[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Clem obróciła się do Johnny ego, gdy dotarło do niej, że w łodzi na pewno nie ma żadnych
pieprzonych wioseł.
Dopiero wtedy zrozumiała, co się naprawdę dzieje. To nie był wypadek, cuma została celowo
odcięta. Była świadkiem spisku.
Frank był dobre dziesięć metrów od nich, może nawet więcej, i jego głos już dobiegał
stłumiony. Widziała, jak się przymierza, żeby skoczyć do wody. Ale nie umiał pływać i mógłby
liczyć wyłącznie na jej pomoc, której zapewne nie byłaby mu w stanie udzielić. Patrzyła, jak
uklęknął na dziobie i zaczął energicznie wiosłować rękoma, jednakże łódz najwyżej przestała się
oddalać.
 Zmiało, Clem, wez bosak!  zawołał.
Był bezradny i potrzebował jej tak, jak tego pragnęła, tyle że nie mogła mu pomóc.
Podbiegła do koła ratunkowego wiszącego w uchwycie za relingiem, chcąc je odwiązać, ale
Johnny wychylił się szybko w jej kierunku.
 Siadaj!  wrzasnął, odpychając ją.
 Wracajcie tutaj!  krzyknął Frank. Nikt się jednak nie poruszył.  Jak mnie tutaj zostawisz,
Johnny, to cię odnajdę! Jak zabierzesz moją córkę, też cię odnajdę, do cholery! Przysięgam na
Boga, że cię odnajdę i zabiję!
Clem stała jak rażona gromem. Jeszcze ani razu nie słyszała, żeby podnosił na kogoś głos.
A teraz ryczał jak rozwścieczony niedzwiedz.
 Wiem, kim jesteś!  odezwał się w końcu Johnny, wychylając się za rufę nad szczytem
drabinki.  Nie zasługujesz na to, żeby mieć córkę, ty potworze!
 Nic nie wiesz!
 Wiem, kim jesteś, Frank! Jak mogłeś to robić? Nie zasługujesz na żadną z nich!  Johnny
odwrócił się plecami do niego, przestąpił nad relingiem i zeskoczył na pokład, niby od niechcenie
trącając kolanem rumpel.
%7łagle szybko wypełniły się wiatrem i  Mała Utopia zaczęła się oddalać od tendra.
 Annie!  wrzasnął Frank, prostując się, ale jego głos ugrzązł w szumie wiatru wiejącego
w przeciwną stronę.  Annie! Ciebie też odnajdę! Wiesz, że cię odnajdę!
Podniosła się powoli z nienawiścią i smutkiem wypisanym na twarzy.
 Jesteśmy zepsutymi ludzmi, Frank!  zawołała w jego kierunku chrapliwym, łamiącym się
głosem.  Jesteśmy zepsuci do szpiku kości!
Clem złapała Johnny ego za rękę.
 Nie możesz na to pozwolić!  zawołała.  Zostałeś wprowadzony w błąd!
 Mylisz się, Clem. Lepiej ty mnie posłuchaj!  krzyknął na nią, nie mniej rozwścieczony niż
Frank, strząsając z siebie jej dłoń.  To ty zostałaś wprowadzona w błąd. Kurwa, przejrzyj
wreszcie na oczy!
Clem dostrzegła za jego plecami poruszenie, gdy Annie wzięła rozbieg i skoczyła do wody.
 Nie!  krzyknęła Clem.
Kiedy Johnny się obejrzał, zobaczył tylko, jak Annie ląduje z pluskiem w falach za rufą.
Błyskawicznie szarpnął rumplem i zahamował nabierający prędkości jacht, który szybko
zatrzymał się w linii wiatru.
 Ona skoczyła do morza!  zawołała przerażona Clem.  Skoczyła do morza!
 Annie?!  zawołał Johnny, przechodząc z powrotem na drabinkę.
Ale ona nawet nie spróbowała podpłynąć z powrotem do jachtu, utrzymywała się na
powierzchni i powoli oddalała od nich.
 Musi tak być, Johnny!  krzyknęła.  Kleks będzie z wami bezpieczna.
 Annie, co ty wyprawiasz? Wracaj  odparł, wychylając się i wyciągając do niej rękę,
a drugą trzymając się relingu.  No, dalej! Złap mnie za rękę!
Nie zrobiła tego. Pozostała w jednym miejscu, tuż poza jego zasięgiem, utrzymując się
pieskiem na powierzchni skąpanej w czerwonym blasku i spoglądając na niego ze smutkiem
w tych dużych oczach, podczas gdy jacht oddalał się coraz bardziej.
 Złap mnie za rękę! Zrób to!
Gdyby wychylił się jeszcze trochę, sam wpadłby do wody. Clem, roztrzęsiona i przerażona
zachowaniem całej trójki, otworzyła schowek pod siedzeniem w sterówce, wyjęła z niego bosak
i podała go Johnny emu, który wyciągnął go w kierunku Annie.
 Złap się!  krzyknął.
Clem usłyszała desperację w jego głosie i to przeraziło ją jeszcze bardziej. Machnął
bosakiem, żeby zaczepić jego koniec o ubranie Annie, ale była już za daleko.
 Podpłyń do mnie, Annie!
Z drugiej strony zaczął ją nawoływać Frank i oboje popatrzyli w osłupieniu, jak zaczęła
płynąć w jego kierunku.
 Nie płyń do niego!  zawołał Johnny.  Tender nie wytrzyma zbyt długo. Wracaj do nas!
Obejrzała się na niego i na jego wyciągniętą rękę, na hak skierowanego ku niej bosaka i na
przerażenie malujące się w jego oczach.
 Annie, wracaj! Co ty robisz?
Ale nie zareagowała. Patrzyła tylko na niego tymi swoimi dużymi błękitnymi oczyma
pełnymi rezygnacji, straszliwego pogodzenia się z własnym losem, i oboje zrozumieli, że nie
wróci do nich.
11
STRATA
Sierp księżyca błyszczał jasno, krążące wokół niego chmury rozpraszały jego srebrzystą
poświatę, która tańcząc na falach, rozsiewała na boki setki odblasków. Z prawej burty Johnny
spostrzegł stadko delfinów baraszkujących w przyboju i przyglądał się, jak skręcają i lawirują,
wyskakują nad wodę i nurkują w swojej rozkosznej głupiutkiej ignorancji. Fosforescencja była
bardzo silna, a odblaski księżycowej poświaty tak liczne, że gdy delfiny wyskakiwały z wody, ich
sylwetki ukazywały się jak gdyby w otoczeniu milionów płynnych diamentów. Przyglądał im się,
ale rozdzwięk między tym, co widział, i tym, co odczuwał, był tak olbrzymi, że ledwie
rejestrował te widoki.
Oddalali się od tendra, dopóki krzyki Franka nie utonęły w szumie wiatru, i Johnny zdawał
sobie sprawę, że choć zrobił to świadomie, już do końca życia miał słyszeć jego wrzaski niesione
wiatrem. W dodatku ręce mu się wciąż trzęsły i ledwie mógł utrzymać szot. Cały był
rozdygotany od szoku, niezależnie od tego, ile wciągnął na siebie swetrów. Nie przewidział, że
Annie skoczy do morza i popłynie za Frankiem, więc teraz nie mógł się uwolnić od wspomnień,
wciąż miał przed oczyma, jak ona odpływa w kierunku tendra ku pewnej śmierci. Nawet się nie
obejrzała. A przecież zrobił to dla niej, dla niej i dla Kleks. Rozmyślał teraz, jakim był głupcem,
bo przecież musiała to zaplanować zaraz po tym, jak powiedział, że jej pomoże, wciąż trzymając
w ręku bulwersujące zdjęcia. Rozpogodziła się wtedy od razu, jej oczy wypełniły się łzami ulgi
i szczęścia. Chodzi o Kleks, powtarzała, Kleks nie może się nic stać. I teraz ogarniała go
niepohamowana, ukierunkowana wściekłość, bo wtedy przyrzekł jej, że Kleks będzie z nimi
bezpieczna, a on nie dopuści, żeby Frank pozostał z nią sam na sam choćby na minutę. Wyjście
z tej sytuacji wydało mu się oczywiste, musiał wypłynąć na otwarte morze i zostawić Franka
w łodzi z dala od wszelkich żywych stworzeń. Musiał go przekazać w ręce jego pieprzonego
najwyższego boga, Karmy. Frank był złym człowiekiem. Pozostał do rozwiązania tylko problem
nakłonienia go, żeby wszedł do łodzi. Ale teraz w jego głowie kołatała się tylko ta myśl, że
ratując Kleks przed jej straszliwym losem, uczynił z niej sierotę. Skończył dopiero dwadzieścia
jeden lat, a już miał na sumieniu życie nie jednego, ale dwojga ludzi. Spuścił wzrok na swoje
roztrzęsione ręce. Serce mu się tak ściskało, że miał wrażenie, jakby na piersi spoczął mu jakiś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •