[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dawnych lat. Piękne nie były, ale Helmi nie widziała już ich
brzydoty. Czułaby żal, gdyby je ktoś poprawił i odmalował.
Postawszy jeszcze chwilę, weszła do domu. Minęła dużą izbę i
zajrzała do pokoju gospodyni. Zdjęła z gwozdzia klucz od
warsztatu i powiedziała do starej:
Idę trochę posprzątać warsztat, tam strasznie brudno.
Doprowadzę go do porządku, żeby robota potem nie czekała.
Gospodyni nie dała znaku życia, ale Helmi wiedziała, że słyszy.
Nie pierwszy raz szła o świcie do warsztatu. Nim wszyscy
mieszkańcy wstali, Helmi pracowała już tam od dawna.
Kiedy Reino wchodził rano na strych, gdzie Helmi już na niego
czekała, właśnie zaczęto bić w kościele w dzwony. Poprzez ściany
starego domostwa, które tłumiły metaliczną ostrość dzwięku,
wdzierał się ton głęboki, pełen dostojeństwa i grozy.
Helmi obdzierała korę z rozłożonych gałązek wierzby i
rozcierała ją na resztkach słomy, wciśniętej w szczeliny podłogi.
Sucha miazga między toczydłem i starymi narzę-
128
dziami była szara, a nie czarna jak na ziemi. Ostrą woń moczu i
nawozu czuć było jak w starych oborach. %7łółty i zapylony
promień światła przebijał się przez dziury w dachu.
W zniszczonym, pożyczonym ubraniu roboczym, w wielkim
skórzanym fartuchu wchodził Reino na strych. Dzwony
uderzały spokojnie, miarowo. Helmi już czekała na brata.
Kiedy się zjawił, wstała z szyderstwem na twarzy. Ze złością
wyjęła papierosa z kieszeni i zapaliła.
Dobry Boże... rzekła i w takt bijących dzwonów,
które znowu obwieszczały czyjąś śmierć, zaczęła jedną
ręką nakładać garbnik do maszyny, a drugą uruchomiła
jej rękojeść. Przecie mogę zrobić to sama.
Reino podszedł do niej. Chwycił rękojeść maszyny, podnosił
ją słabo i opuszczał. Jego ręka była chuda, koścista, biała i
bezwłosa.
Tak, wiem o tym powiedział z papierosem w ką
cikach ust. Nie chciałaś, żebym tu był.
Helmi nie odpowiedziała. To prawda, nie chciała, żeby tu
był, bo wiedziała, że do niczego się nie nadaje. Nie chciała go
tutaj, chociaż jej zdanie nie miało żadnego znaczenia. Nie
chciała go tak, jak nie chciała matki. Była inna, choć z tej samej
rodziny.
Co robiłeś ostatnio?
Helmi spytała tylko po to, żeby coś powiedzieć, ale zrobiło
jej się niedobrze, gdy usłyszała chichot Reina.
-- Co robiłem? śmiał się. Wszystko, co łatwe i lekkie.
Co innego ty. Nieszczęśliwa dziewczyna, co bierze garbarza.
Zmierdzi przecież jak zgniły szczur...
Helmi ładowała w maszynę. Ręce opuszczała miękko, jakby
trzymała w nich lejce. Kora przelatywała między rozluznionymi
palcami.
Ja? powiedziała i schyliła się po nową wiązkę.
Kościelne dzwony zamilkły, nie wiedziała kiedy. Nie było
ich cichnącego głosu dla niesłyszących uszu, jak nie ma
wspomnień z ostatniej nocy dla nieprzytomnego. Wiesz
dobrze. Nie wzięłam garbarza. Jestem tu jak wyrobnica,
bez zapłaty.
9. Dziewczyna na głębinie
129
Reino ze zgaszonym niedopałkiem w kąciku warg chichotał
jeszcze. A potem powoli, zacinając się zaczął mówić o swych
kłopotach. Nie było w tym opowiadaniu nic niezwykłego. Sprawy
martwe i bezbarwne jak gaszone wapno. Helmi ładowała w
maszynę. Po podwórku na dole chodziła gospodyni. W kadziach
kląskało. Pies szczekał w rozbudzonej wsi. Kaari rozwieszała
pranie. Chłopcy wypoczywali na wyspie. Jakiś ptak śpiewał
pełnym głosem. A Reino mówił o handlu wódką, o bijatykach, w
które był wmieszany, pokazywał nie wyleczoną jeszcze ranę na
udzie, to znów spłaszczone i zdeformowane ucho, i chichotał.
Opowiadał i chichotał, mówił ciszej, wolniej, wypluł niedopałek i
dalej gadał. Spojrzał przez nieoszklone okienko w dachu: fabryka
wypuszczała szaroczarny dym.
Przestraszona Helmi opuściła ręce. Maszyna stała pusta, bo
Reino pracował z dużymi przerwami. Helmi patrzyła na jego
cwaniacką twarz, na małe, bystre oczka, zarośniętą brodę. Potem
chwyciła nagle nową wiązkę kory, ścisnęła ją w garściach i znowu
następną. Cóż znaczyły dla maszyny wąskie włókna? Głos jej
znowu się zmienił. Dudnił lekko, z przerwami, dygocząc na lichej
podłodze strychu.
Ty zaczęła Helmi, a słowa jej legły między nimi
jak ciężki kamień % ty skończysz w więzieniu.
Reino zaśmiał się tylko. Nie chichotał teraz. Powiedział:
Nie sądzę. Kiedyś można wpaść, pewnie, ale cholera,
to nieszczęście... Człowiek musi ryzykować.
Helmi naładowała maszynę, próbowała coś mówić. Właśnie
teraz, kiedy widziała wszystko najjaśniej, kiedy była w pełni
rozwoju, kiedy strumień jej życia nie zaczął jeszcze pędzić ku
starości.
Nie...
Reino podniósł rękojeść i opuścił ją. Wierzbowa kora łamała się
i nową wtłaczano na jej miejsce. Kiedy Helmi spojrzała na jego
ręce, wydały jej się czarne, nie z brudu.
Zrobił się z ciebie łajdak, fabryczny łajdak.
Reino spojrzał na siostrę, na wysoką, mocną kobietę,
o której ludzie wiele gadali. Może nawet więcej niż o nim,
130
bo przecież była kobietą. Ona, biedaczka, nie umiała kryć si w
cieniu. I znów Reino zaczął się śmiać. Między sobą % nią nie
widział żadnej różnicy. Wiele młodych dziewcząt było w ich
osiedlu. Przychodziły z pustymi kieszeniami, dostawały się do
fabryki i brały pierwsze wypłaty. Spacerowały wzdłuż głównej
ulicy wstydliwe i niezgrabne w ruchach, a kiedy zbliżał się jakiś
mężczyzna sztywniały i próbowały patrzeć prosto przed siebie.
Po kilku dniach przyswajały sobie ograniczone powiedzonka fa-
brycznych dziewcząt i powtarzały je w kółko w każdej sytuacji. A
wkrótce potem stały już w drzwiach wesołego miasteczka",
opierały się o ściany. Takim to wcześniej czy pózniej musiała
powinąć się noga. Cóż w tym strasznego, że wtedy im pomagał.
Owszem, brał za to pieniądze, ale przecież trzeba z czegoś żyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]