[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam zajmował się kiedyś obróbką kamienia, to wystarcza,
by go zainteresować.
Więc ogląda. A kiedy jego wzrok pada na wyżłobiony
w piaskowcu rowek, nagle zdaje sobie sprawę, że wie do-
kładnie, jak należało prowadzić dłuto, żeby go zrobić. Wie,
jak należało ułożyć trzymającą je rękę. I przez chwilę ma
nieodparte wrażenie, że jego umysł znajduje się w stanie,
w jakim znajdował się umysł człowieka, który wykuwał
ten rowek setki lat temu. Nie tylko umysł wydaje mu się,
że czuje wręcz napięcie mięśni dłoni, dzięki któremu dłuto
za każdym uderzeniem drewnianego młotka zagłębia się
w kamień pod właściwym kątem.
123
Tak jakby było jakieś miejsce, gdzie obaj możemy prze-
bywać równocześnie myśli sobie. Ja i tamten kamie-
niarz. Tak jakbym go spotkał.
Owszem, cudzoziemcowi zdarzajÄ… siÄ™ chwile nieoczeki-
wanego wzruszenia, a czasem wręcz egzaltacji, jednak dzię-
ki przykrej, bo czasem utrudniającej życie, skłonności do
sceptycyzmu potrafi się bronić przed ich konsekwencjami.
Spotkał i nie spotkał myśli więc przytomnie dalej.
Gdybym go spotkał, widziałbym jego twarz. A zresztą po
co miałbym spotykać, skoro nie znając jego języka, nie
potrafiłbym poprosić go o kubek wody?
Sceptycyzm sceptycyzmem, ale cudzoziemiec nie na
darmo czytywał kiedyś greckich filozofów. Więc kiedy
kwadrans pózniej idzie w dół prospektem Masztoca i przy-
pomina sobie, jak to było czuć się przez chwilę nieżyją-
cym od dawna kamieniarzem, przychodzi mu do głowy,
że może nie uległ złudzeniu. %7łe może doświadczył tego, co
miał na myśli Platon, kiedy pisał o idei trójkąta, w której
uczestniczy każdy realny trójkąt. %7łe może chodziło nie
o idealny trójkąt, ale o równie idealny bo osiągalny w każ-
dym miejscu i czasie stan umysłu człowieka, który myśli
o trójkącie. Albo kreśli go na piasku.
Tak, o tego rodzaju sprawach cudzoziemiec czytał kie-
dyś w uczonych książkach, a teraz zaczyna podejrzewać,
że właśnie przekonał się o ich realności. Wciąż nie potrafi
uwolnić się od wrażenia, że jeszcze przed chwilą poruszał
dłonią tamtego człowieka. Tak jakby wykuty w kamieniu
rowek, mimo że dawno ukończony, wciąż był w trakcie
powstawania.
Południe minęło jakiś czas temu, lecz powietrze jest
jeszcze gorętsze niż wcześniej, więc właściwie należałoby
dać sobie spokój z tymi wszystkimi sprawami, ale właśnie
124
wtedy cudzoziemiec uświadamia sobie, że natknął się na
zagadkę dużo bardziej skomplikowaną. Jego myśli same
układają się w zbijające z tropu pytanie co by się działo,
gdyby tam, na górze, patrząc przez szkło gabloty na za-
pisany ormiańskim alfabetem pierwszy wers Ewangelii
świętego Jana, powtórzył sobie szeptem jego oryginalne
greckie brzmienie, którego kiedyś, z powodów, których
sam już nie pamięta, nauczył się na pamięć: En arche en
ho Logos, kai ho Logos en pros ton Theon& ? Czy mimo że
ruch dłoni stawiającej na chropowatym pergaminie zna-
ki tutejszego alfabetu jest mu zupełnie nieznany mnich
Masztoc wymyślił je podobno w stanie świętego natchnie-
nia spotkałby się gdzieś z człowiekiem, który je zapisał?
Mimo że jako cudzoziemiec właśnie wciąż nie potra-
fiłby poprosić go o kubek wody?
Nie jest prawdą, że nie znam wierszy Mandelsztama. Mu-
siałem się na nie kiedyś gdzieś natknąć. Ale skoro żadnego
z nich nie potrafię sobie przypomnieć, pewnie mi się nie
spodobały. To oczywiście nie ma żadnego znaczenia takie
porażki nie są zwykle winą poety, lecz czytelnika. Pewnie
będę musiał spróbować raz jeszcze. Tak czy inaczej, my-
śleć o Mandelsztamie z czułością i troską nauczyłem się
od jego żony Nadieżdy, która spisała historię ostatnich lat
ich wspólnego życia.
Wolałbym nie wracać do tej lektury. Ba, wolałbym o niej
zapomnieć. Gdybym jednak zapomniał, nie potrafiłbym
cieszyć się, tak jak się cieszę, dowiadując się, że zanim na-
deszły te złe, bardzo złe czasy, Osip Emiliewicz zaglądał za
dnia w przejrzyste wody jeziora Sewan, a pózniej, nocą, od-
mieniał bezinteresownie nikomu niepotrzebne czasowni-
ki tym razem zaglądając w całkiem nieprzejrzyste dzieje
125
mowy i wędrówek dawnych Indoeuropejczyków. %7łe z przy-
troczoną do siodła martwą kurą jezdził konno po rozleg-
łych stokach góry Aragac, mijając obozowiska jazydzkich
pasterzy i od czasu do czasu spoglądając na dwa ośnieżone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]