - Posiedzę sobie sama.
Po herbatce, kiedy wyszły na zewnątrz, wiatr uderzył w nie z zaskakującą siłą. Zrobiło się zim-
niej. Zwierszcze przeniosły się za kominy. Gąsienice ćmy niedzwiedziówki były bardziej czarne niż
brązowe, a każda kupiona na targu persymonka miała wklęsłe ziarenka. Wszyscy wiedzieli, co to zna-
czy. Miejscowi z Aysego Stoku mieli niezawodny system rozpoznawania oznak nadchodzącej zimy.
Josey miała nadzieję, że rozpada się śnieg, choć wydawało się, że w listopadzie jeszcze nie ma co o
tym marzyć. W Karolinie Północnej wielkie śnieżyce nadciągały pózną zimą, a nawet wczesną wiosną.
Livia i Margaret pożegnały się, a ich czarne płaszcze łopotały niczym stado wron. Livia odwró-
ciła się i ruszyła do samochodu. Amelia powlokła się za nią jak nieważna myśl.
Josey i Margaret odprowadziły ich spojrzeniem. Miały bardzo podobne miny.
Margaret odetchnęła.
- No, to po wszystkim.
- Tak - powiedziała Josey.
- Do następnego miesiąca.
- Czy ty też zawsze masz nadzieję, że tym razem to będzie znacznie milsze przeżycie?
Margaret pokręciła głową.
- Już dawno przestałam w to wierzyć. Nadzieja jest dla głupców, Josey. Wracajmy do domu.
Kiedy Josey i Margaret znosiły ciężką próbę herbatki z Livią, w dzielnicy po drugiej stronie
miasta Chloe dumała nad ogłoszeniami o wynajmie mieszkań. W ten weekend Jake znowu to zrobił -
nie odezwał się do niej. Czekał. Czekał, aż wróci jej rozum. Gdzie mogłaby się podziać, myślał pew-
nie, nie arogancko, bo Jake nie był arogancki. Po prostu niektóre rzeczy uważał za nieuniknione. Na
przykład, że co poniedziałek musi przyjść na kolację do rodziców. %7łe ludzie zawsze go lubią. %7łe on i
Chloe będą zawsze razem. Czy myślał o tym, kochając się z tą inną kobietą? Czy myślał: to nie ma
znaczenia, to się nie liczy, Chloe zawsze będzie ze mną?
Gniewnie zakreśliła kolejne ogłoszenie. Nie musiała trzymać się Jake'a, żeby mieć znajomych,
dach nad głową, poczucie bezpieczeństwa. Podejmie kroki, by całkiem o nim zapomnieć. Wkrótce
przestanie pamiętać jego głos, jak dobrze było z nim być, jak niezwykłe miał ciało, co robił z nią w
łóżku. I przestanie sobie wyobrażać, że ta druga kobieta też się tak przy nim czuła.
Odłożyła długopis na gazetę. Myśl o Julianie czekała w zakamarkach jej głowy, cierpliwa, nie-
nachalna. Powiedział, że na ogół bywa u Jiggery'ego" w weekendy. Mogłaby tam pójść i może po-
rozmawiać z nim o ich wspólnej niedoli. On rozumie, co to znaczy, gdy zrani cię kochana osoba. To
R
L
T
był jakiś krok, a na tym teraz polegało jej życie. Na podejmowaniu kroków, jakichkolwiek, w dowol-
nym kierunku, byle dalej od zródła tego bólu.
Znowu poświęciła mnóstwo czasu włosom i makijażowi. Położyła nawet na powieki brokatowy
cień. Włożyła kozaczki na szpilce i krótką kraciastą spódniczkę oraz ulubiony miękki sweter w warko-
cze. Spojrzała w lustro i spodobało jej się to, co zobaczyła. Chyba nie zdradził jej z powodu jej wyglą-
du, prawda?
Pewnie zależy od tego, jak wygląda tamta.
U Jiggery'ego" zauważyła Juliana natychmiast. Był przystojniejszy od Jake'a. A raczej pięk-
niejszy. Jake był atrakcyjny w sposób świadczący o zamożności. Czuło się, że stoją za nim pieniądze.
Widać było, że nosił wykrochmalone szkolne mundurki z emblematami na piersi. Można się było zo-
rientować, że umie grać w polo, golfa i squasha, choć już tego nie robił. Nie chciał naśladować życia
rodziców. Wiązali wielkie nadzieje z jego studiami prawniczymi, ale rozczarowali się boleśnie, gdy
zaczął pracować w kancelarii prokuratora okręgowego. Teraz nawet oni dostrzegli, że jest tak dobry w
swoim zawodzie, iż zajdzie daleko.
Pewność siebie Juliana była odmienna, bardziej płynna. Stawał się taki, jakim chciał się wi-
dzieć. Siedział w barze, otoczony kobietami, które istniały wyłącznie dla nocy, kobietami jak cienkie
arkusze blachy, całymi z ostrych krawędzi i blasku, rozedrganymi i niestabilnymi. Dla każdej był inny
i każda pod jego wpływem omdlewała i sądziła, że pozostałe nie stanowią żadnego zagrożenia, bo to
dla niej Julian jest sobą.
Na widok Chloe Julian natychmiast porzucił tamte kobiety i podszedł do niej, co sprawiło jej
przyjemność.
- Cześć - powiedział. - Chyba nie znam twojego imienia.
- Chloe.
- Napijesz się, Chloe? Usiądzmy. - Zaprowadził ją na koniec baru, mijając te lśniące, rozedrga-
ne kobiety, które będą po prostu siedzieć i czekać, aż do nich wróci. Usiedli i Julian zamówił drinki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]