[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Richard zaczęłam.
Wiem, to poważny krok, ale jesteśmy razem od siedmiu miesięcy. Doskonale się
rozumiemy. Przysięgam, że zadałbym ci to samo pytanie, gdybyś była moją znajomą, nie
dziewczyną. Uważam cię za najlepszą przyjaciółkę. Urwał. Wyczytałam z jego twarzy, że za
dużo powiedział i teraz żałuje.
Starałam się uśmiechnąć, ale do tej pory chyba do niego dotarło, że nie rzucę mu się na szyję,
krzycząc: tak, tak, kochany!, chociaż właśnie tak postąpiłabym zaledwie tydzień temu. Przed
telefonem Briana.
Najchętniej ukryłabym się pod siedzeniem. Ciekawe, czy Richard się domyśla, że kierują
mną nie względy moralne, lecz to, że Brian ponownie wkracza w moje życie? Czy wie, że od
kilku dni głowię się, czy i jak uda mi się ożywić dawny płomień i czy mam rzucić Richarda
jeszcze przed przyjazdem Briana, czy może najpierw zobaczyć, jak się między nami ułoży?
Muszę to przemyśleć stwierdziłam.
Oczywiście pokiwał głową. Nie oczekiwałem, że od razu odpowiesz. To poważna
decyzja.
Nie wiem, czy zdążę to przemyśleć w tym tygodniu. Wiesz, że przyjeżdża mój znajomy,
Zadzwoń jak już wyjedzie, dobrze?
Oczywiście.
Czekam powiedział, ale jakoś bez przekonania.
Odjechałam czym prędzej. Przed domem jeszcze długo siedziałam w samochodzie.
Nerwowo bębniłam palcami po kierownicy. To nie w porządku. Richard zaproponował mi to, na
co czekałam od miesięcy, ale zamiast radości byłam zła: to kolejna komplikacja. Przed telefonem
Briana z entuzjazmem przyjęłabym taką propozycję. Teraz czułam się jak pływak, któremu
w połowie drogi przez kanał La Manche zaproponowano powrót na brzeg łódką. Z jednej strony
chętnie wlazłabym na pokład, z drugiej tak niewiele dzieli mnie od francuskiego wina
i rogalików. Rozumiecie, o co mi chodzi?
Po powrocie do domu zaraz położyłam się do łóżka. Byłam zdruzgotana. Tego już za wiele
na jeden dzień: kac, rodzinny obiad i propozycja Richarda. Moje nerwy były w strzępach.
Rodzina, też mi coś, mruczałam pod nosem, zakładając poplamioną piżamę. Powinnam od
nich czerpać siłę, ale zawsze po wizycie w domu byłam wykończona, z głową pełną rad i aluzji,
w których krewni są mistrzami. I te pytania na temat mojej przyszłości! Czyja w ogóle mam
przyszłość przed sobą?
Właściwie mogłabym być na miejscu Colina, przyznałam. Gdybym tylko chciała. Mogłabym
mieć własny domek na paskudnym osiedlu. Miłego, nudnego męża. Telewizor z płaskim
ekranem i pralkę automatyczną. Colin miał to wszystko, bo nie ryzykował. Kiedy los rozdawał
przyszłość, wziął pudełko z napisem: nudna i bezpieczna . Co musi robić? To proste: przez
trzydzieści lat pracować w tej samej firmie i jezdzić na wakacje do Westonupon-Mare.
Ja wybrałam inną drogę. Wybrałam drogę początkowo bardzo stromą, ale przecież może się
okazać ciekawsza, piękniejsza niż ścieżka Colina, która zaprowadziła go nie dalej niż trzy mile
od domu rodziców.
Mnie ciągnęło do Londynu. Powtarzałam sobie, że Londyn to odpowiednie miejsce dla
takich jak ja, których dławią rodzinne miasteczka. Przecież w Solihull całe miasto wie o tobie
wszystko. Tam gapią się na ciebie, jeśli w mrozny dzień założysz letni kapelusz. W Londynie
możesz paradować nago, z kolczykami w różnych częściach ciała, i nikt nie zwróci na ciebie
uwagi, chyba że gołębie. W Londynie, tłumaczyłam sobie, wszyscy są równi, wszyscy mogą
odnieść na sukces. Nikt ci nie powie, dajmy na to, że jako dziecko nie umiałaś malować, więc nie
masz szans. W galeriach wiszą setki obrazów, które dowodzą czegoś wręcz przeciwnego. Nikt tu
nie mówi: Jojo to przeżytek. Czy rolki. Czy hula-hoop. Czy cokolwiek innego, co może ja
wymyślę. Londyn to miasto, do którego dążą wszystkie czarne owce z całej Anglii.
Wyjechałam z Solihull w pogoni za marzeniami. Muszę je zrealizować. Dzięki tej myśli
byłam w stanie kłócić się z bratem. Kiedy widziałam, jak krew go zalewa na myśl, że życie toczy
się także z dala od Birmingham, niemal wierzyłam, że mówię prawdę.
Ale tu, w Londynie, nie byłam już wcale taka pewna, czy postępuję słusznie. Tępym
wzrokiem gapiłam się na plamę pleśni czyżby urosła od zeszłego tygodnia?
W głębi ducha wiedziałam, że w poniedziałkowy poranek wcale nie będę tryskała
entuzjazmem. Już nic mnie nie cieszyło, kiedyś odczuwałam dreszcz emocji, ilekroć wysiadałam
do pracy przy Knightsbridge; teraz drażniły mnie tłumy turystów, którzy biegli do Harrodsa,
kiedy ja szłam do biura. Do biura, w którym głupkowaty pies ma wyższe stanowisko od mnie.
Może Colin ma rację. Może rzeczywiście powinnam wrócić do domu, do świata, który dobrze
znam.
Jaka głupia byłam, licząc, że coś osiągnę samym przyjazdem do Londynu. Na ulicach nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]