[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pastwiska, gdzie przebywali całymi miesiącami na kompletnym odludziu, pod opieką kilku
starszych mężczyzn. Bardzo lubiła te wyjazdy i nie nudziła się. Zamiatały podwórza i
wyplatały różne rzeczy z trawy. Pieliły grządki melonów i opowiadały sobie nawzajem długie
historie o sprawach, które nigdy się nie wydarzyły, ale mogły się wydarzyć, może w innej
Botswanie, gdzie indziej.
A podczas deszczu chowały się w chatach, słuchały, jak grzmi, i czuły kwaśną woń
spalonego powietrza, jeśli piorun uderzył zbyt blisko. Kiedy deszcz zelżał, wychodziły na
dwór i czekały na latające mrówki, które wypełzały ze swoich nor w rozmiękłej ziemi i
można je było złapać, zanim wystartowały, albo już w locie, i zjeść na surowo. Smakowały
jak masło.
Minęła Pilane i spojrzała w prawo na drogę do Mochudi. Miejsce to budziło w niej
dwojakie uczucia. Z jednej strony w Mochudi spędziła dzieciństwo, z drugiej strony
niedaleko skrzyżowania, tam, gdzie tory przecinały się z drogą, pewnej strasznej nocy jej
matka zginęła pod kołami pociągu. Precious Ramotswe była wtedy niemowlęciem, ale śmierć
matki, której nie pamiętała, położyła się cieniem na całym jej życiu.
Zbliżała się do celu podróży. Otrzymała szczegółowe wskazówki i wszystko było na
swoim miejscu: brama, płot, dokładnie tak, jak w opisie. Zjechała z drogi i wysiadła, żeby
otworzyć bramę. Potem ruszyła gruntową drogą w stronę skupiska domów oddalonych o
jakąś milę na zachód, osłoniętych buszem i przycupniętych pod wieżą metalowego wiatraka.
Była to ogromna farma, której widok szarpnął ją za serce. Obed Ramotswe marzył o czymś
takim, ale chociaż hodowla bydła przynosiła godziwe dochody, nie wzbogacił się na tyle,
żeby go było stać na zakup takiej dużej farmy. Będzie tego co najmniej dwa tysiące hektarów,
pomyślała.
W kompleksie budynków królował duży, nieregularny dom kryty czerwoną blachą i
otoczony cienistą werandą. Wokół tego pierwotnego budynku z czasem wykwitły dalsze
zabudowania, w tym dwa inne domy. Po obu stronach głównego domu rosły bugenwille z
purpurowymi kwiatami, a z tyłu i z jednego boku stały papaje. Postarano się o jak najwięcej
cienia - bo całkiem blisko na zachód, zapewne tylko trochę poza zasięgiem wzroku, krajobraz
ulegał zmianie i zaczynała się kotlina Kalahari. Tutaj jednak wciąż była woda, a busz nadawał
się dla bydła. Niedaleko na wschód miała swoje zródła Limpopo, w tym miejscu wąziutka, ale
w porze deszczowej obficie spływająca wodą.
Pod jednym z budynków gospodarczych parkowała ciężarówka i mma Ramotswe
zostawiła tam maleńką białą furgonetkę. Kusiło ją miejsce w cieniu pod jednym z
największych drzew, ale zachowałaby się jak człowiek niewychowany, gdyby je wybrała -
zapewne parkował tam jakiś znaczniejszy członek rodu.
Zostawiła walizkę na siedzeniu pasażera i podeszła do furtki prowadzącej na podwórze
głównego domu. Zawołała, bo byłoby niegrzeczne pchać się bez zaproszenia. Nikt jej nie
odpowiedział, więc zawołała ponownie. Tym razem otworzyły się jakieś drzwi i wyszła z
nich kobieta w średnim wieku, wycierając dłonie w fartuch. Uprzejmie pozdrowiła mmę
Ramotswe i zaprosiła ją do środka.
- Staruszka czeka na panią - powiedziała. - Jestem tutaj szefową służby. Opiekuję się
staruszką. Czeka na panią.
Pod daszkiem werandy było chłodno, a jeszcze chłodniej w pogrążonym w półmroku
wnętrzu domu. Zanim oczy mmy Ramotswe oswoiły się ze zmianą światła, widziała raczej
cienie niż kształty. Potem zobaczyła krzesło z pionowym oparciem, na którym siedziała
starsza pani, a obok niej stolik z dzbankiem wody i czajniczkiem herbaty.
Wymieniły pozdrowienia, a mma Ramotswe dodatkowo się ukłoniła. Spodobało się to
pani domu, która zrozumiała, że ma do czynienia z kobietą przestrzegającą dawnych
obyczajów, nie tak, jak te bezczelne nowoczesne kobiety z Gaborone, którym się wydaje, że
pojadły wszystkie rozumy i które nie szanują starszych. Ha! Myślą, że są Bóg wie jak mądre,
mają się za Bóg wie kogo, wykonują męskie zawody i zachowują się wobec mężczyzn jak
psie samice. Ha! Ale nie tutaj, na wsi, gdzie dawne obyczaje wciąż cieszą się mirem. A już na
pewno nie w tym domu.
- Bardzo miło z pani strony, że zgodziła się pani mnie przyjąć, mma. Pani syn też jest
dobrym człowiekiem.
- Nie ma o czym mówić, mma - odparła staruszka z uśmiechem. - Przykro mi słyszeć, że
ma pani w życiu kłopoty. Ale kłopoty, które w mieście wydają się duże, na wsi robią się małe.
Co tutaj jest ważne? Deszcz. Trawa dla bydła. %7ładna ze spraw, którymi zadręczają się
miastowi. Tutaj nie mają one znaczenia. Zobaczy pani.
- To ładne miejsce - odparła mma Ramotswe. - I bardzo spokojne.
Staruszka zamyśliła się.
- Tak, jest u nas spokojnie. Zawsze było spokojnie i nie chciałabym, żeby to się zmieniło.
Nalała wody do szklanki i podała ją mmie Ramotswe.
- Skąd pani jest, mma? - spytała. - Zawsze mieszkała pani w Gaborone?
Pytanie to nie zaskoczyło mmy Ramotswe. Jest to uprzejmy sposób na dowiedzenie się o
czyjąś przynależność plemienną. W Botswanie jest osiem głównych plemion i trochę
mniejszych. Większość młodych ludzi nie przywiązuje wagi do tych spraw, ale dla starszego
pokolenia są one bardzo istotne. Ta kobieta, z jej wysoką pozycją w społeczeństwie
plemiennym, na pewno się nimi interesowała.
- Pochodzę z Mochudi - odparła mma Ramotswe. - Tam się urodziłam.
Staruszkę wyraznie to uspokoiło.
- A, czyli jest pani Kgatla, tak jak my. Który szczep?
Mma Ramotswe naświetliła jej swoje korzenie i staruszka skinęła głową. Znała
naczelnika szczepu i jego kuzynkę, która wyszła za siostrę jej szwagierki. Tak, chyba poznała
przed laty Obeda Ramotswe. Potem pogrzebała w pamięci i powiedziała:
- Pani matka nie żyje, prawda? Przejechał ją pociąg, kiedy pani była niemowlęciem.
Mma Ramotswe była tylko trochę zaskoczona. Niektórzy ludzie niemal zawodowo
trudnią się zapamiętywaniem dziejów wspólnoty i staruszka najwyrazniej się do nich
zaliczała. Dzisiaj mówi się na nich ustni historycy, ale w rzeczywistości są to staruszki, które
lubią wspominać sprawy najbardziej dla nich interesujące: śluby, zgony i narodziny dzieci. Z
kolei staruszkowie mają w pamięci głównie krowy.
Rozmowa toczyła się dalej. Staruszka powoli i nienachalnie wyciągała z mmy Ramotswe
historię jej życia. Mma Ramotswe opowiedziała jej o Note Mokotim i staruszka pokiwała ze
współczuciem głową, ale powiedziała, że takich mężczyzn jest wielu i kobiety powinny na
nich uważać.
- Dla mnie męża wybrała rodzina. Nie układaliby się, gdybym powiedziała, że kandydat
mi się nie podoba, ale to oni wybrali i wiedzieli, jaki mężczyzna będzie dla mnie dobry. I nie
pomylili się. Znalezli mi bardzo dobrego męża, któremu dałam trzech synów. Jeden lubi
liczyć krowy, to jego hobby. Na swój sposób jest z niego bardzo mądry człowiek. Drugiego
pani zna, mma, bardzo ważny człowiek w rządzie. Trzeci mieszka tutaj. Jest bardzo dobrym
farmerem i zdobył kilka nagród za swoje byki. Wszyscy są wspaniałymi ludzmi i jestem z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •