[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dogoniła.
- yle stanąłem, a potem zwaliło się na mnie sześciu
facetów. To się czasem zdarza na boisku.
- Na boisku?
- Grałem w rugby. - Zrobiła tak komicznie zdziwioną
minę, że nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Ale nie martw
się, wygraliśmy.
- Wspaniale. Przynajmniej wiedziałeś, po co cierpisz.
- Wtedy wydawało mi się, że tak trzeba.
- Zanim okazało się, jaką szkodę sobie wyrządziłeś, tak?
Teraz rozumiesz, dlaczego uparcie odmawiam Ginie, kiedy
zachęca mnie do uprawiania jakiegoś sportu. Sport jest
szkodliwy dla zdrowia.
- Tenis niszczy stawy łokciowe - zgodził się. - Chodz, ja
nie zrobię ci krzywdy. Napisałaś w formularzu, że jesteś
projektantką tkanin. Co to dokładnie oznacza?
Popatrzyła na niego, zastanawiając się, czy z niej drwi.
- Chciałbym się po prostu zorientować, jak wygląda twój
dzień pracy. Z całą pewnością nie wypełniasz go bieganiem
po boisku.
Tym razem sarkazm w jego głosie był ewidentny.
- Jestem projektantką. Artystką. Używam do pracy
wyobrazni i komputera. Nie mięśni.
- Rozumiem. Komputera. Twoje plecy zapewne za tym
nie przepadają. A co robisz, kiedy nie siedzisz przy
komputerze?
- Wiele czasu spędzam, poszukując odpowiednich
materiałów.
- To znaczy chodzisz po sklepach, tak?
- Jak widzę, nie sposób cię oszukać. Ale wbrew temu, co
zapewne myślisz, chodzenie po sklepach to ciężka praca.
%7łeby znalezć tkaninę o odpowiedniej grubości, barwie i
fakturze, trzeba się niezle nachodzić.
- Chyba że po drodze odwiedzisz kilka knajpek.
- A kiedy już mam wszystko, czego potrzebuję - ciągnęła,
ignorując jego uwagę - zabieram się do pracy. Tworzę to, co
wymyśliłam.
- Na czym to dokładnie polega? Na szyciu? Zatrzymała
się, żeby jej słowa zrobiły na nim większe wrażenie.
- Bywa, że zużywam kilka szpulek nici.
- Nie pytam z wrodzonego wścibstwa. Po prostu chcę
wiedzieć, jak wygląda twój dzień.
- Rozumiem.
- Chciałbym, abyś odtąd wszędzie chodziła na piechotę.
- Wszędzie? - Nie byłaby sobą, żeby nie dodała: - Nawet
do pracy?
- To tak daleko? W takim razie pójdziemy na kompromis.
Pół drogi jedziesz, pół idziesz.
- W obie strony? - spytała, starając się ze wszystkich sił
zachować powagę.
Weszli na ścieżkę biegnącą wokół jeziora.
- W obie strony i to w dodatku codziennie. Sama
powiedziałaś, że nie masz zbyt dużo wolnego czasu. Myślisz,
że to da się zrobić?
Ciężka sprawa. Musiałaby wyjść z domu tylnymi
drzwiami, przejść przez podwórko i wejść do pracowni.
Wszystkiego razem kilkanaście metrów.
- Nie wiem, Brad, czy będę w stanie to zrobić. Chyba zbyt
dużo ode mnie wymagasz.
- Jeżeli naprawdę chcesz schudnąć, Dodie, będziesz
musiała spróbować. A teraz, marsz - powiedział ze śmiertelną
powagą.
Początkowo szli niezbyt szybko, z czasem jednak Brad
zaczął zwiększać tempo. Miał dłuższe nogi od Dodie i musiała
niezle się napracować, żeby dotrzymać mu kroku.
- A co z fotografiami? - spytała po kilku minutach, w
nadziei, że Brad zatrzyma się i pozwoli jej odpocząć. Chociaż
on szedł dalej, zatrzymała się.
- Zrobimy je po drugiej stronie jeziora - powiedział,
nawet się nie oglądając.
Spojrzała na drugi brzeg. Najwyrazniej ścieżka otaczała
jezioro.
- Z klubem w tle - krzyknął przez ramię.
- Bardzo pięknie - mruknęła, ruszając z niechęcią w
dalszą drogę.
Po co ona się tak męczy? Tylko po to, aby zrobić wrażenie
na mężczyznie, który zapewne nawet na nią nie spojrzy? Czy
też po to, aby udowodnić coś innemu facetowi, który traktuje
ją jak powietrze?
Czyżby naprawdę postradała zmysły?
Wszystko na to wskazywało.
Mimo to zagryzła wargi i ruszyła za Bradem. Szła tak
długo, aż ból, który odczuwała w boku, stał się zbyt silny.
- Dalej nie idę - wysapała. - Udowodniłeś, co chciałeś.
Jestem wrakiem człowieka. Musimy przestać, chyba że chcesz
mnie nieść na plecach.
- Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? - spytał, biorąc ją
za łokieć i pomagając się wyprostować.
- Nie zauważyłeś, że ledwo dyszę?
- Nie dałaś nic po sobie poznać. Najwyrazniej nie tylko
twoja siostra ma aktorstwo we krwi. Będziemy iść powoli. Nie
wolno stać, bo inaczej mięśnie wystygną. - Ujął ją za
nadgarstek i sprawdził tętno.
Czuła pulsowanie własnej krwi i chłód jego palców na
nadgarstku. Miał silne, duże ręce i bez trudu potrafiła sobie
wyobrazić, jak obejmują piłkę do rugby.
- Niezbyt dobrze, ale będzie lepiej.
- Co? - Podniosła na niego zaniepokojony wzrok.
- Tempo, z jakim twój puls powraca do normy.
- Ach.
Ciekawe, że nie zainteresował się swoim pulsem.
Widziała, że jego pierś faluje równym, spokojnym rytmem.
Brad nawet się nie zasapał, podczas gdy ona ledwo żyła.
- Dobrze. Możesz zwolnić, ale pamiętaj, że od takiego
człapania się nie chudnie. Będziesz musiała dać z siebie trochę
więcej.
- Jak dużo?
- Na początek tyle, żebyś mogła swobodnie rozmawiać
podczas szybkiego marszu.
Rozmówki nie stanowiły problemu. Da sobie radę.
- A więc, Brad, od jak dawna tu pracujesz? - spytała,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]