[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kocham!... Taż Fukier historyczny!... Pójdziem, ty druha we mnie znalazł aa!
Z dobrym przyjacielem nie tylko pić, ale i wisieć razem gotów jestem; więc idzmy do Fukiera i pijmy, choćby do
świtu!
Po czym obaj przyjaciele wyszli i podążyli przez Krakowskie Przedmieście ku Staremu Miastu.
Kiedy Piszczalski i Drakiewicz przygotowują się do wyprawy po marszałkównę, księżna Czetyrska i panna
Julia wyjechały właśnie z Dymowych Gór do Rozjazdowa, ażeby złożyć pożegnalne odwiedziny starej hrabinie
%7łalomirskiej. Różne szwaczki też ukończyły już swą pracę i część ich tylko pozostała w pałacu.
Nadszedł dzień ósmy pazdziernika; od samego rana była pogoda, potem mżył drobny deszczyk, lecz przestał i tylko
pochmurno było już po południu. Dnia tego Ausia ubrała się, jak mogła najwytworniej, naśladując w stroju smak panny
marszałkówny. Ponieważ miała sobie oddane pod dozór wykończone już stroje, których wielka ilość zalegała i
apartamenty panny Julii, przeto całą swą działalność przeniosła Ausia do tej części domu, starannie układając w walizy
różne piękne szaty. Wśród zajęć takich dzień ubiegł.
O zmierzchu garderobiana księżnej odbyła przechadzkę po ogrodzie i wydało jej się, że od strony samotnego parkanu
spostrzegła jakby przesuwający się cień człowieka. Przystanęła chwilkę, spoglądała bacznie, ale cień mignął tylko w
mroku i zniknął; powróciła więc, zamyślona, do domu. W ganku spotkała Muskalskiego, który prawił jakieś kazanie
łaszącemu się do niego z pokorą Kaktusowi; zaciekawiło to Ausię, więc, zbliżywszy się do ucha starca, zapytała, co to
ma znaczyć.
yle, moja panienko, zle! odrzekł kamerdyner. Ten oto szelma przez całą noc wył na jakieś nieszczęście i ja
mu teraz właśnie tłuma-
czę, żeby to odszczekał, co nawył, a on psiakość nie chce... Ho, ho! Zwierzę najlepiej przeczuje. Coś takiego
się stanie. Może księżnę panią w drodze spotka zło jakie, albo tu w domu...
A cóż by się tu stać mogło? zapytała żywo Ausia.
Tego nie wiem, tylko że złe nie śpi, moja panienko... Jak Kaktus do nocy nie odszczeka, to powiadam, że się coś
stanie. No, szczekajże, gałganie; nie umiesz szczekać?
Ausia wbiegła do pokoju, zapaliła świecę, przyczesała sobie głowę, skropiła ręce kolońską wodą, poprawiła krezkę pod
szyją; spojrzała w jedno zwierciadło, w drugie, przeglądała się z przodu, z boku. Potem wyszła, przyniosła sobie
burnus, wielki szal, kapelusz i torebkę do podróży; ubrała się teraz do drogi, do burnusa przypięła sobie na piersiach
jakiś kwiatek, pod brodą upięła starannie wstążki kapelusza, ułożyła draperie burnusa, naciągnęła rękawiczki, jeszcze
raz się pokropiła pachnidłami i znowu się przeglądała w zwierciadłach. Uśmiechała się, robiła sentymentalną minę, to
znowu marszczyła brwi, ściągała usta, udając poważną damę. To wszystko było jej do twarzy, jako urodziwej
dziewczynie. Od dam wielkiego świata drogą naśladownictwa przejęła Ausia gesty, modulację głosu, sposób
chodzenia, noszenia głowy, rąk. Od panny Julii była ona z natury powabniejsza, a w czym marszałkówna z
wychowania się odznaczała, to Ausia umiała doskonale kopiować.
Teraz, po takiej lekcji zalotności, zdjęła z siebie podróżny kostium, bo do północy jeszcze przecież około
dwóch godzin brakło. Udała się na drugi koniec dworu, między swoje towarzyszki, które twierdziły, że Ausia jest
dzisiaj niezwykle piękna, okrywały ją pieszczotliwymi pochwałami i zapraszały do wspólnej wieczerzy. Ale
dziewczyna była pełna siebie, jeść nie mogła, zdawała się być wzruszona, dała nawet lekko do zrozumienia, że może
ostatnią noc spędza w Dymowych Górach". Do słów jej nikt nie przywiązywał wielkiej wagi, bo Ausię znano jako
dziewczynę z bujną fantazją.
Chciałabym być wielką panią mawiała nieraz.
Kto by w ową porę poszedł był pod parkan ogrodowy, przylegający do pola, zauważyłby tam dwóch ludzi, gorliwie w
ciemności pracujących nad zrobieniem wyłomu przestronnego. Sylwester to i Wieczorek wydobywali z ziemi koły,
przygotowując do swych celów wygodne przejście przez parkan. Mozolili się blisko godzinę czasu, ale zrobili swoje:
wybili bramę do parku. Ukończywszy to dzieło, odeszli w pole, gdzie Wieczorek zaczął naśladować bardzo wiernie
głos kulików, przelatujących górą. Za chwilę taki sam głos odpowiedział mu spod lasu.
Nasi już tu są rzekł Wieczorek po cichu. Zejdziemy się na miedzy; Szczygieł do nas przyjdzie pózniej, jak
wszystko rozpatrzy i spenetruje około pałacu
Szepcąc tak, przybyli do szerokiej miedzy, gdzie usiedli, a Wieczorek niebawem powtórzył głos kulika:
Kuli-kli-kli-kli kuli-lili". Odpowiedz dała się słyszeć już bliżej. Wnet przybyło od strony lasu trzech ludzi.
Ile fur macie ze sobą? zapytał Wieczorek.
Trzy, stoją tam w zagajnikach; duże, głębokie wozy, kościoły na nie brać można... A dziś mamy dobrze, bo
ciemno odezwał się jeden z przybyłych zasiadając na miedzy.
O, nocka dobra, prawdziwie nasza; inny człowiek ze snu albo ze światła ani odrobiny nie spostrzeże mówił inny.
A gdzież Szczygieł?
Pojechał na pikietę odrzekł Wieczorek. Jak będzie pora, on się tu zjawi; musi przecie przepatrzeć, gdzie, jak,
co dopilnować, żeby wszyscy spać poszli.
Dobry anioł-stróż z niego! powiedział Sylwester.
Ba! zawołał Wieczorek. Tać on się raz pod Wyszkowem dobrał przed wieczorem do plebanii i wlazł księdzu
w szafę, a nam miał w nocy okna i drzwi furt pootwierać. Ale dobrodzieja coś tknęło i kiedy odmówił w nocy swoje
pacierze wziął i szafę na klucz zamknął; dopiero rano ksiądz szafę otwiera, a Szczygieł mu pod nogi, potem buchnął w
okno na ogród i poszedł; szukaj wiatru w polu!
Tutaj to nie będzie miał dużo kłopotu mówił Sylwester. Stróż nocny przy pałacu w Dymowych Górach zaraz
z wieczora spać się
kładzie, a budzi się rano, jak już wszyscy powstają.
Wkrótce też od strony ogrodu posłyszano stłumione gwizdnięcie, które zdawało się jakby spod ziemi wychodzić.
Cicho! Szczygieł idzie rzekł Wieczorek, nasłuchując, i na hasło hasłem odpowiedział.
Jakoż niebawem pojawił się oczekiwany Szczygieł i głos zabrał:
Bodajże ją kolki sparły! Wszyscy dawno spać poszli, a ta psia wełna siadła i siedzi, jakby na kogo czekała, i w okno
ciągle się spogląda. Aż mię ręka ze złości swędziła; miałem ochotę trzasnąć ją w łeb kamieniem przez szybę. Ale cóż,
harmider zarazby się zrobił!...
O kim mowa? spytał Wieczorek.
Choroba ją wie, jak się wabi! Panna jakaś w czarnej sukni... Zapaliła sobie lampkę, postawiła ją w kącie i spać iść
ani myśli.
%7łeby w tym aby co złego nie było szepnął Sylwester.
Ona nas przecie nie zatrzyma! odparł człowiek spod Pułtuska. Taki sztuk drogi darmobym robił? Głowę babie
pod poduszkę i basta, a jak piśnie, to potrafimy przecie gębę zamurować.
Juści, jak jej się spać nie chce, to my usnąć pomożemy; można by jej oczy zaplastrować.. a nie, to...
Cichojże, Sylwester! rzekł Wieczorek z naciskiem. Bądz kontent, że idziesz, brać co Bóg daje, nie zaś męczyć
baby... Cóż taka znaczy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]